Czy lekarze powinni mieć związki zawodowe, czy blogowicze mogą skrócić kolejki – i inne odpowiedzi na komentarze
No proszę, ale się porobiło! Komentatorzy bloga postulują istotne modyfikacje systemu opieki zdrowotnej i dyskutują nad jego zawiłościami. A wszystko to rzeczowo i bez żółci. Sama przyjemność odpowiadać! No to odpowiadam.
Zacznijmy od poprawiania prawa przez naszych Komentatorów.
Pan JackT: Pacjenci też są winni strasznie długich terminów wizyt. Zapisują sie do kilku specjalistów, w nadziei że którys przyjmie wcześniej. Po dostaniu sie do pierwszego wolnego specjalisty, nawet nie pofatygują sie aby telefonicznie skasować następne niepotrzebne juz rezerwacje do innych specjalistów. W rezultacie zamiast osmiu pacjetów dziennie lekarz-specjalista przyjmuje tylko dwóch. Absolutny skandal.
Pan mpn: Są winni, i to bardzo. Nie tylko kolejek na zwykłe wizyty. Znam oddział chirurgii naczyniowej, gdzie zapisy są na kilka ładnych miesięcy do przodu, a dziennie 2-3 osoby zapisane na operację potrafią się nie zgłosić.
Pan nemo: W Szwajcarii nieprzyjście na wizytę bez wcześniejszego jej odwołania pociąga za sobą rachunek za czas lekarza, do zapłacenia przez pacjenta, bez udziału kasy chorych. To bardzo skuteczna metoda dyscyplinująca.
No proszę, jaka konstruktywna dyskusja. W imieniu Komentatorów i własnym proponuję zatem Panu Doktorowi Ministrowi i Pani Doktor Premier wprowadzenie prostego i skutecznego, jak szwajcarski scyzoryk, rozwiązania: mała opłata za wizytę i dotkliwa – za zabiegi, na które pacjent się nie stawi bez odpowiedniego uprzedzenia. Oczywiście jeżeli nie przedstawi wiarygodnej dokumentacji usprawiedliwiającej nieobecność. Usprawiedliwieniem mógłby być wyłącznie poważny przypadek losowy: nagła hospitalizacja pacjenta lub członka jego rodziny, ewentualnie klęska żywiołowa – i prawie nic więcej. Inaczej dojdziemy do absurdu polskiego sądownictwa, gdzie wystarczy zawiadomić: „mam katar albo inne ważne sprawy”, by nie stawić się na rozprawę. Niniejszym rozpoczynamy nową epokę: komentatorzy bloga autorami nowych regulacji usprawniających państwo!
Temat równie ważny, ale jeszcze trudniejszy:
Pan JackT: Co to jest – „Lekarskie Zwiazki Zawodowe”??? ZZ skupiają praco-biorców a nie pracodawców. Czy lekarze zamierzają też palić opony pod Sejmem??? Czyba coś się panu pomyliło. Jeżeli to nie jest trolling to chyba żart (durny jakiś).
Szanowny Panie, po pierwsze, zacznę od osobistej deklaracji. Z Autorem komentarza, z którym był Pan łaskaw dość gwałtownie polemizować, nie zawsze się zgadzam, ale uważam go bezdyskusyjnie za osobę godną szacunku, dla jego rzadkiej w dzisiejszych czasach wierności zasadom. Konsekwentne wypełnianie obowiązków, których się podjął, naraziło go na niebezpieczeństwo utraty życia. Pisały o tym wszystkie polskie media. Dlatego będę wdzięczny za bardziej wyważony ton polemiki. Oczywiście – przy zachowaniu Pana własnego punktu widzenia.
Przejdźmy do merytorycznej strony Pańskiego komentarza. Lekarze mogą mieć związki zawodowe, bo są przede wszystkim pracobiorcami. Wielu nadal pracuje na etatach, ale coraz większa grupa zatrudniona jest na kontraktach. Czyli de nomine są samodzielnymi, jednoosobowymi przedsiębiorstwami, które na mocy kontraktu są podwykonawcami, wynajętymi przez szpital lub przychodnię. Taki model rozpowszechnia się coraz bardziej – jako wygodny dla publicznych (zazwyczaj) pracodawców – obniżają koszty pracy, nie mają problemu ZUS ani problemu udzielania płatnych urlopów etc.
Przy czym biznesowo nie jest to układ symetryczny: to pracodawcy dyktują warunki. W zdrowym systemie rynkowym każdy ma prawo powiedzieć: „nie podoba mi się tu – odchodzę”. Jeżeli jednak lekarze – teoretycznie samodzielni – usiłują tak zrobić, to zaczyna się krzyk o szantażu, o stawianiu pacjentów pod ścianą etc. De facto zatem nie są niezależnymi przedsiębiorcami, a co najwyżej wykonawcami pracy nakładczej, z bardzo ograniczoną, z powodów politycznych, autonomią.
Oczywiście, wielu z nas prowadzi popołudniową praktykę prywatną jako dodatkową pracę. Ma własny gabinet albo pracuje u kogoś. Jest to jednak obszar czysto rynkowej gry – konfliktów z rządem ani pola do działania dla związków zawodowych tu nie widać.
Osobną kategorią są praktyki lekarzy rodzinnych i wszystkich innych, dla których taka forma działalności stanowi jedyne źródło utrzymania. Chcąc nie chcąc łączą działalność lekarską z biznesową, bo inaczej się nie da, prowadząc własne przedsiębiorstwo – chociażby najmniejsze. Pan Doktor Minister nie jest w stanie tego pojąć, ale to już jego mentalny problem. W modelu działania praktyk lekarskich jako jedynej formy wykonywania zawodu lekarza miejsca dla związków zawodowych raczej nie ma. Stąd też Porozumienie Zielonogórskie nie jest związkiem zawodowym, co – mam nadzieję – nie budzi wątpliwości.
Na zakończenie dwa ważne zagadnienia.
Pan andrzej52: Panie Doktorze. Proszę o wyjaśnienie, dlaczego lekarzom z PZ zależało na kontraktach podpisywanych tylko na jeden rok, a nie zgadzali się na czas nieokreślony. czy chodzi o to, żeby co roku “gonić króliczka” i stawiać rząd (kto by nie rządził) i pacjentów pod ścianą?
Nie jestem członkiem Porozumienia Zielonogórskiego, więc odpowiedź wynika z przemyśleń i domysłów, a nie z pewności. Zacznijmy ab ovo: w systemie jest zbyt mało pieniędzy. Pomińmy szczegóły. NFZ dzieli to, co ma, a ma za mało. W konsekwencji żaden (albo prawie żaden) wykonawca usług zdrowotnych nie może uzyskać satysfakcjonującego go kontraktu. NFZ negocjuje z pozycji siły, więc każdy bierze to, co dostał, i liczy, że za rok będzie lepiej. Myślę, że ten tok rozumowania (oparty na obserwacji rzeczywistości szpitalnej) dotyczy również placówek POZ, niezależnie od tego, gdzie zrzeszonych.
Aha – i jeszcze jedno. Pozwolę sobie powtórzyć to, co pisałem już poprzednio: nie dajmy się zwieść retoryce Pana Doktora Arłukowicza i Pani Doktor Kopacz, że lekarze nie przeciwstawiają się rządowi, tylko pacjentom. Parafrazując zdanie Pani Redaktor Solskiej: pacjenci są zależni od lekarzy, ale lekarze są zależni od pacjentów. Zwłaszcza pracujący na własny rachunek. W każdym biznesie (a medycyna jest biznesem, bo taki mamy system, mimo że znaczna część lekarzy tego nie chce) narażanie się klientom jest ostatecznością i – bardzo często – miarą desperacji. Być może wspomniany Pan Doktor i wspomniana Pani Doktor uważają, że są jedynymi rozumnymi lekarzami w Rzeczypospolitej, a reszta działa wyłącznie pod wpływem emocji, nie pojmując rzeczywistości, choćby na własną szkodę. To jest wolny kraj i wolno im myśleć, co chcą. Nam też.
Pan quazik: Pan doktor oburza się na pomysł kontroli po wydaniu 30 kart onkologicznych i czasowego odebrania prawa do ich dalszego wydawania. To drugie jest głupie, ale tego pierwszego nie byłby, gdyby cześć lekarzy nie robiła „systemu” w wałka?
Mój Świętej Pamięci Dziadek – Lekarz Dwóch Wojen – mawiał, że procent idiotów, nieuków i szubrawców w każdej losowo wybranej populacji jest mniej więcej jednakowy i nie ma (niestety) powodu, żeby wśród lekarzy było inaczej. Dodam od siebie, że chociaż profesje medyczne są oczywiście zawodami zaufania publicznego, to (równie oczywiście) nie trafiają do nich anioły. Aniołów krzywa Gaussa nie dotyczy, ale za to świetnie opisuje rozkład wielu zmiennych w przyrodzie. W tym ludzkiej rzetelności. „Robienie systemu w wałka” uprawiają nie tylko polscy lekarze, nie tylko lekarze i nie tylko w Polsce. Sorry, takie są ludzkie niedoskonałości. Dlatego mroczna pozornie zasada „ufaj, ale kontroluj” w tym przypadku powinna być stosowana. Niedopuszczalny jednak był chory pomysł zawieszania prawa do wypisywania karty onkologicznej do czasu zakończenia kontroli.
PS
Z wielkimi przeprosinami za zwłokę odpowiadam na niemedyczny komentarz. Pani wielbicielka Lema: Chciałam zwrócić uwagę, że prawdopodobnie chodziło Panu o „Pamiętnik znaleziony w wannie”, czyli groteskowy opis rozwoju biurokracji. W „Dziennikach gwiazdowych” ten temat nie jest poruszany…
Pozwolę sobie zwrócić Pani uwagę na Podróż Trzynastą „Dzienników Gwiazdowych” – w poszukiwaniu Mistrza Oh. Na jej trasie znalazła się planeta, niegdyś pustynna, którą poddano zakrojonej na szeroką skalę melioracji. Płanetę nawodniono, ale instytucja melioracyjna stała się zbyt potężna, by ulec samorozwiązaniu. Po pewnym czasie cała planeta znalazła się pod wodą… Życzę miłej lektury, zwracając uwagę, że wszelkie podobieństwa… etc. są przypadkowe.
Komentarze
Drobna uwaga o karaniu pacjenta za niezgłoszenie się na zabieg czy do specjalisty. Jeśli się umawiam z dentystą, to termin tylko w wyjątkowych przypadkach przekracza tydzień. Konsultację neurologa wyznaczono mi za półtora miesiąca. Ponieważ stan zdrowia mi się polepszył, zwyczajnie zapomniałem o tej wizycie, chociaż już o USG (tydzień) pamiętałem. Inna sprawa, że gdyby to był neurolog prywatny, pewnie bym pamiętał, by zadzwonić. Żona na wizytę u endokrynologa czekałaby z pół roku, dlatego chodzi prywatnie.
Reasumując, jeśli publiczna ochrona zdrowia będzie traktować pacjentów poważnie, to i pacjenci zaczną ją traktować poważnie.
@gazik.
„Reasumując, jeśli publiczna ochrona zdrowia będzie traktować pacjentów poważnie, to i pacjenci zaczną ją traktować poważnie.”
A może odwróćmy te relację: traktujmy poważnie publiczną (każdą) ochronę zdrowia jeżeli chcemy być poważnie traktowani (i skrócić kolejki).
Ośmielony uprzejmościa autora blogu, chciałbym rekomendować dwa następne „wynalazki” które używam od lat.
1. Roczny planer (duży nascienny kalendarz) – zapisuję na nim wszystkie planowane wizyty u lekarzy, badania, urlopy, spłaty pożyczki itp. Żadnej wizyty jeszcze nie przegapiłem.
2. Dwutygodniowe rano/wieczór pudełko na lekarstwa – ładuję je raz na dwa tygodnie. Zalety sa oczywiste; nigdy nie zapomnę wzięcia lekarstwa. A co jest bardziej ważne; nigdy nie wezmę podwójnej dawki.
PS. Przepraszam autora za zbyt emocjonalne komentarze, obiecuję poprawę.
Doktorze,
dziękuję za uwagę. Jeśli pozytywne doświadczenia innych zostaną wykorzystane z dobrym skutkiem, to nic, tylko się cieszyć.
JackT,
pomysł klasyczny i bardzo skuteczny.
W dzisiejszych czasach, kiedy prawie każdy ma jakąś agendę, jak nie w formie kalendarza, to elektroniczną, a w komputerze i smartfonie – funkcje przypominające o terminach, wymówka, że się „po prostu zapomniało” nie powinna być traktowana poważnie. Od mojego dentysty dostaję karteczkę z terminem czy to za rok, czy za kilka dni, od innych lekarzy to samo. Jeśli ustalam wizytę telefonicznie, to notuję ją w kalendarzu, jak każdy inny ważny termin czy urodziny ważnej dla mnie osoby.
Świadomość, że zapominanie terminów ciągnie za sobą przykre konsekwencje, nie jest Polakom aż tak bardzo obca. Kto zapomniał w porę zapłacić rachunek za prąd czy telefon albo ratę za samochód,poznaje przykre skutki niefrasobliwości i płaci kary umowne czy opłaty manipulacyjne za ponowne podłączenie do sieci.
Jeśli pacjent będzie wiedział, że zlekceważenie i nieodwołanie umowy z lekarzem na wizytę czy zabieg będzie go kosztowało (odwołania z odpowiednim wyprzedzeniem nie trzeba uzasadniać) to potraktuje sprawę inaczej niż dotąd. Nadal może próbować umawiać się z różnymi lekarzami tej samej specjalności, ale spróbuje też o wszystkich umowach pamiętać.
Po pierwszych kilku rachunkach pamięć może się zdecydowanie poprawić 😉
Ratuj sie, kto moze jesli lekarze zrzesza sie w zwiazki zawodowe. Pamietam sprzed kilkudziesieciu laty Porozumienia Gdanskie. Obok tych historycznych postulatow spisywanych w stoczni, czy poza nia byl jeszcze dluzszy aneks postulatow lekarzy. myusle, ze jest tu ktos w stosownym wieku, zeby pamietac.
Mnie wowczas nawet w stanie euforii politycznej szczeka zdolala opasc. Jak ci lekarze, zajmujacy sie w tym czasie zupelnie bezkarnie swoja prywata w szpitalu, na panstwowym sprzecie, w czasie panstwowych godzin pracy, bioracy koperty, wiec w zwiazku z tym majacy nieporownanie wyzszy status materialny n iz reszte spoleczenstwa maja taka czelnosc i zdolali w ciagu tych kilku dni zalatwic wlasny interes?
Od samego wyobrazenia sobie tych ewentualnych przepisow zwiazkowych co do godzin pracy, odpoczynku, urlopow, przydzialow i innych benefitow mozna dostac gesiej skorki.
@ steaktartar
Czyli postulujesz, by nie było lekarzy. Ciekawe, co będzie z pacjentami…
Witam Wszystkich Państwa.
Mieszkam od kilku lat w Belgii. Nie wiem jak to się dzieje, ale:
1. składki socjalne, w tym zdrowotne, są opłacane przez pracodawcę, ale także w niewielkim zakresie przez samego ubezpieczonego (kwota ok 100 euro rocznie);
2. jeśli źle się czuję i potrzebuję wizyty u lekarza tzw. ogólnego, dzwonię rano i w południe widzę się z lekarzem. Nie czekam dłużej niż 10 minut, bo jestem umówiona na konkretną godzinę!
3. Wizyta kosztuje mnie 26 euro (płatne u lekarza), po czym po ok. 1 tygodniu dostaję zwrot z ubezpieczenia w wysokości ok. 18 euro, więc de facto, PŁACĘ za wizytę każdorazowo jedynie ok 8 euro, ale płacę!;
4. nigdy nie usłyszałam pytania w aptece czy wolę lek droższy czy tańszy! Skoro jestem ubezpieczona, dostaję taki, jaki przepisał mi lekarz, a ubezpieczenie pokrywa – w zależności od leku – od 50 do 75% jego ceny;
5. jeśli nie stawię się na wyznaczoną wizytę i nie odwołam jej najpóźniej 24 godziny przed terminem, płacę pełną kwotę za wizytę, bez możliwości uzyskania zwrotu! Nikogo nie interesuje, że zapomniałam odwołać:)
6. od lat zastanawiam się dlaczego w Polsce nie można zastosować systemów sprawdzonych w innych krajach (w tych, w których to działa), a stawiamy na eksperymenty, albo nigdy nie kończącą się walkę z nowo- i staro- powstałymi instytucjami (po)tworami i przerzucaniem odpowiedzialności ministerstwa na NFZ, PZ, związki zawodowe, albo wszystkich świętych?….
pozdrawiam serdecznie
Ile w Polsce NFZ płaci POZ za wizytę pacjenta w POZ?
Hindinandi,
To znaczy, że każdy Belg ma rachunek bankowy? No nie wiem, u nas sporo starszych ludzi plus wieś mogłaby z tym mieć kłopoty; z drugiej strony skoro ZUS jakoś dostarcza rentę, to i z tym zwrotami jakoś dano by sobie radę.
A co do kosztu wizyty w POZ już sprawdziłem: liczy się liczba zapisanych (i w pewnym stopniu ich wiek oraz choroby przewlekłe) a nie liczba wizyt. To może tłumaczyć, dlaczego w Belgii lekarz POZ jest dostępny w tym samym dniu, w którym jest potrzebny. Strzelam, że w Polsce opłata 50 zł, z czego 30 wraca o pacjenta, byłaby akceptowalna.
Też uważam że opłata (ewentualnie refundowana, w zależności od statusu finansowego), powinna być pobierana za wizyte u lekarza rodzinnego. Podobnie za lekarstwa. Wiadomo że wszystko co „za darmo”, jest mało cenione, często wybrakowane, tandetne. Dowiodły tego badania naukowe; droższe lekarstwa – lepiej leczą (nawet placebo). Ludzie nie wypełniają zaleceń lekarza, szukają innego „bardziej ludzkiego”. Brak zaufania do lekarzy i degradacja jego statusu to sa efekty lekceważacej polityki poprzedniego systemu do inteligencji. Po półgodzinnym góglowaniu Polak staje się ekspertem od katastrof lotniczych, medycyny oraz wszystkiego innego.
Absolutnie karygodna jest praktyka nie kasowania nie potrzebnych juz wizyt u lekarzy, specjalistów czy chirurgów. Specjalista otwierając gabinet kalkuluje że musi przyjąć np. 8 pacjentów dziennie, aby zwróciły się koszty wynajmu lokalu, zatrudnienia recepcjonistki, specjalistycznych urzadzen do badań, no i oczywiscie… zarobek. Jeżeli na skutek nie zapowiedzianych kasacji przyjmie tylko 4 – musi albo podnieść opłatę za wizytę, albo zamknąć gabinet.
Na tym tracą nie tylko pacjenci – czekający w miesięcznych kolejkach – ale głównie, finansowo, lekarze.
Lekarze, jako grupa zawodowa, pracodawcy ale i pracobiorcy, powinni mieć swoich reprezentantów. Izby Lekarskie powinny dbać o medyczną ale i finansową jakość świadczeń. Obie strony powinny być usatysfakcjonowane (IL i MZ), ale ludzie potrzebujący pomocy nie powinni być zakładnikami. To że Premier i Minister Zdrowia sa lekarzami jest niekorzystne. Budzi podejrzenia że „mogli sie dogadać” poza plecami społeczeństwa.
@ Hindinandi.
Zyję w podobnym systemie opieki zdrowotnej jak Belgia – i bardzo sobie to cenie. Na lekarza też nie czekam z numerkiem, w poczekalni.
Polscy posłowie (nie wszyscy), którzy pisza ustawy nie zadaja sobie trudu aby poznać rozwiązania prawne w innych krajach. Jeżeli już jadą do Hiszpani to po to aby się upić na La Rambla a nie spędzić dzień na konsultacjach.
Ostrzeżenie
Trol o wielu imionach na blogu.
Gospodarzu, trole w stodole.
Jezeli już pacjent ma płacic datek za wizytę,wydanie recepty itp oraz mandat za nieobecnośc na wyznaczonej konsultacji to warto się zastanowic nad sposobem stanowienia tego prawa,samą egzekucja,monitorowaniem tej egzekucji,odwołaniami w sprawach spornych,rozliczeniem datków i mandatów w tym również fiskalnym.
Wiem,że to jest nudne ale bez tego nie może się obejśc.
Konieczne jest także praktyczne spojrzenie na procedury powiadamiania,pobierania i nie daj Boże ,ewentualnych zwrotów.Pobieranie z nieodzownym myciem rąk..itp
Konieczna jest także ocena kosztów ponoszonych przez strony zaangazowanie..
Wiem,ze to jest nudne ale może się okazac ,że kulą w płot…
Lepiej to wiedziec przed wystrzeleniem kuli..
@abchaz
a po co to tak komplikować?
W Szwajcarii nikt (chyba że nieubezpieczony cudzoziemiec) nie płaci u lekarza niczego od ręki.
Jeśli odbyła się jakaś konsultacja, dłuższa kuracja lub zabieg u lekarza domowego lub specjalisty (ginekolog, dermatolog, gastrolog itp.) to po upływie 3 miesięcy pacjent otrzymuje rachunek do zapłacenia w ciągu 30 dni. Płaci go sam, a kopię rachunku wysyła od razu lub w ciągu 2 lat do swojej kasy chorych, która wpłaca na jego konto odpowiednią należność, potrącając 10 proc. własnego udziału pacjenta oraz ewentualną franchisę. Rachunki wysyła na ogół biuro rozliczeniowe obsługujące grupy lekarzy. Rachunki za szpital idą bezpośrednio do kasy chorych, która ponosi koszty w 100 proc.
Nikt nie rozlicza datków, mandatów itp. z fiskusem.
abchaz,
rozliczasz kary nałożone przez operatora telefonii komórkowej lub policję z urzędem skarbowym?
Opłata za „zapomnianą” wizytę u lekarza nie jest mandatem. To rachunek za wizytę, na której był lekarz, ale pacjent się nie pojawił. Wizyta się jednak odbyła.
nemo
20 stycznia o godz. 11:26 29598
Piszesz o Szwajcarii z systemem finansowania opieki zdrowotnej odmiennym od polskiego.
Ja ograniczyłem się do polskiego POZ z opłatą kapitacyjną (niektórzy nazywają ją dekapitacyjną) czyli od „duszy” przypisanej do przychodni POZ.
Wedle artykułu pani Solskiej za duszę przychodnia dostanie 140 zł rocznie a za dzieci i seniorów podwójnie.Niezaleznie od ilości i jakosci porad.Lekarz POZ nie wystawia pacjentom rachunków za swoje usługi.
Pobieranie datków przez przychodnię będzie nową operacją pieniężną podlegajacą tym wszystkim procedurom i rozliczeniom o których napisałem.Również z kasą fiskalną.
Opłata za „zapomnianą wizytę” (nazwałem mandatem) bedzie również przychodem przychodni podlegajacym procedurom …..itd..itp…
Oczywiscie przy wzniesieniu się na współczesny poziom technologiczny można było by to załatwic dosyc zgrabnie.Wszyscy mają przynajmniej semesy do dyspozycji…Jednak wydaje mi się to kolejną pułapką.EWUŚ wystarczy…
Kultura „domniemania winy” obowiazujaca u nas w operacjach pienięznych i fiskalnych powinna byc wzięta pod uwagę..
Zrobiłem sobie symulację dla mojej przychodni we wsi sasiedniej..Nie bedę zanudzał.
Wyszło mi ,ze kulą w płot.
Nie przesadzajmy z tymi procedurami i typowym polskim pieniactwem w postaci odwołań, spraw spornych etc.
Przypominam, że mowa była na razie o opłatach za „zapomnienie” o umówionej wizycie lub zabiegu, a nie opłatach za każde przekroczenie drzwi gabinetu.
Zupełnie arbitralnie można ustalić wysokość takiej opłaty np. 50 zł za zwykłą konsultację, a pieniądze księgować na ogólnym koncie gabinetu czy przychodni.
Zwróciła moją uwagę rzucona niegdyś uwaga rejestratorki, że całe szczęście, że zarejestrowałem się jako pierwszy, bo jako drugi zarejestrował się „znany pacjent”. Z czego znany? Z tego, że przychodzi do lekarza, żeby sobie pogadać, a lubi sobie gadać często i długo. Czy ktoś się orientuje, jaki procent wszystkich usług POZ stanowią takie, nazwijmy to ogólnie – niepotrzebne porady? Bo chyba właśnie eliminacji takiego marnotrawstwa czasu i umiejętności lekarzy miałoby służyć wprowadzenie opłat?
Jeśli pacjent przychodzi sobie „pogadać”, to dobrze wykwalifikowany lekarz może tak pokierować rozmową, że pozbędzie się natręta w ciągu kwadransa bez szkody dla obydwu. Może go też skierować na psychoterapię, której pacjent może bardziej potrzebować niż pogwarek z rodzinnym. Ale jeśli lekarz nie jest zainteresowany właściwym wykorzystaniem swojego czasu, np. z braku motywacji finansowej, to będzie go marnotrawił na pogaduszki.
Z dyskusji widzę że polski system powszechnej opieki zdrowia jest oparty na przypisaniu pacjenta do lekarza i płaceniu niezależnie od tego czy lekarz widzi pacjenta czy nie. Chociaż wydaje sie to absurdalnym rozwiązaniem, to jednak lekarz jest zainteresowany aby pacjenta wyleczyć szybko i skutecznie, co niektórzy kwestionowali.
W tej sytuacji pomysł opłat za wizyty u lekarza rodzinnego jest problematyczny.
Jednak w przypadku wizyt u specjalistów, operacji, itp. jakis system represji wzgledem zapominalskich pacjentów (powinienem napisać „olewających innych”) powinien być wprowadzony aby udrożnić powszechną opiekę medyczną.
W takim systemie lekarz jest zainteresowany, aby mieć jak najwięcej zarejestrowanych pacjentów, ale widzieć ich jak najmniej i jak najrzadziej.
Moje obserwacje wspomnianego już lekarza sycylijskiego (w tym samym systemie) dowodzą dokładnie tego. Pacjenci są traktowani jak kula u nogi, zwłaszcza gdy dzwonią nagle „po godzinach”, ale zaprzyjaźniona dotąd osoba została osobistym wrogiem, gdy po skończeniu specjalizacji założyła konkurencyjną praktykę i pacjenci zaczęli odchodzić do niej. Przyznam, że mój wybór padłby również na nią, w razie konieczności. Jest to osoba bardzo zaangażowana w swój zawód, promieniująca życzliwością i budząca zaufanie, ale też o 20 lat młodsza od tego krewnego. Być może jest on już wypalony i zmęczony, i tylko marzy o wyjeździe w jakieś spokojne, egzotyczne strony, z dala od hipochondrycznych i dręczonych depresjami mieszkańców miasteczek na zboczu Etny 🙄
nemo
20 stycznia o godz. 15:24 29604
Obserwacja uniwersalna.W mojej sielskiej okolicy przychodnia obsługuje pare wiosek z ok 1000 dusz.Dusze młodsze i zdrowsze wyjechały w poszukiwaniu pracy.Roli ,drobnej, uprawiac się nie opłaca.Od czasu do czasu zaorac by dopłaty UE pobrac.Zostali seniorzy i dzieci.To lukratywna populacja (podwójna stawka) ,wyjechani także bo choc stawka podstawowa to nie niepokoją.Lukratywni jednak niepokoją .Nawet namolnie.Nie ma na tym świecie rozwiazań uniwersalnych.Jedynym sensownym rozwiazaniem jest podniesienie stawki ubezpieczenia zdrowotnego.To jednak jest już polityka.
Dirty business.Lukratywny dla polityków.
Popieram wprowadzenie opłat za niestawienie się na umówioną wcześniej wizytę bez solidnego powodu.
qazik
nie wiem czy każdy Belg ma r-k bankowy?
Jeśli nie ma, to pewnie znajduje tu zastosowanie inne rozwiązanie. Mam wrażenie, że więcej tu wszystkiego dla ludzi. I samo to, że nie trzeba stawać w kolejce po tzw. numerek od 5 rano, to wielki plus. Szczególnie, że w Polsce do takich kolejek wysyła się właśnie ludzi starszych…
JackT
Dla mnie osobiście system jest wygodny: nie tracę czasu i nerwów, żeby dostać się do lekarza, gdzie na ogół nie udają się ludzie w pełni sił. Nie do końca zgadzam się z krytyką Steaktartara, który wspomniał „Broń nas nieistniejący Boże przed taki rozwiązaniami jak te z Australii czy Belgii… :-(”
Oczywiście, możemy dyskutować o plusach i minusach systemów zdrowotnych w Australii, Belgii czy Szwajcarii i porównywać je do Polski, ale do czego tu porównywać? 🙁
W PL byłam objęta, poza podstawową płatną również – patrz potrącenia na składki z wynagrodzenia, opieką zdrowotną współfinansowaną przez firmę dla której pracowałam. Był to swego rodzaju luksus! ale ponad 10 lat temu kosztował mnie ponad 100 czy 120 zł miesięcznie. Płaciłam więc podwójnie + koszty zleconych badań.
Suma sumarum, po paru latach, system płatnej opieki prywatnej stał się tak popularny, że umówienie się na wizytę do specjalisty wymagało co najmniej 2 miesięcznego wyprzedzenia, więc bezsensownie płaciłam na tzw. obowiązkową, zapewnioną przez konstytucję, opiekę zdrowotną + dobrowolnie, na prywatną opiekę zdrowotną. Gdzie tu zdrowy rozsądek? Może dlatego podoba mi się system istniejący w Belgii. Nikomu nie wyznacza się tu operacji za .. 37 lat(!!!)
Dlatego dziwi mnie to, że nie szukamy rozwiązań w państwach, gdzie działają one od lat…
Wizyna u chirurga onkologa- za dwa miesiące. U stomatologa za miesiąc najwcześniej. Trudno jest takowe wizyty odwołać, jeżeli coś w ostatniej chwili zmieni się, bowiem w przychodni często nikt nie odbiera telefonu. Idiotyzmem, że nie nazwę chamstwem, jest zrzucanie winy na pacjentów, bowiem, to nie my ustalamy procedury, regulaminy, opłaty….. A wystarczyłby system rejestracji online, który automatycznie generowałby i kolejki, i możliwość odwołania wizyty. Jakoś ktoś prosto nie wpadł na to. Nie opłaca sie, bo pacjent w oczekiwaniu w długiej kolejce, pójdzie do prywatnego gabinetu pana doktora?
Jeszcze jedno! W Polsce większość ginekologów nie wypisuje tabletek antykoncepcyjnych na dłużej niż 3 miesiące, więc siłą rzeczy co 3 miesiące trzeba iść na kolejną wizytę, płacić kolejne pieniądze etc… Tu dostaję się receptę na tabletki raz na rok, na cały rok. Po wizycie u ginekologa i badaniach przez niego zrobionych i zleconych, widzę go za rok, no chyba, że coś jest nie w porządku, to wtedy do mnie dzwoni – w końcu od czego są telefony?! Można? – mozna.
„Nie zgadzam się z tym, co mówisz, ale oddam życie, byś miał prawo to mówić”. Wolter. Zdanie warte jest cytowania – nawet jeśli sam Wolter w rzeczywistości nigdy go nie wypowiedział.
Dziękując za niezwykle ciepłe słowa od Autora bloga, pragnę wyjaśnić interlokutorowi : Pan JackT;
rzeczą niezwykle cenną jest fakt, że w dyskusji biorą osoby z jednej i drugie strony „barykady”. Nie-lekarz nie zrozumie idei poświęcenia, idei przemian jakie się teraz dzieją w naszych zawodach medycznych, organizacji tego wszystkiego co się wiąże z szeroko pojętym zdrowiem społeczeństwa. Z drugiej strony usługobiorca ( czytaj pacjent i wszystkie ich pochodne ) obserwuje świat ze swojej perspektywy i trudno to negować. Ja swój zawód widzę nadal jako powołanie, poświęcenie i oddanie potrzebującemu stąd tak bardzo mnie boli i frustruje fakt nieprzygotowania tej reformy, niewysłuchania naszych tzn. lekarzy głosów.
Każde zabieranie głosu w dyskusjach niezwykłych eseji autora jest poprzedzona głęboką ich analizą a posądzanie mnie o trolling jest właśnie dowodem braku zrozumienia tego co się dzieje naprawdę.
Może patetycznie ale ad vocem z gorącym pozdrowieniem dla Autora
Steaktartar
dziękuję za lekcję historii, ale znam ją i jakby nie widzę sensu powoływania się na nią w tym konkretnym wypadku.
Wymieniamy się doświadczeniami, które zaobserwowaliśmy w innych krajach, gdzie to DZIAŁĄ, bo w Polsce nie działa. Mówimy o propozycjach rozwiązań, które mogłyby sprawdzić się polskiej służbie zdrowia bez względu na to, czy mamy zobowiązania wynikające z kolonizacji, czy też sami byliśmy okupowani. Pozdrawiam
Hindinandi , Nemo
Jestem jak najbardziej za obciążaniem pacjenta za niestawienie sie na wizyte, równiez za współpłaceniem (drobnym) za wizyte, ale równiez za obciążeniem finansowym lekarza, szczególnie specjalisty, do którego trzeba czekac miesiąc lub dlużej, który nie raczy poinformowac pacjentów o „wypadnięciu” terminu wizyty.
zdarzyło sie to 2 lata temu mojej mamie (80+), która pojechala do Jaśnie Pani Ortopedy po odczekaniu swoich 2 tygodni, na miejscu dowiedziala sie, że Jaśnie Pan Ortopeda wzięla tydzień urlopu.
Andrzej52,
lekarz lub jego sekretarka (rejestracja) też powinni szanować pacjenta i go poinformować o zmianie terminu lub odwołaniu wizyty – to jest elementarna kultura.
Dla nie znających szwajcarskiego systemu ubezpieczeń zdrowotnych: Wysokość składki na kasę chorych uzależniona jest od wysokości tzw. franchise, to znaczy rocznie zadeklarowanej kwoty do wysokości której ubezpieczony pokrywa rachunek w całości – im wyższa franchise, tym mniejsza składka. Możliwy zakres: 300-2000 sFr. Składki za dzieci nie podlegają tej regulacji.
Wysokość składki w ramach jednej kasy chorych uzależniona jest także od miejsca zamieszkania pacjenta. Duże miasta to większa składka, a wieś mniejsza. Są również różnice kantonalne. Tłumaczy się to różnicami w częstotliwości korzystania z usług lekarzy. Podobno im więcej w danej okolicy lekarzy, tym bardziej ludzie do nich chodzą 😉
Koszt lekarstw wymagających recept pokrywa w 90% kasa chorych z tym, że pacjent zarejestrowany na ogół w aptece bądź firmie wysyłkowej nie płaci za lekarstwo, lecz je otrzymuje, a potem płaci rachunek z kasy chorych za owe 10% ceny. Franchise obejmuje również koszt lekarstw. Kombinacja lekarz domowy z rejestracją w aptece ułatwia życie, bowiem bardzo często lekarz wysyła recepty do apteki faksem.
Widać że red. Żakowski próbuje „steal the show”. Uważam to za wyróżnienie, dowodzące że poblem jest bolesny a rozwiazanie konieczne.
Wiele propozycji jest słusznych, ale wiele nie. Chyba wszyscy zgodzimy sie z podstawową tezą red. Żakowskiego że: ” Problem to błędnie zbudowany system kręcący się wokół procedur, a nie procesów i wokół świadczeń udzielanych chorym, a nie wokół naszego zdrowia. Jeśli chce się problem rozwiązać realnie, trzeba się zająć przyczyną, a nie skutkiem.”
Rzeczy które można by usprawnić bez specjalnych ustaw i prawie od ręki to: skończyć z marnowaniem czasu specjalistów (i przestojów bardzo drogich aparatów medycznych) przez niefrasobliwych pacjentów, oraz w przypadkach chorób nieuleczalnych (lub antykoncepcyji) wprowadzić roczne terminy realizacji recept.
Pozostałe inicjatywy są raczej nie realne dopóki podstawy systemu opieki zdrowotnej nie zostaną przebudowane.
Red. Żakowski nie wspomina o systemie zróżnicowanego systemu opłat za poradę, która w wielu krajach dla osób ubogich oraz emerytów jest anulowana, a jest to bardzo istotna sprawa. Zgadzam sie że słuzby socjalne i grupy zainteresowań powinny przejąć rolę „pogawędki z lekarzem”.
Większość komentatorów blogu red Żakowskiego widzi jednak sens ukrócenia praktyk nie kasowania zbędnych wizyt.
@ Hindinandi
„nigdy nie usłyszałam pytania w aptece czy wolę lek droższy czy tańszy! Skoro jestem ubezpieczona, dostaję taki, jaki przepisał mi lekarz, a ubezpieczenie pokrywa – w zależności od leku – od 50 do 75% jego ceny”
Naprawdę uważasz, że jest jakaś istotna różnica między preparatami Plavix, Clopidix, Clogrel, Clopidogrel Arrow i Clopidogrel WZF? A jeśli by już była, że lekarz ją zna? Niekiedy rzeczywiście pacjent róznie reaguje na preparaty tej samej substancji dostarczane przez różne firmy, ale naprawdę równie dobrze można brać każdy z tych preparatów.
„Polsce większość ginekologów nie wypisuje tabletek antykoncepcyjnych na dłużej niż 3 miesiące,”
Bo prawo nie pozwala wypisać na dłużej 😛
mpn
Absolutnie nie uważam! Co więcej, skoro lekarz nie musi znać różnicy, to tym bardziej ja nie mam zielonego pojęcia co dany lek „sobą reprezentuje”. Miałam na myśli to, że dla mnie zupełnie zbędne jest pytanie farmaceuty, czy wolę ten lek czy tamten, skoro obydwa są takie same, w sensie składu:)
Co do leków antykoncepcyjnych – nie znam regulacji prawnych w tym zakresie, ale to bez sensu, żeby widzieć się z lekarzem raz na kwartał, skoro można raz na rok. Widzieć się, jednocześnie ponosząc koszty wizyty, a co więcej blokując terminy dla innych, którzy tej wizyty potrzebują znacznie bardziej, bo mają konkretny problem, inny niż kończące się lekarstwa. Może wobec tego prawo powinno być zmienione i dostosowane do realiów (chyba, że ktoś ma interes w tym, aby go nie zmieniać:) skoro jest po prostu szkodliwe i nie pozwala na zdrowe funkcjonowanie systemu opieki zdrowotnej. Przecież recepta może być przygotowana do podpisu lekarza przez sekretariat/pracownika biurowego, jeśli to kontynuacja leczenia…
andrzej52
„Jestem jak najbardziej za … obciążeniem finansowym lekarza, szczególnie specjalisty, do którego trzeba czekac miesiąc lub dlużej, który nie raczy poinformowac pacjentów o “wypadnięciu” terminu wizyty.”
Całkowicie zgadzam się z tym, że są to (albo raczej powinny być) obowiązujące i podstawowe zasady kultury i współpracy, które muszą być respektowane przez obie strony!
@ Hindinandi
Ceną się różnią.
Praawwodawcy chyba przyświecało, że co kwartał powienien lekarz pacjenta zobaczyć. Czy się coś nei zmieniło, czy nie trzeba modyfikować leczenia. To ma sens w przypadku POZ, gdzie jeszcze idzie się dostać, ale w przypadku specjalisty to często nierealne.