„Dobierzemy się do twojej rodziny” – wracają brunatno-czerwone demony?

Wnioski z grudniowej akcji CBA w domu krakowskiej profesor psychiatrii są daleko bardziej niepokojące niż skok na media publiczne dokonany przez PiS. Jeszcze bardziej niepokojące jest marginalne potraktowanie lub zignorowanie tamtej akcji przez opozycyjnych polityków i niezależne media.

Przypomnijmy (za „Gazetą Wyborczą” i „Rynkiem Zdrowia”): kilka dni przed wigilią świąt Bożego Narodzenia ok. godz. 6:00 do domu profesor Dominiki Dudek weszli funkcjonariusze CBA. Powodem miało być śledztwo w sprawie wyłudzania pieniędzy za refundowane recepty. Funkcjonariusze dokonali przeszukania domu, po czym zabrawszy komputer, telefon i notatnik pani profesor, pojechali z nią do kliniki uniwersyteckiej, gdzie pracuje. Podczas gdy badała kolejnych pacjentów, oni prowadzili tam dalsze czynności śledcze.

Na pozór wszystko wygląda stosownie do ciężkości zarzutu. Leki psychiatryczne są drogie i wyłudzone od NFZ kwoty za ich nienależną refundację mogłyby być wysokie, gdyby recept tych było dużo. Ale czy wyobrażacie sobie Państwo sytuację, w której o wątpliwościach dotyczących możliwości oszustwa na ogromną skalę wobec NFZ nie wie sam NFZ? Tymczasem rzecznik krakowskiego NFZ stwierdziła (podaję za redaktor Dominiką Majewską z portalu natemat.pl), że nic jej o takim podejrzeniu nie wiadomo. Co więcej, „Gazeta Wyborcza” poinformowała wprost, że obecne dochodzenie nie zostało wszczęte z inicjatywy NFZ, a o dokumentację mogącą dotyczyć tej sprawy poprosili z własnej inicjatywy śledczy. Nasuwa się pytanie: to może nie ma sprawy? Może ktoś chce ją wykreować?

Za koncepcją, że chodzi głównie o kryminalno-polityczny teatr, przemawia bardzo silnie sposób działania śledczych: poranne wejście do domu (skoro odbyło się z całkowitego zaskoczenia, to bardziej cywilizowana pora nie byłaby bezsensowna) i prowadzenie czynności śledczych podczas pracy lekarki. Przecież ani pacjenci, ani współpracownicy nie są idiotami i musieli kojarzyć obserwowane fakty – a może chodziło o to, żeby kojarzyli? Jednym słowem – można przypuszczać, z dużym prawdopodobieństwem, że chodziło o działania możliwie najbardziej represyjne wobec pani profesor.

Zadajmy sobie zatem nieuchronne pytanie: jakie są rzeczywiste przyczyny tak właśnie prowadzonego dochodzenia? Możliwe hipotezy są cztery.

Pierwsza: pani profesor rzeczywiście dokonała poważnego oszustwa na wielkie pieniądze. Tylko – po pierwsze – dlaczego nie wiedział o nim krakowski NFZ? A po drugie – i znacznie ważniejsze – bardzo wielu osobom w głowie się nie mieści, że profesor Dominika Dudek mogłaby coś takiego popełnić. Wszystkie opublikowane wypowiedzi na jej temat są właściwie jednobrzmiące: jest to osoba niesłychanie rzetelna, ciepła, o wspaniałym stosunku do pacjentów i do innych lekarzy, której w żadnym wypadku nie da się określić jako pazernej na pieniądze. Mam zaszczyt znać panią profesor i w pełni podpisuję się pod tamtymi opiniami. Oczywiście rozumiem, że pisowska Policja Myśli (genialne określenie z „1984” Orwella) może wyznawać zasadę naszego rodaka Feliksa Dzierżyńskiego, że nie ma ludzi niewinnych – są tylko niedostatecznie przesłuchiwani.

Hipotezę drugą przedstawiło już przede mną kilku autorów („Gazeta Wyborcza”, natemat.pl, na tabloidy nie będę się powoływał). Mówi ona, że śledztwo ma być częścią zemsty na krakowskim środowisku kardiologicznym za śmierć doktora Jerzego Ziobry. Pani Profesor jest wszak żoną głównego adresata oskarżeń rodziny państwa Ziobrów, profesora Dariusza Dudka. Rodzina doktora Jerzego Ziobry nie kryje, że ma ogromną pretensję o postępowanie lekarskie w tej sprawie. Argumenty mające przemawiać za tym, że mogło być ono nieoptymalne, zostały przedstawione na profesjonalnie i precyzyjnie przygotowanej stronie jerzyziobro.pl (z konwencją rzeczowej analizy kontrastuje początkowy spot, który jest koncentratem służących socjotechnice emocji).

Nie podejmuję się oczywiście rozstrzygać, po czyjej stronie leży racja – brak mi ku temu odpowiednich kompetencji i wiedzy na temat istotnych dla sprawy faktów. O winie lub niewinności profesora Dudka niech rozstrzygnie niezawisły sąd. Niewątpliwe jest jednak, że na żadnym z dotychczasowych etapów tej sprawy nie wyrażono jakiegokolwiek zarzutu wobec profesor Dominiki Dudek, w jakimkolwiek kontekście. Czy jest zatem całkowicie nieprawdopodobne, że represje wobec profesor Dominiki Dudek mogą być formą nacisku na jej męża, mającego skłonić go do przyznania się do winy? Albo formą zemsty?

Władza autorytarna nie raz sięgała po takie środki: rodziny wrogów władzy były jej zakładnikami. Każdy brunatny, czarny czy czerwony aparat represji stosował to na masową skalę. Od Związku Sowieckiego, przez Niemcy, Hiszpanię i Portugalię, polską ubecję i esbecję, po Argentynę pułkowników – jeśli wspomnieć tylko niektóre przykłady z najnowszej historii. Wydawało się, że w Europie, przynajmniej na zachód od Bugu, takie metody to już nieodwracalna przeszłość. Mam nadzieję, że mylę się w swojej obawie, że właśnie na naszych oczach „wraca nowe” i że kwestią czasu jest, kto będzie następny. Moich obaw nie łagodzi fakt, że śledczy kategorycznie zaprzeczają, by między obydwoma sprawami istniał jakikolwiek związek. Sposób działania nowej władzy nasuwa bowiem nieuchronnie pewne skojarzenia z dawną, jak się wydawało, minioną epoką. Wtedy najpewniejszym potwierdzeniem różnych plotek były oświadczenia sowieckiej agencji informacyjnej TASS, zaczynające się od zwrotu: „Nieprawdą jest, że…”.

Trzecia hipoteza jest moja i bardzo prosta. Jednym ze źródeł zasłużonej klęski wyborczej PO był sposób funkcjonowania systemu opieki zdrowotnej. PiS obiecało ten element naszego państwa naprawić, co może okazać się dramatycznie trudne. Mamy bowiem zbyt mało lekarzy, nie mamy pielęgniarek, a zarządzanie i finansowanie jest na niedopuszczalnym poziomie. Wszystkie te czynniki wystarczą, by rzetelnie wytłumaczyć społeczeństwu, że poprawa stanu rzeczy może potrwać.

Obawiam się jednak, że Wielki Brat poczuje potrzebę postawienia na szafocie kolejnego zbiorowego kozła ofiarnego, który będzie wszystkiemu winien. Będą nim oczywiście lekarze. Wczesne rozpoczęcia działań ukazujących opinii publicznej stopień degeneracji środowiska lekarskiego ułatwi późniejsze represje wobec tej grupy. Być może taką polityczno-wychowawczą strategię władzy miała na myśli poseł Kamila Gasiuk-Pihowicz, mówiąc niedawno, że (jak zrozumiałem z kontekstu – po konstytucjonalistach i dziennikarzach) władza podejmie działania wobec innych grup zawodowych. Czyli „nowe wraca”. Komisarze ante portas!

Jak Państwo widzicie, jest się czego obawiać i powinno się o tym mówić i pisać. Politycy, dziennikarze, internauci – wszyscy, którzy mogą, bo perspektywa jest potencjalnie straszna.
Aha, zapewne zauważyli Państwo, że deklarowałem cztery hipotezy, a odniosłem się do trzech.

Bo czwarta hipoteza to po prostu czyjaś głupota. Bezmyślna nadgorliwość jakiegoś cwaniaczka chcącego zrobić karierę na nienawiści w momencie, kiedy następuje powyborcza wymiana kadr. Cwaniaczka się przywoła do porządku i przeniesie do spokojniejszej pracy, żeby nie robił więcej kłopotów swoim szefom. Ta hipoteza wydaje mi się jednak zbyt piękna, by mogła być prawdziwa.