Rewolucja sklepikowo-stołówkowa: na co można liczyć, a czym się niepokoić?
Możliwie jednoznaczne wytyczne, dotyczące jakości żywności dystrybuowanej dzieciom w szkołach, nie są żadną wunderwaffe w walce przeciwko epidemiom chorób układu krążenia, układu ruchu i chorób metabolicznych w naszym społeczeństwie w przyszłości. Mogą być jednak bardzo w tej walce pomocne.
Może nie wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę, ale o nasze dzieci naprawdę toczy się swego rodzaju wojna. Wygląda na wirtualną, ale cele walczących stron są świetnie zdefiniowane i jak najbardziej realne. Stawka jest dla obydwu stron bardzo wysoka, co determinuje bezwzględność działań. Ściślej – jedna strona była bezwzględna już od dawna, zaś druga dopiero teraz zaczyna być twarda. Jeżeli zaczynacie mieć Państwo wątpliwości, czy użyta przeze mnie wojenna retoryka jest uzasadniona rzeczywistą wagą tematu, to zechciejcie, proszę, przyjrzeć się celom stron, o których wspomniałem.
„Oni” chcą po prostu zarobić. Cóż, każdy musi z czegoś żyć. Nic osobistego.
„My” usiłujemy zapobiec istotnym kłopotom lub wręcz nieszczęściom, które dotkną konkretne jednostki, co w rezultacie wpłynie poważnie na ich los. Te same wydarzenia wpłyną na społeczeństwo jako całość – z powodu znacznych kosztów, które będzie ponosić. Takie bowiem będą niewątpliwe skutki postępującego w Polsce rozpowszechnienia otyłości i związanych z nią chorób.
Jedną z kluczowych przyczyn owych nadchodzących nieubłaganie problemów są fatalne nawyki żywieniowe dorastającego pokolenia Polaków. Zwłaszcza dotyczące tego, co jest spożywane pomiędzy głównymi posiłkami: wszelakich przekąsek, w tym drugich śniadań.
Co dzieci kupują w sklepikach i automatach szkolnych – wiedzą wszyscy, oszczędzę Państwu wyliczanki. Mam natomiast nieodparte wrażenie, że nie wszyscy, którzy powinni, mają świadomość następstw takiego odżywiania. Pozwolę sobie zatem wesprzeć dość wątłą w tym względzie akcję edukacyjną.
O tym, że dieta fastfoodowo-batonikowo-słodkonapojowa (wybaczcie Państwo neologizmy, proszę) prowadzi do nadwagi i otyłości, słyszy się jeszcze stosunkowo często, ale na tym koniec. Nawet Pani Doktor Premier była łaskawa wygłosić do dzieci: „… żebyście nie były grubaskami”, co świadczy o tym, że zapomniała o korczakowskiej zasadzie, że dzieci trzeba traktować poważnie. Zostawmy Panią Premier i wróćmy do następstw otyłości. Od razu uprzedzam – to nie będzie żadne straszenie. Po prostu uważam, że macie Państwo prawo wiedzieć, jeżeli jeszcze nie wiecie. Pozwolę sobie – tradycyjnie już – posłużyć się pewnymi uproszczeniami, za co przepraszam fachowców.
Zacznijmy od spraw najprostszych – czysta mechanika. Przeciążony znaczną nadwagą szkielet – kręgosłup, stawy biodrowe, kolana, nawet stopy – zaczyna reagować na długotrwałe, nadmierne obciążenie tak jak każda przewlekle, w znacznym stopniu przeciążona konstrukcja. Ulega zniekształceniom oraz nadmiernemu zużyciu. Efektem są bóle kręgosłupa i stawów dokuczliwe na tyle, że wymagają stosowania środków przeciwbólowych. Przewlekłe, długoletnie stosowanie tych środków (bo przyczyna przecież nie mija) prowadzi do uszkodzenia nerek, wątroby, żołądka, szpiku… Statystyki wykazują, że w dłuższej perspektywie czasowej tego typu leki zabijają więcej ludzi niż choroby będące przyczyną ich przyjmowania. Z drugiej strony – jeżeli człowieka bardzo boli, to zrobi wszystko, żeby przestało. Uświadomcie sobie Państwo: zaczęło się od znacznej nadwagi.
Z poziomu mechanicznego przejdźmy na „hydrauliczny”. W otyłości zwiększa się objętość krwi krążącej. Upraszczając nieco – napiera ono na ściany naczyń tętniczych pod zwiększonym ciśnieniem. To jeden z mechanizmów wczesnego nadciśnienia u osób otyłych. Jeden, ale nie jedyny. Zmiany zachodzące w ścianie samych tętnic współdziałają ze zwiększoną objętością krwi, pchając sprawy w złym kierunku. Następstwem długotrwałego nadciśnienia tętniczego może być (i często jest) udar mózgu. Nierzadko prowadzący do głębokiego inwalidztwa, sadzający ludzi w wózkach inwalidzkich, czasami odbierający dodatkowo zdolność do wypowiadania lub nawet rozumienia słów. Czy wizja takiej przyszłości dla dowolnego dziecka – naszego lub nie – gdy przyczyna na samym początku drogi jest odwracalna, powinna skłonić do bardzo energicznych działań zapobiegawczych? Moim zdaniem – tak.
Innym następstwem nadciśnienia tętniczego oraz szybko postępujących u osób otyłych zmian w tętnicach (o czym jeszcze za chwilę) często bywa zawał serca. Nie tak często zakończony śmiercią, jak bywało niegdyś, ale nierzadko prowadzący do niewydolności serca, czyli dramatycznego niekiedy spadku możliwości wykonania jakiegokolwiek wysiłku. Dla młodych ludzi zawał to po prostu szybka śmierć, bo tak jest na filmach. Nie mieści im się w głowach, że można przesiedzieć całą noc w fotelu, nie mogąc się położyć (bo uniemożliwia to duszność) i marząc, by starczyło sił na dojście do ubikacji. Wielu rodzicom taki scenariusz w odniesieniu do własnych dzieci też wydaje się niepojęty. Nawet wówczas, gdy sami go współtworzą.
Przejdźmy na jeszcze bardziej subtelny poziom – biochemii. Znaczna otyłość prowadzi do cukrzycy, która z kolei przyczynia się do rozwoju zmian miażdżycowych w tętnicach, nadciśnienia tętniczego, zawału serca, a ponadto uszkadza na przykład wzrok i nerki, może także doprowadzić do utraty kończyn dolnych. Poza cukrzycą następują również niekorzystne zmiany w zakresie składu lipidów krwi, które stają się kolejną przyczyną nasilenia opisanych już zmian w naczyniach tętniczych.
Jak Państwo zapewne zauważyli, złe siły działają tu wyjątkowo zgodnie. Tym zaś, co je wyzwala lub bardzo wzmacnia, jest nieprawidłowe żywienie w okresie rozwoju organizmu.
Czy zatem wysiłki na rzecz utrudnienia dzieciom dostępu do niezdrowej żywności w trakcie pobytu w szkole i stworzenia łatwej dostępności do żywności zdrowej mają sens? Zadam to pytanie inaczej. Jeżeli macie Państwo możliwość wpłynięcia na czyjś los, jeżeli wiadomo, że bez Waszej interwencji będzie on prawie na pewno gorszy, to czy powinniście Państwo interweniować? Zwłaszcza że do młodych ludzi, o których mowa, z jednej strony kieruje się drętwą i niezrozumiałą, śladową akcję dydaktyczną, a z drugiej strony – są oni celem działania najlepszych specjalistów od marketingu. Oni wiedzą, jak łatwo manipulować młodymi ludźmi – ich potrzebą buntu, niezależności, akceptacji przez środowisko i wieloma innymi uczuciami, na temat których nie będę się wymądrzał. Oni naprawdę lubią tę młodzież – bo z niej żyją. Że przy tym skracają jej życie i prowadzą do inwalidztwa? Cóż – biznes jak każdy inny, nic nielegalnego. Jeżeli zatem będą musieli poszukać innych źródeł dochodów, nie będzie mi ich żal.
Rozumiem obiekcje i wątpliwości. Pierwsza – że zdrowa żywność jest droższa od niezdrowej. Prawda. Dlatego zdrową powinno się być może w jakimś stopniu subsydiować, w konkretnie zdefiniowanych sytuacjach. W ogólnym bilansie i tak się zwróci, bo leczenie następstw otyłości jest naprawdę drogie.
Druga wątpliwość – że kto będzie chciał, i tak wyskoczy w przerwie do sklepiku na rogu po jakieś paskudztwo. Tu trzeba liczyć na dwie rzeczy: na zniechęcające czynniki pogodowe i na to, że zaproponowane zdrowe produkty żywnościowe będą po prostu smaczne. Z tym ostatnim może nie być na początku łatwo. Ustawę uchwalono w ubiegłym roku, ale umiłowane Ministerstwo Zdrowia opublikowało akty wykonawcze dopiero 28 sierpnia. Trzy dni na przygotowanie szkolnych stołówek i sklepików do działania według rygorystycznie określonych norm?! Stary greps kabaretowy: „Gdybym nie wiedział, że głupota, to pomyślałbym, że dywersja”, przychodzi na myśl – wraz z refleksjami na temat szacunku Pani Premier i jej Ministrów Zdrowia dla innych ludzi.
Wątpliwość dzisiaj ostatnia – że to tylko kawałek dnia, a co potem? Jeżeli nawet młody człowiek w szkole będzie jadł zdrowo, a w domu przejdzie na najgorzej rozumianą, szybką kuchnię polską? Warto mieć świadomość, że pobyt w szkole to zawsze istotna, a czasami przeważająca część dnia – jeżeli w tym czasie posiłki będą zdrowe i sprzyjające prawidłowemu rozwojowi, to tylko dobrze. Proporcje diety z całej doby zostaną przynajmniej przesunięte w dobrym kierunku. Bo jak mówi cytowane już tu niegdyś przeze mnie Prawo Brookera: „Odrobina działania jest lepsza niż tony abstrakcji”.
Komentarze
Rewolucja spowodowała, że „Pani Alinka” własnoręcznie gotująca posiłki dla całej szkoły (dzieci + kadra) w której pracuje żona najprawdopodobniej będzie musiała wycofać się z interesu, bo nie stać jej na zapłacenie kary za niespełnienie wymagań rozporządzenia.
Problem w tym, że przygotowywane przez nią posiłki smakowo, jakościowo i składnikowo nie odbiegają od zwykłego, smacznego, sensownie przygotowanego domowego obiadu. To było smaczne, dobre żarcie. Naprawdę.
Ile takich pań Alinek wycofa się z interesu ze strachu przed nadgorliwym inspektorkiem?
Jakie będą tego skutki dla szkół i wyżywienia dzieci?
Słodzenie miodem? Jakim? Takim po 4 zł za słoik? „Mieszanką miodów z UE i spoza UE”?
Cukru nie wolno, a keczup wolno? W każdym keczupie jest ~30% cukru!
Dobry artykuł, Doktorze. Myślę że uratuje pewien procent dzieci przed otyłością. Szkoły powinny go wydrukować i rozesłać do rodziców. Kuchnia polska jest generalnie nie zdrowa, sprzyja otyłości. Za dużo w niej ziemniaków, chleba, makaronu, masła, szmalcu, sosów, majonezu, a za mało; warzyw, sałat, ryb. I ten zwyczaj aby zjeść wszystko z talerza, a nie do zaspokojenia głodu. Ale jesteśmy na dobrej drodze, tak trzymać.
Jak zwykle znakomity artykuł.
„a z drugiej strony – są oni celem działania najlepszych specjalistów od marketingu.”
Od początku sierpnia w radio słyszałem reklamy firmy wynajmującej „food-trucki” (taka nowomowa), nawet w końcu miesiąca w jednym z centrów handlowych firma ta zorganizowała imprezę promocyjną.
Kiedy to skojarzyłem z zakazem sprzedaży śmieciowego pożywienia w szkole, wszystko stało się jasne.
Z drugiej strony, dużo zależy od nawyków wyniesionych z domu.
W moich czasach było czymś normalnym zabieranie kanapek do szkoły czy pracy, dzisiaj pod pretekstem braku czasu młodzi rodzice z lenistwa dają dziecku kilka złotych, nie interesując się , co dziecko kupuje. A po południu, zamiast przyrządzić normalny obiad, zabierają pociechy do mac cośtam na śmieciowe żarcie.
To, że my tu sobie o tym piszemy mało znaczy, bo dociera do nielicznej grupki ludzi podczas gdy kilka razy dziennie milionom ludzi z ekranu tv wciska się, że „mają smaka na maka”, że „gdy ujrzysz płatki Nestle albo skosztujesz batonik Lion to budzi się w tobie lew a jak nie chcesz „gwiazdorzyć” lub nie wychodził z ciebie Gremlin to musisz jeść Snickersa !
A od drożdżówki ( dla poznaniaków – szneki z glancem) lepszy jest 7Days a wszystko to popić cola, pepsi albo ( nie robiąc sobie jaj ) Spritem !
A widzieliście reklamy typu: ” najzdrowsza marchewka z własnego ogródka bez nawozów sztucznych” , ” pij sok ze świeżo zmiksowanych pomidorów ” nie mówiąc już o programach popularno – naukowych wykładających w przystępny sposób to, o czym pisze Gospodarz ?
Cała ta nasza pisanina to typowe ” pisanie na Berdyczów”
Ja zawsze życzę strażakom, policjantom i żołnierzom a także lekarzom, by mieli jak najmniej pracy co oznacza, że jest mało ludzi dotyka nieszczęście zmuszające przedstawicieli tychże służb do interwencji.
Czy to jest realne ?
Czy media zrezygnują w imię powszechnego dobra z intratnych zleceń na reklamy „śmieciowego żarcia” ?
Czy władze wprowadzą odpowiednie restrykcyjne przepisy i stworzą sprawny aparat kontroli i egzekwowania ich stosowania ?
Niestety – motorem tych akcji nie są instytucje państwowe lecz stosunkowo mała cześć ( przynajmniej oficjalnie ) środowiska naukowego i grupa entuzjastów, którzy nierzadko jest wyśmiewana, zaciekle zwalczana.
Żyję dość długo, by pamiętać jak w miar upływu czasu poglądy ( nawet te naukowe ) na pewne sprawy diametralnie, o 180 stopni się zmieniały.
Kapitalizm często kłóci się ze zdrowym rozsądkiem i dobrem człowieka. W pogoni za zyskiem wciska się nie za mądrym dzieciom niezdrowe, a nawet szkodliwe dla zdrowia napoje i słodycze. Dlatego ze względu na dobro dzieci, dziki kapitalizm trzeba trzymać daleko od szkół.
Niektóre produkty byłyby nawet tańsze, a przy okazji smaczniejsze, gdyby nie dodawać do nich gigantycznych ilości cukru (15% cukru w serku – to jeszcze nie dżem, ale odpowiada to 6 łyżeczkom cukru na szklankę!). Mam wrażenie, że jest tej dziedzinie wyścig, który bierze się z tego, że wielu konsumentów jest uzależnionych od cukru tak, że nie zauważa już drapania w gardle i niesmaku zostającego po spożyciu przesłodzonych produktów. Ale to nie tylko problem z wielkimi producentami. Moje dziecko zaczęło używać w domu ogromnych ilości cukru do słodzenia herbaty kiedy zaczęło chodzić do przedszkola. Herbata była tam słodzona niemiłosiernie.
Jeżeli chodzi o marchewkę z ogródka, to jest to bardzo drogi sposób produkcji, a jeżeli jeszcze bez środków ochrony roślin, to obawiam się, że taka marchewka może być szkodliwa.
Czasami Kaesjot ma rację, „Polityka” ma dużo mniejszy zasięg niż TV, przekonywanie przekonanych nie ma sensu. Trzeba dotrzeć z tym przekazem na prowincję.
Wylansować zdrowe jedzenie, wrzucić na fejsa, nawet dopłacić do sklepików szkolnych. Jak nie – to przyjadą lunch-traki z lukrowanymi donuts.
Miało być lepiej, a wyjdzie jak zawsze, a może gorzej.
Na „szkodliwą” marchewkę z ogródka jest sposób – przed spożyciem skropić jakimś ogólniedostępnym pestycydem 😉 Albo wymoczyć w roztworze cukru.
JackT – dziękuje za obiektywizm.
Problem jest zbyt ważny, by unosić się własną ambicją. Czasami może błądzę ale kierunek chyba słuszny ?
Skupianie się na usuwaniu skutków nie starając się dociec przyczyny i chociażby znacząco ograniczyć ich działanie prowadzi donikąd.
KSJ
To może jeden zakręt dalej.
Zamiast znęcać się nad drobnymi sklepikarzami i kucharkami, które nie mają szans żeby bronić się publicznie, po prostu zakazać takich reklam w TV. To nic nowego i żadne ograniczenie wolności bo różnych zakazów reklam jest do oporu. Byłby jeden zakaz więcej. Czy jest zakaz reklamowania batoników itp w godzinach, kiedy dzieci oglądają TV?
Ale i tak może marzenie to żeby ograniczyć reklamy do np 5 minut na godzinę.
P.S. A artykuł uważam za marny bo Kaczmarewicz uważa społeczeństwo za głupków, których trzeba edukować. Tak jakby sam był lepszy. Można informować ale nie pouczać, szczególnie odgórnie narzucanymi zakazami. I oczywiście mandatami, których rozdawanie to przecież marzenie każdego Polaka.
Panie Stefanie!
Zauważyłem, ze moje teksty zostały usunięte.
Cóż mogę powiedzieć?
Od Kwaśniewskiego dopiero się dowiedziałem,
na swoje stare lata, że prawda wzbudza w ludziach największą
wściekłość. Ludzie tak bardzo nie lubią prawdy, że było okresy
historyczne, w których głosicieli prawdy palili na stosie, wieszali,
ucinali głowy, miażdżyli głowy…
Dziękuję opatrzności, że te czasy minęły….
ucinali
@Wacław
Najwyraźniej pragniesz zostać męczennikiem za wiarę, a tu nikt ci nie chce nic zmiażdżyć ani uciąć, tylko usuwa komercyjne linki 🙄
Ciężko w dzisiejszych czasach o porządną martyrologię 🙁
1300 gramów
9 września o godz. 11:21 30517
============================
Protestuję!!!
Nie zamierzam uprawiać martyrologii, uprawiać komercji.
Ja tylko szukam prawdy. Szukam takiego, lub taką, którzy wyprowadzą mnie ze zgubnej drogi, w moim myśleniu o odkrywczej wiedzy
pana dr Jana K.
Nie tylko u pana Stefana mam problemy, nawet własnej małżonki
nie mogę przekonać do swojego sposobu żywienia, nie mówiąc o moich dzieciach.
Mam tylko w swoim osobistym życiu:z tą moją fobią, tylko problemy, jestem uznawany za dziwaka,czasami tylko przez co rozumniejszych tolerowany….
Godzę się z tym, a co mi innego pozostało, jest mi z tym dobrze…
Dziwię się czasami, podziwiam spokój ludzi , którzy mnie czytają,
przy okazji dziękuję im za to….
Naiwne przekonanie, że tego typu prawne regulacje dokonają rewolucji.
Niewątpliwie sklepiki znikną ze szkół, a żywienie zbiorowe w stołówkach będzie jeszcze mniej popularne. Już dzisiaj problemem jest ich marny poziom. Po zmianach, albo drastycznie wzrosną ceny, albo będzie jeszcze gorzej jeśli chodzi o smak posiłków.
A rodzice zawsze znajdą rozwiązanie w nowej rzeczywistości.
To taka „prowda” jak mawiał nieodżałowany ks. Tischner .
Bo gdyby była to prawda naród grubasów jakim są amerykanie żyłby statystycznie najdłużej na świecie ?. A co to jest niezdrowa żywność . Owa niezdrowa żywność to żywność naszych przodków tłuste prosiaki smalec i masło sól, jaja na kopy, tłuste mleko, skwarki, , zasmażki , kluchy i ziemniaki . Tak jedli . Otóż żadna zdrowa żywność nie istnieje bo proces jej produkcji jest taki że w jego etapie zawsze pojawi się coś „niezdrowego”. Można samemu produkować na przykład jaja . Ale kura to oportunistka puszczona luzem tu dziobnie tam grzebnie, zeżre i padlinę i i to co znajdzie przy drodze . Podobnie prosiak biegający luzem żre co mu do ryjka wpadnie nie patrzy czy ekologiczne . Ale taki chów nazywa się ekologicznym . Ja bym go nazwał naturalnym , ale natura nie zawsze jest piękna i czysta . Potrafi zabić w okrutny sposób bakterią wirusem piorunem wiatrem i wodą . Z stołówek szkolnych wyeliminował bym jedynie słodycze . Ale kanapki ze świńska szynką czy hot-dogi zdecydowanie nie . Nadwaga młodzieży to nie problem jedzenia a braku ruchu . Przypominam sobie własne dzieciństwo i to że po szkole kładłem teczkę na półkę a sam ganiałem na powietrzu do nocy często zapominając o lekcjach które odrabiałem wieczorem a mimo to zupełnie dobrze mi szło . Dziś dominuje statyczny odpoczynek przy komputerze . I nic nie można na to poradzić .
Wacław1 – przeczytaj Colina Campbella „Ukryta prawda” a może jeszcze „Nowoczesne zasady odżywiania ” tegoż autora. Co prawda czytałem na razie te pierwszą zatem tylko domyślam się treści tej drugiej. On prezentuje całkowicie coś odmiennego niż dr. Kwaśniewski. Do tego można zainteresować się dokonaniami naszej dr. Ewy Dabrowskiej.
Na zagadnienie trzeba patrzeć z rożnych punktów widzenia, rozważyć ich argumenty i wybrać wg własnej wiedzy. Często jeden przeczy drugiemu bo np. w sprawie wit. C jeden twierdzi, że przyjmować wyłącznie w postaci askorbinianu sodu a drugi – absolutnie żadnego sodu – wyłącznie kwas askorbinowy w czystej postaci !
I bądź tu mądry !
Teoria dra Kwaśniewskiego przeczy głoszonej przez dra Campbella i praktykowanej przez dr Dabrowską.
Moje osobiste doświadczenie każe mi skłaniać się ku teorii Campbella.
JackT – nie wiem, czy czasem ” na prowincji” nie mają większej świadomości w zakresie żywienia, gdyż w przeciwnym razie rolnicy nie uprawialiby na odrębnym poletku i hodowali w komórkach „dla siebie” tylko korzystali z tego , co uprawiają i hodują „dla ludzi”.
dobrymnich
————————————————-
Jak czytam takie teksty,z całym szacunkiem, pełne nieścisłości o żywieniu człowieka, pełne mitów, wyobrażeń tylko, rzeczy nie podpartych rzetelną wiedzą.
To co mogę powiedzieć?
Dobrze robię, że zmuszam ludzi do myślenia.
Podobno , tylko myślenie służy człowiekowi do szukania prawdy,
a także do pozbywania się szkodliwych mitów.
Tylko człowiek w świecie zwierzęcym ma taką umiejętność: myślenia.
Reszta stworzeń posługuje się nawykami, danymi przez naturę.
kaesjot
————————————
„Ukryta terapia” – Cambella jest jedną z licznych opowieści o żywieniu,
nie czytałem, ale z tego co widzę u Googla,jest to być może prawdziwe,
pożyteczne.
Z lekarzem medycyny Janem Kwaśniewskim mamy do czynienia zupełnie z odrębną kategorią, bo to co głosi jest nauką, opartą na doświadczeniu,
na badaniach innych ludzi, podparte jest to wiedzą biochemiczną, medyczną, bogatym piśmiennictwem.
Dr Jan Kwaśniewski jest autentycznym odkrywcą, które polega na tym, że wszystko co wspólnego ma człowiek z żywieniem jest proporcją między podstawowymi składnikami pokarmowymi: białkiem, tłuszczem i węglowodanami.
To proporcje decydują o wszystkim z czym człowiek styka się w swoim życiu, sam jest jedną wielką proporcją, zacznijmy od składu biochemicznego krwi……to samo dotyczy : architektury, sztuki, filologii nawet, wszystkiego……
Zwierzęta przestrzegają proporcji w ich żywieniu – tylko nie człowiek.
Tylko w żywieniu człowiek nie chce zauważyć proporcji, dlatego błądzi,
bo nie może znaleźć właściwej drogi, być może odkrywcza droga żywieniowa Jana Kwaśniewskiego jest tym, czego bezskutecznie szuka,
od tysiącleci.
W książce „Jak nie chorować” autorstwa Jana Kwaśniewskiego,jest ta wiedza, naukowa, ukryta, z góry ostrzegam trudna do strawienia.
Wydana niedawno bo 2005 roku, w wydawnictwie „WGP” w Warszawie.
Wacław1 – człowiek nie jest drapieżnikiem a w dietach społeczności wyróżniających się długim i zdrowym życiem żywność pochodzenia zwierzęcego stanowi niewielka część tego, co spożywają.
Warto spojrzeć szerzej .
ZWO – przepraszam, przegapiłem Twoją wypowiedź, z która sie zgadzam.
Jestem ostatnim, który by zalecał regulowanie wszystkiego przepisami, nakazami, zakazami egzekwowanymi za pomocą mandatów.
To jest proces na lata konsekwentnie realiowany niezaleznie kto u władzy ( z wyłaczeniem reprezentantów producentów śmieciowego żarcia) a nie już !, zaraz!, natychmiast !. I jeszcze z zadęciem propagandowym !.
Przeciwnie – zgodnie z zasadą -” ciszej jedziesz, dalej zajedziesz”
KSJ
Nie przegapiłeś, wpis wisiał 4 godziny do moderacji. Nie zarzucam Ci też ciągotek do regulowania wszystkiego zakazami. I prawidłowe rozwiązanie powinno polegać najpierw na zaproponowaniu czegoś rozsądnego i silną promocję z przekonywaniem. A tu mamy łaskawą władzę, która oczywiście dla dobra głupich obywateli, którzy nie mają sami rozumu, i bez dyskusji odgórnie uszczęśliwia zbyt głupi naród.
Tylko pytanie jest jeszcze inne: A może naród lubi być uszczęśliwiany odgórnie i wcale mu nie zależy dyskusji. Ponarzeka sobie tylko i zrobi co władza każe. Oceniając komentarze i deklaracje w innych sytuacjach i sławne „nikt nam nie pomógł, nikt nas nie poinformował, nikt się nami nie zajął” można raczej sądzić to ostatnie.
kaesjot
———————————–
Lepiej być drapieżnikiem, czyli zjadaczem.
Drapieżniki są mądrzejsze od zjadanych, czyli roślinożerców.
To ogólnie znana rzecz.
Lepiej być kotem niż myszą.
JZWO – ja na pewno do tej części narodu lubiącej być uszczęśliwaną odgórnie nie należę! Inna sprawa to to, iż niewielka ale ważąca część społeczeństwa lubi innych uszczęsliwiać „na siłę” ( np. niektórzy redaktorzy Polityki – nie wymieniając ich z nazwiska ). Nie cierpię wyznawców zasady ” dura ( w moim tłumaczeniu – durne ) lex, sed lex”.
Po to Pan Bóg dał nam rozum, byśmy z niego korzystali, po to kazał”miłować bliźniego swego jak siebie samego” byśmy nie patrzyli wyłącznie własnego interesu. Im mniej przepisów a wiecej społecznie akceptowanych norm współżycia tym zycie przyjemniejsze. Zapomniałem jeszcze o instynkcie samozachowawczym.
Zamiast wymuszać za pomocą „aparatu ucisku” określone zachowania lepiej wychowywać i uczyć własciwego postępowania.
Może tak w szkołach jedną godzinę w tygodniu z przeznaczonych na nauczanie „jak żyć pobożnie” zamienić na przedmiot ” jak żyć zdrowo”
Zamiast stawiac za wzór św. Kingę ” co to się nie myła” lepiej uczyć higieny i zdrowego odżywiania.
No ale naszych „sterników życia społecznego” stać jedynie na wydaniu przepisu – w częsci durnego.
Wacław1 – Ty nie wybierasz.
Natura to za Ciebie postanowiła dziesiątki a może i setki tysięcy lat wcześniej. Eskimosi w Kanadzie żyją przecietnie 12 lat krócej ( kobiety i mężczyzni ) niz pozostali jej rdzenni mieszkańcy. Czego to dowodzi ?
Na tym dośc, bo Gospodarz się zirytuje.
kaesjot
szczególnie zdrowe będą warzywa z własnego ogródka na Górnym Śląsku, czy rosnące w pobliżu ruchliwych dróg.
Panowie , przyczyną otyłości nie tylko jest śmieciowe jedzenie.
Chcesz być szczupły, stosuj zasadę NŻT, czyli : nie żrej tyle.
Po drugie ruch, w niedzielę zamiast cztery litery przed TV, kijki w ręce i szybkie 10 km marszu.
Po trzecie , równie ważne. Geny. Sprawdza sie dokładne w mojej rodzinie.
Ja mam geny babki, mamy, ważę 71 kg/171 cm, brat z genami po dziadku, ma 100kg/171 cm. I naprawde nie obżera się.
Rezimowa reforma szkolnyh stolowek to krok w dobrym kierunku. Ale to nie wystarczy. Potrzebna jest edukacja zdrowego zywienia. Potrzebna jest weryfikacja i klasyfikacja sprzedawanej zywnosci, Zdrowa zywnosc powinna byc znakowana na opakowaniu. Tak juz jest w wielu krajach. ‚Fast foody’ jeden z symboli dzikosci zachodu, winny byc zakazane chyba ze poprawia jakosc swego produktu. Za wypychanie zyawnosci szkodliwymi substnacjami powinny byc kary i podatki. Np w Brytani proponuja narzucic podatek na cukier.
Wiekszosc porducentow polskich wedlin zasluguje na wiezienie za swiadome zatruwanie ludzi. Turysci powinni przyjezdzac do Polski ze swoja zywnoscia.
Największym wrogiem człowieka jest wiedza, z której człowiek z reguły nie potrafi korzystać. Ta ożywieniu także.
Kaesjit -Eskimos ma swoje przyzwyczajenia żywieniowe: mięso z ryby, foki..
za dużo białka w stosunku do tłuszczu, przy tych proporcjach szybko się
starzeje i umiera.
O prawie coś tam prawisz. Tu jest dopiero nieszczęście. Przekonał się o tym
nasz nowy prezydent Duda, któremu, jak sam powiedział wszystko się uda, bo on jest Duda. Kilka dni potrzeba było , a puszcza same bąki. Na ten referendalny „bąk” napuściła go Beatka, co to premierem ma być/ gdzie diabeł nie może to babę pośle/. Albo ten zagraniczny „bąk” z tą niesprawiedliwością w jego królestwie.Nie dość , że śmierdzący ,do tego prawdziwy, to pan prezydent pochwalił się nim w Szczecinie, i zrobił się rejwach, na całe królestwo.
Prawda jest niebezpieczna, pan prezydent jest młody i jeszcze o tym nie wie,
nawet tu na blogowisku POLITYKI trzeba z nią uważać, żeby nie oberwać
chochlą w głupi pusty łeb.
Wczoraj dwa razy mi się to zdarzyło: rano u pan Stefana Karczmarewicza,
a po południu u pani redaktor Małgorzaty Sikorskiej, że wycięto moje teksty.
Za prawdę. Za to, że były prawdziwe.
U Sikorskiej napisałem, w temacie o referendum, że nie jest problemem system wyborczy, tylko człowiek , który nie potrafi wykorzystać tego co ma,
była tam też wzmianka o tym, że nasi politycy są ciemniakami.
Sikorska jest młoda, nie zna historii, nie wie o tym, że w PRL-u kursował
termin „dyktatura ciemniaków”, stało się to klasyką politologii.
Niech mi ktoś udowodni,że w ostatnim czasie, ta „dyktatura ciemniaków”
nie obowiązuje dalej, i ma rozmiary znacznie większe od tej za PRL-u.
Z czego to się bierze; pojmowanie rzeczy przez współczesnego człowieka jest coraz to gorsze, bo zmniejsza mu się liczba „klepek” w mózgu, inaczej być nie może przy obecnym sposobie odżywiania mózgu.
Używając słowa „ciemniak”, nie miałem zamiaru obrażać jakiegokolwiek polityka, dziennikarza, bo nie o to tu chodzi; nasz język jest bogaty, ale w niektórych sytuacjach brakuje nam zwięzłego określenia, na to, że spada nam czynność umysłu, że staje się patologiczna.
Jak już jesteśmy przy prawie, to nikomu nie życzę, żeby musiał korzystać z porady prawnej, bo się rozczaruje, całej prawdy o swoim problemie prawnym nie usłyszy, usłyszy tyle ile to jest wygodne prawnikowi, żebyś musiał przyjść „ciemniaku” jeszcze raz do niego. Całe prawo z resztą jest tak skonstruowane przez prawników, żeby dało się z niego żyć prawnikom.
O tym już na pierwszym roku Prawa uczą młodych adeptów prawa.
W innych profesjach nie jest lepiej, jakby ktoś się pytał.
Wacław1 – nie martw się tym wycinaniem. Aktualnie w Polityce tylko dr. Kaczmarewicz mnie jeszcze toleruje.
Co do prawa, to całkowicie się z Tobą zgadzam.
Człowiek byłby całkowicie szczęśliwy, gdyby nie miał potrzeby, poza profilaktyką korzystania z pomocy prawnika, strażaka, policjanta no i lekarza.
andrzej52 – jak stawałem „do poboru” to miałem 183 cm wzrostu i 63 kg wagi. Później to tylko pod górkę i to zależnie od charakteru pracy – jak wymagająca dużo ruchu to poniżej 80 kg a jak siedząca , za biurkiem przy kompie to ponad 90 kg. A kiedy rzuciłem palenie to w pół roku 15 kg „do przodu” . Co na diecie ( takiej czy siakiej ) straciłem to później z nawiązką odzyskałem. Kiedy doszedłem do 130 kg stwierdziłem, ze te wszystkie cudowne diety są g… warte. Najlepsze to” MŻ-DR” – mało żarcia – dużo ruchu.
Na razie straciłem 20 kg. Ograniczyłem mięso i węglowodany jem głównie warzywa i owoce. Unormowało mi się ciśnienie na poziomie 120/80 +/- 5 mmHg – bez tabletek !
Wg mnie ma to mały związek z genami.
kaesjot
10 września o godz. 7:01 30533
„jak stawałem “do poboru” to miałem 183 cm wzrostu i 63 kg wagi”
Nie obraź sie, ale o takim mówi sie u nas : długi jak miesiąc, chudy jak gelttag (wyplata).
Jak patrzę na moją rodzinę, to wyraźne widzę zależność genetyczną . Np. Mam i wujek byli bliźniętami. Mama miala geny po babce, 1,5 m w kapeluszu, drobna, max 50 kg. Wujek po dziadku (i rodzinie ze strony dziadka), z wyglądu obydwaj przypominają/-li kanclerza Kohla.
Sytuacja sie powtarza w następnych pokoleniach.
Mój szwagier nie je, a żre, a jest mojej postury.
andrzej52 – zgoda – dziedziczymy po przodkach ich cechy ale to nie znaczy, ze nie mamy wpływu na nasza wagę bo niezależnie od tego, co jemy jest ona zdeterminowana genetycznie.
Zdecydowanie najzdrowsza jest surówka z marchewki i kisiel żurawinowy.
@dobrymnich
>A co to jest niezdrowa żywność . Owa niezdrowa żywność to żywność naszych przodków
> tłuste prosiaki smalec i masło sól, jaja na kopy, tłuste mleko, skwarki, , zasmażki ,
> kluchy i ziemniaki . Tak jedli .
Żywność naszych przodków. Gdy sięgam pamięcią do szczenięcych lat – jeszcze za Gierka – to na wsi u babci było dokładnie wg przysłowia „kogut myślał o niedzieli a w sobotę łeb obcieli” … mięso bywało tylko w niedzielę, na „urocysty” obiad, a na co dzień była „zolywajka”, „prażuchy”, kasza, kartofle z „okrasą” (micha kartofli i kilka skwarków), no i zwykły chleb. Jeździli po chleb na drugi koniec wsi do piekarni raz w tygodniu – i był smaczny przez cały tydzień, nie to co dzisiejsze wynalazki, na których po 2 dniach zęby się łamią. Tłuste prosiaki ? Raz – dwa razy w roku było świniobicie, ewentualnie jeszcze przy okazji wesela – wtedy i owszem, słonina, boczek, kiełbaski (pamiętam że na świniobicu dziadkowie wódkę zagryzali surową słoniną).
A potem już po Gierku pojawiły się kartki na mięso, które trzeba było „musowo” wykupić, więc siłą rzeczy spożycie mięsa wzrosło.
Odwieczna mądrość. Jeśli nie wiadomo o co chodzi? Chodzi o pieniądze… Komu ta rewolucja jest na rękę? Ano tym którzy zawsze spełniają wszystkie wymogi…koncernom. Gdyby przyjrzeć się z bliska to okaże się, że wymogi sanitarne, produkcji, składników, terminów spełniają jedynie wielcy producenci soczków, serków, przecierów itd. I oni już zwrócili się do dyrektorów szkół z ofertą dla sklepików szkolnych. Pytanie brzmi: którym posłom, i dlaczego, tak nagle zaczęło zależeć na” zdrowiu uczniów”?
Prawda jest taka, że dziecko zaraz po szkole i tak kupi batonik, lub zabierze go ze sobą. Ale kolejny plac boju zostanie zagarnięty przez wielkiego sprzedawcę a nie przez lokalnego producenta. Świętą naiwnością byłoby choćby podejrzenie, że chodziło tu o dobro dzieci… Gdyby chodziło o dobro dzieci to więcej uwagi powinno się poświęcić na informację i kształcenie młodych rodziców. To oni przede wszystkim kształtują nawyki żywieniowe dziecka a nie sklepik szkolny…