Ja umieram, a co u ciebie?
Nasza cywilizacja wydaje się łatwiej radzić sobie ze śmiercią dokonaną niż nadchodzącą. Bardzo dosadnie widać to w medycynie.
Inżynierowie dusz (genialne określenie ukute przez Wojciecha Młynarskiego) od kulturowego marketingu sprawili, że nie wypada umierać – dokładnie tak samo, jak nie wypada się starzeć. Bo to nieestetyczne jest, a my powinniśmy być za wszelką cenę estetyczni i błyszczący atrybutami fajności, która jest najszerzej dostępną formą sukcesu. Owszem, wypada umrzeć, ale najlepiej nagle. Na przykład przez anihilację lub inną formę zniknięcia.
Tymczasem postęp medycyny – głównie chirurgii, anestezjologii oraz farmakologii – sprawił, że skoro nie giniemy od urazów lub infekcji, to coraz częściej dożywamy do chorób, które zabijają powoli. W dodatku wiele z nich możemy spowolnić, chociaż nie zatrzymać.
Odchodzenie staje się zatem procesem przewlekłym, z którym – w wielu aspektach – nie potrafimy sobie poradzić. Nie potrafimy z taką osobą rozmawiać, bo jak?
W tradycji naszej cywilizacji zakorzeniła się świadomość dwóch rodzajów umierania. Pierwszy – to nagłe, bez możliwości pożegnania, a tym bardziej pogadania. Drugi – to przykute do łóżka cierpienie, czasami prowadzące na granicę odczłowieczenia. Tu też możliwości prawdziwej rozmowy jest mało. Co więcej, współczesna cywilizacja przedkłada szybkie wrażenia i szybkie osądy ponad refleksję i empatię, które są koniecznym punktem wyjściowym, by prawdziwa rozmowa mogła w ogóle w trudnej sytuacji zaistnieć.
Współczesna medycyna stworzyła jednak nową jakość: funkcjonowanie w otoczeniu (lepsze lub gorsze, ale niewątpliwe), przy jednoczesnej świadomości definitywnego końca tego funkcjonowania w przewidywalnej przyszłości.
Nie zrozumcie mnie Państwo źle – nie chodzi o kogoś, kto jest ciężko chory i uczestniczy w walce o swoje życie, bez gwarancji sukcesu, ale równocześnie z zachowaną szansą na szczęśliwe zakończenie – przynajmniej statystyczną. Nie chodzi również o generalną świadomość, że wszyscy jesteśmy śmiertelni, że pewnego dnia – jak to powiedziała Agnieszka Osiecka – wyłączą nam prąd.
Chodzi o osobę, która wie, że więcej już się nie da zrobić. Od której możemy teoretycznie usłyszeć zdanie typu: „Ja umieram, a co u ciebie?”. Nikt nas do takich rozmów nie przygotowuje. Odsuwamy przemyślenia na ten temat najdalej, jak można, bo nazbyt przypominają o naszej własnej śmiertelności.
Nawet członkowie najbliższej rodziny nie muszą podołać wyzwaniu. Pewna pacjentka w nieodwracalnym etapie choroby nowotworowej jeździła sama do szpitala na polepszające jej funkcjonowanie kroplówki. Miała liczną, kochającą rodzinę. Twierdziła jednak, że wizyty w szpitalu byłyby dla nich zbyt ciężkim przeżyciem. Paradoksalna sytuacja, gdy to odchodząca osoba staje się psychicznym opiekunem tych, którzy mają pozostać.
Pomiędzy nieuleczalnie chorym a jego najbliższymi nierzadko zaczyna powstawać niewidzialny mur samotności w dramacie – każdej strony w swoim własnym. Tak wcale nie musi być.
Nazbyt często również lekarze nie potrafią podołać tego rodzaju sytuacjom. Jeden z nieuleczalnie chorych dziennikarzy POLITYKI w opublikowanym już pośmiertnie tekście napisał, że gdy jego lekarze zorientowali się, że nic już więcej nie mogą dla niego zrobić, stał się dla nich właściwie niezauważalny. No właśnie, ciekawe na ile w skracanym i upraszczanym z politycznych pobudek procesie kształcenia młodych lekarzy starczy miejsca na porządną naukę zachowania się w trudnych dla pacjenta sytuacjach.
No i wreszcie technologia, która potrafi przedłużyć życie nawet wtedy, gdy chory traci na to przedłużanie ochotę.
Wyłączanie aparatury – na przykład implantowanych urządzeń zabezpieczających pracę serca – na udokumentowane żądanie chorego powinno być jego niezbywalnym prawem. Tymczasem kryteria prawno-etyczne nie zawsze dorastają do możliwości technologii. Niech mi nikt tutaj nie szafuje ochroną życia „aż do naturalnej śmierci”. Nie sądzę bowiem, żeby Siła Sprawcza przewidziała respiratory, stymulatory serca czy dializy, które oczywiście powinniśmy stosować i doskonalić, ale ze świadomością, że my sami je włączamy do leczenia, więc na żądanie pacjenta powinniśmy móc je wyłączyć. Na tej samej zasadzie, jak pacjent ma prawo przestać przyjmować zapisane mu tabletki.
Wspominając naszych zmarłych, pamiętajmy, by przemyśleć, czy aby nie uciekamy przed niewątpliwie odchodzącymi osobami z naszego otoczenia. Postarajmy się być z nimi – i dla nich, i dla siebie samych.
PS Tytułowe zdanie jest parafrazą tekstu z rysunku Andrzeja Mleczki.
PPS Na prośbę Redakcji załączam następujący komunikat:
Drodzy Czytelnicy, redakcja POLITYKI.PL – co już Państwo najpewniej zauważyli – zmodyfikowała sposób komentowania wpisów na blogach portalu, wprowadzając wymóg zalogowania się kontem z portalu Polityka.pl. Zmiana została wprowadzona ze względu na konieczność walki ze spamem – problem przy obecnym mechanizmie wciąż narastał, co skutkowało m.in. opóźnieniami w publikacji Państwa komentarzy. Dodatkową korzyścią jest likwidacja captchy (czyli często nieczytelnych liter, które należało przepisać przed publikacją komentarza).
Rejestracja (bezpłatna!) w portalu nie zajmuje więcej niż kilka minut. Wystarczy się raz zalogować, żeby komentować wpisy na wszystkich blogach POLITYKI.
Komentarze
Akurat określenie „inżynierowie dusz” pochodzi od … tow.Stalina. Młynarski, który pamięta te czasy, tylko go, nieco ironicznie użył … 😉
Ludzi umierających, często traktuje się jak przedmioty…
Swietny tekst. Wymaga jednak kilku slow komentarza. Zwrot „nasza cywilizacja” powinnismy zmienic na :”polska cywilacja”. W polskiej kulturze i tradycji tak naprawde, smierc przyjmujemy do wiadomosci ale jej nie akceptujemy. Dlugo by na ten temat rozmawiac ale obawiam sie ze na tym forum bedzie to trudne lub wrecz niemozliwe.
„Pomiędzy nieuleczalnie chorym a jego najbliższymi nierzadko zaczyna powstawać niewidzialny mur samotności w dramacie”
Po pierwsze, dramat jest wtedy gdy: śmierć jest niespodziewana, osieroca się małe dzieci itp. Jeżeli umiera się ze starości, to normalna kolejność rzeczy.
Po drugie, „mur” powstaje wtedy gdy śmierć jest tematem tabu.
I po trzecie. Cały czas umieramy i rodzimy (odnawiamy) się. Z tym człowiekiem sprzed trzydziestu lat mam podobne wspomnienia, podobną budowę ciała ale wiele (zwłaszcza mentalnie) się urodziło, zmieniło, odkryło, … również wiele obumarło, zostało porzucone (czasem ze wstydem), rozdeptane, nawet wyśmiane ….
Może warto przypomnieć jak pogodnie odchodziła Małgorzata Braunek.
Moim zdaniem dlatego pogodnie, bo to buddystka, medytująca. Temat m in. śmierci przepracowała porządnie i poddała się nieuchronnemu bez strachu i żalu.
Podzielam zdanie Tezdoktora,że tekst świetny.Nie zgadzam się z nim natomiast,
że „w polskiej” cywilizacji śmierci nie akceptujemy.W naszej kulturze korzystamy z „rytuałów przejścia” o wielowiekowej tradycji.Religijnych.Nie religijni są w matni.Brak ostatniej deklaracji wiary,namaszczenia,modlitwy wspólnej za duszę udającą się do Boga.Konający znajduje w tym rytuale ukojenie a bliscy asystujący satysfakcję ze swej szlachetności odnajdując w niej także poczucie wspólnoty rodzinnej .Ksiądz kasuje.
Zdaje sobie sprawe,że moja ironia jest podła i wynika z żalu tego co wiarę utracił.
Wszelkie próby ,na gruncie polskim,zastąpienia rytuałów religijnych przez „nową świecką tradycję” kończą się niestety dosyc groteskowo.Tradycja nie może byc nowa.
Czasy,jednak także nie sprzyjają rytuałom tradycyjnym .Eks żona w innym mieście.
Dzieci w UK a najstarszy wnuk w Kanadzie.Czekam na aplikację udostępniającą realizację rytuału via Internet na bazie Skype.Ksiądz skasuje przez PayPal.Ja mam dobrze bo wyznaję się w tych cudach i nawet na „łożu” podpowiem co nacisnąc.Mniej wyrywni będą korzystac z obrzadku odwiecznego.Szczęśliwcy.
Musimy (?) dojrzec kulturowo ,przez czas nieokreślony,do kultury niderlandzkiej,o ile to możliwe bo to cel ruchomy,by akceptowac autonomię ,wolny wybór rytuału przejscia.
Zawsze jednak pozostanie pytanie czy warto dojrzewac ?
Sprawa jest jeszcze bardziej zagmatwana i zabełtana, niż – trafnie – pisze Gospodarz.
„Nasza cywilizacja” nie jest naszą cywilizacją. Podobne są tylko zręby, ale szczegóły inne. Inna jest cywilizacja w wydaniu polskim, inna w fińskim, holenderskim, portugalskim, australijskim i amerykańskim w USA czy Kanadzie, oraz w brazylijskim czy kolumbijskim.
Polska, od sąsiednich – niemieckiej, holenderskiej, skandynawskiej itd różni się choćby tym, że pacjent ma cierpieć. Bo tak wyrokuje kultura i religia. Jak człowiek cierpi to dobrze, bo zbiera sobie zasługi w „Niebie”. I cierpi za miliony, co jest jeszcze większą „zasługą”, oraz „wielką tajemnicą wiary”.
W innych cywilizacjach medycy uśmierzają cierpienia pacjenta, w Polsce chroni się pacjenta przed uśmierzaniem.
Polskiego pacjenta i osobę umierającą chroni przed uśmierzaniem cierpienia krzyż wiszący nad łóżkiem szpitalnym, medyk mający krzyż za plecami i kapelan powiększający krzyż pacjentowi dla własnej satysfakcji zawodowej i prywatnej.
Nad całością czuwa kolejna instancja: Święty Ojciec Święty Jan Paweł II”, co to podobno żył od naturalnego poczęcia aż do naturalnej śmierci.
Jako Święty Ojciec Święty jest wzorem niedyskutowalnym w polskiej cywilizacji śmierci, w przeciwieństwie do niepolskiej cywilizacji ulgi przed śmiercią.
Tak więc – szanowny Gospodarzu – można co prawda twierdzić: „Niech mi nikt tutaj nie szafuje ochroną życia „aż do naturalnej śmierci”,ale rzeczywistość polskiej cywilizacji śmierci temu szlachetnemu i stanowczemu twierdzeniu przeczy.
Nie jest też trafne kolejne Pana twierdzenie: „Nie sądzę bowiem, żeby Siła Sprawcza przewidziała respiratory, stymulatory serca czy dializy…”
Zasadą fundamentalną tej Siły Sprawczej, którą Pan przywołuje jest to, że nic nie dzieje się bez jej woli.
Z woli tej Siły Sprawczej powstał więc i respirator, i płuco-serce i cierpienie w ramach polskiej cywilizacji śmierci.
Kolejnym fundamentem działania tej Siły Sprawczej jest to, że za nic nie odpowiada. Jest to zasada: „co złego to nie ja”.
Od tego jest Czarny Charakter, Judasz, Murzyn, Cygan, żyd, komuch, mason, ateista, Nergal, Harry Potter, Hello Kitty, Halloween, wróżenie z fusów, muzyka rockowa, oraz człowiek jaki taki – jako wyraz tych wymienionych i niewymienionych sił sprawczych.
Dla człowieka rozumnego, którym powinien być i medyk leczący i medyk robiący wynalazki medyczne i niemedyk dokonujący odkryć finalnie służących medycynie powinny te religianckie uzurpacje i fantazmaty brzmieć jak bełkot. Ale dla religiantów, wyznawców tejże Siły Sprawczej, jest to wszystko bardzo na serio. Tak bardzo, że skutki w polskiej cywilizacji śmierci są jakie widać.
Wracając do rzeczy wokółmedycznych: wyzawanie tejże Siły Sprawczej polega na tym, że człowiek odcina się od siebie samego, od własnej osobowości,nie pozwalając ani jej dojrzeć, ani komunikować się z ludzką świadomością. Dlatego też ludy zintegrowane wewnętrznie miały mądre podejście zarówno do sensu życia jak i do sensu śmierci, oraz wiedziały jak się do niej przygotować i jak w nią wejść.
Przypomnę tu jedną z charakterystycznych scen kończenia życia: człowiek udaje się na szczyt góry, by zakończyć życie. Układa się na wierzchołku, patrzy ostatni raz na niebo, na krajobraz dookoła wzgórza, zamyka oczy, i wyłącza własne życie, całkiem własnowolnie.
Dzisiaj nazwalibyśmy to eutanazją, co jest absolutnie zabronione przez wyznawców tejże Siły Sprawczej, co jest ciężkim skrzywieniem osobowościowym i zaprzeczeniem podmiotowości oraz godności człowieka. Według wyznawców, człowiek nie należy do siebie, ale jest własnością Siły Sprawczej. Jest więc przedmiotem, a nie podmiotem. A jego godność nie jest jego własna i autonomiczna, ale pochodzi z nadania zewnętrznego.
Zamiast tego, wierzącym oferuje się mamrotanie litanii i zaklęć, które są narkotykami zakłócającymi autentyczną osobowość.Ale narkotyków jako takich wyznawcy Siły Sprawczej zabraniają pacjentom podawać.
Dopóki nie zacznie się osobiste, publiczne i poważne rozważanie tych spraw, nic istotnego się nie zmieni. Dalej będzie rządzić bełkot pojęć racji i sprzeczności oraz odcięcia się człowieka od siebie samego.
Będą co najwyżej ruchy pozorne.
@Tanaka
Nie do wszystkiego sie odniosę,ale jedna rzecz zwróciła moją uwagę
Piszesz:
„Przypomnę tu jedną z charakterystycznych scen kończenia życia: człowiek udaje się na szczyt góry, by zakończyć życie. Układa się na wierzchołku, patrzy ostatni raz na niebo, na krajobraz dookoła wzgórza, zamyka oczy, i wyłącza własne życie, całkiem własnowolnie”
Twój cytat dotyczy czego?
Przypadków podpadająych pod eutanazję?
Proszę wytłumacz mi jak osoba ktorej stan zdrowia sprawia, że jest poddawana już wyłącznie leczeniu w ramach medycyny paliatywnej ma wejść na szczyt góry… itd…
Wiem, że Twoja książkowa wiedza ładnie się prezentuje ,a mało wysublimowany antyklerykalizm i ateizm – dodaje Twoim zdaniem powagi głoszonym poglądom – ale wyobraź sobie, że tego typu sprawy jak eutanazja to w XXI wieku naprawdę poważny problem etyczny i Twoje rady o zapisaniu się do najbliższego koła PTTK na wypadek ciężkiej choroby są średnio intelektualne udane.
Tanaka – lepszego komentarza dawno nie czytałam; ze sporą dawką sarkazmu i z szerokim kontekstem. Dziękuję i pozdrawiam.
Nasza medycyna akademicka robi wszystko, żeby nasze umieranie przebiegało
w cierpieniach, w miarę długo. Czasami jej się zdarza, że uśmierca natychmiastowo.
Tak się dzieje przypadkiem, ale nie dlatego, że producenci leków, metod leczenia
tak chcą.
Medycynie w umieraniu pomaga KK, przez przypominanie nam, ze mamy cierpieć,
dla bożej chwały, dla świętości, dla bliskości z Bogiem….
Nasze umieranie jest chorobą, im bliżej do śmierci się zbliżamy, wraz z wiekiem
tym lepiej ją widzimy.
Można tego uniknąć. Śmierć trzymamy w naszych rękach, a właściwie w mózgu.
Dbałością o zdrowie.
kasi.a
3 listopada o godz. 2:47
Pozdrawiam
A u mnie poniedziałek w pracy…
@tanaka
Prawdopodobnie sugerowane przez Ciebie poważne rozmowy przy apriorycznym odrzuceniu już na starcie obecności Absolutu w tak trudnym momencie dla wielu stron (nie tylko umierającego )jest niezbyt rozsądnym posunięciem.
Określanie tejże obecności jako mamrotanie litanii i zaklęć jest po prostu prostackie.
Przede wszystkim kwestia eutanazji pomimo swojej pozornej jednoznaczności nie dotyczy tylko osoby leżącej na łóżku szpitalnym.
W większości przypadków osoba ta jest w stanie, który utrudnia świadome i odpowiedzialne podjęcie decyzji o kontynuacji albo przerwaniu leczenia.
Są też najbliżsi. Oczywiście są tacy dla których 93 letnia babcia i jej życie oprócz otrzymywanej renty nie przedstawia większej wartości, ale są tacy którzy wierzą, chcą mieć nadzieję, łudzą się ,że jest jeszcze szansa jeśli nie na całkowite wyleczenie to przynajmniej sensowne podtrzymanie życia.
Są również lekarze których obowiązuje nie, niezbyt ceniony przez Ciebie jako wytwór „zaklęć i mamrotań” Dekalog, ale odwołująca się raczej do innej tradycji przysięga Hipokratesa.
Jest też polski ustawodawca który musi przy stanowieniu prawa uszanować wiele kwestii( zobowiązuje go to tego polska Konstytucja)w tym również religijną wrażliwość swoich obywateli.
I jeszcze jedna strona problemu eutanazji.
Eutanazja to również problem etyczny, nie tylko kwestia zaklęć i mamrotań.
Etyka ma to do siebie, że próbuje na problem spojrzeć z nieco innej strony.
Ładnie według mnie brzmi zwrot „pogłębienie metafizyczne” a tym samym odwołanie się do jakiegoś spójnego systemu wartości. Niekonieczne religijnych.
Na przykład filozoficznych.
Na przykład Kanta. Filozofa którego od czasu do czasu przywołują grójeccy ateiści.
W dużym skrócie zasygnalizuje jego poglądy których treść można odnieść do problemu eutanazji.
Otóż Kant jako pierwszy filozof użył pojęcia „wartość” jako terminu filozoficznego.
Swoją wartość mają rzeczy która jest „cenna” i w ramach transakcji wymiennej można ją wymienić na inną wartość, czyli rzecz
Swoją wartość ma również człowiek. Przy tym człowiek niema swojej ceny. Jest bezcenny.
Tę wartość Kant nazywa Godnością
Używa również zamiennie pojęć wartości bezwzględnej, absolutnej, prawdziwej.
Wyszperałem ładny cytat:
„W państwie celów wszystko ma albo jakąś Cenę, albo Godność.
To co ma cenę, można również zastąpić także przez coś innego, jako jego równoważnik, co zaś wszelką cenę przewyższa, a więc nie dopuszcza równoważnika, posiada Godność.”
I dlatego prawo moralne w wersji Kanta twierdzi, że każdej istocie rozumnej przysługuje bezwzględna wartość osoby.
Każda Osoba zaś jest absolutnie niepowtarzalna, niewymienialna, niezastępowalna.
A do czego może doprowadzić radosna i wielce pragmatyczna retoryka Tanaki.
Do tego, że oczywiście oprócz przypadków kiedy eutanazja jest już dzisiaj stosowana ,czyli tzw eutanazji biernej, czyli zaniechaniu działań przywracających i podtrzymujących życie, udostępni się pole do popisu tzw.eutanazji czynnej.
I tam zacznie się.
A to zostaje urażony zmysł estetyczny osób trzecich dlatego z bólem w sercu ale jednak…
A to trójzmianowy system pracy zupełnie uniemożliwia zajęcie się staruszkąi dlatego z bólem serca…
A to z uwagi na dosyć mały metraż, osobę dziadka która na ten stan ma dosyć znaczy wpływ z bólem serca, ale jednak…
A to dzieci nie mogą się uczyć bo babcia kwęka i kwęka swoje zaklęcia i mamrotania ,a na hospicjum chwilowo nie mamy płynności finansowej dlatego z bólem serca.
Dlatego Kant,a nie Bozia i jej fanclub posłużył się pojeciem Godności ludzkiej aby przypadkiem nie wybrać drogi na skróty…
Bo idąc na skróty można nieźle wdepnąć w g…
Moja Mama przywiozła ,przed laty,samotnie umierającą swoją ciocię z Lublina do naszego b.skromnego mieszkania.Opiekowała się nią przez ponad rok.Zżymałem się na harówkę mojej Mamy i uszczuplenie przestrzeni niewielkiej.Teraz ,ja 70 +, mam w opiece staruszkę lat 93 ociemniałą i nie panującą nad fizjologią.Staram się zrozumiec ówczesne uczucia mojej Mamy i jej dorównac.Nie potrafię.Byc moze to defekt mojego charakteru.Byc może nie jestem wyjątkiem w moim pokoleniu.Byc może zgubiłem/zgubiliśmy coś ważnego co klechy nazywają teraz „miłosierdziem”.Zaakceptował bym ten termin gdyby nie był taki „śliski” w ich ustach.Łącznie z eregowaniem odpowiedniej świątyni za wielkie pieniadze.
Miłosierdzie jest skromne.
abchaz
3 listopada o godz. 13:25
moje uznanie za wpis.
Moja babcia. Lat 89. Urodzona w XIX wieku. Przezyla dwie wojny oraz rewolucje rosyjska ( mieszkala w Warszawie ). Czy to iz byla z innej skory sprawilo ze byla silniejsza? Nie wiem.
Pewnego dnia gdy bylam na zajeciach zeszla do sasiadki, wypila herbate po czym wrocila i polozyla sie do lozka. Umarla po tygodniu. Umarla bo tak postanowila. Przez wiele lat zazdroscilam jej, zazdroscilam sily i determinacji. Myslalam, ze jest jedyna. Po wielu latach spotkalam druga taka osobe. W innym kraju, w kraju gdzie eutanazja jest dozwolona choc … nie jest to takie latwe ale o tym potem. Moja przyjaciolka, ktora byla dla mnie jak siostra, matka, starsza ode mnie o wiele lat. Zachorowala na leukemie, zyla z ta choroba pare lat nie wiedzac o niej. Miala jednak drobne problemy, ot, otworzyla sie nagle jakas dziura w lydce i dlugo saczylo sie…na moja prosbe w koncu poszla do lekarza. Bylam w kraju na swieta bozego narodzenia, po powrocie wpadlam z zyczeniami noworocznymi i wtedy mi powiedziala, dostala wyniki badan. Umarla w poczatkach lutego nastepnego roku. Umarla na wlasne zyczenie. Dlaczego nie wykonano eutanazji chociaz zgode na to podpisala wiele lat wczesniej? Bo byla nieprzytomna. Przepisy wymagaja aby przed samym zabiegiem chory ponownie podpisal zgode…za wielu robi to rodzina, w obecnosci lekarza i swiadome lamiac prawo. Coz, zyje w kraju o podwojnej moralnosci ale przynajmniej jest taka mozliwosc…
Moja przyjaciolka po zdiagnozowaniu choroby stracila ochote na zycie. Umarla majac 94 lata. Gdybym nie poprosila o wizyte u lekarza z pewnoscia zylaby jeszcze troche. Doskonale sie czula…
I ostatnia rzecz. Rozmawianie o przemijaniu jest w istocie tematem wstydliwym. Staramy sie prowadzic aktywny tryb zycia i dbamy o zdrowie. Probujemy uciekac przed mysla ze kiedys kazdy z nas odejdzie. Latwiej lub trudniej, z bolem lub z usmiechem. Obydwie kobiety byly wierzace ale w nieprzesadny sposob praktykujace. Obydwie powiedzialy mi iz nie boja sie smierci, sa raczej ciekawe co bedzie dalej. Ta ciekawosc chyba pomogla w przejsciu na druga strone.
Wiem ze to co pisze jest niekoniecznie na temat. Wlasnie minely zaduszki i to spowodowalo iz po przeczytaniu blogu naszla mnie taka wlasnie refleksja. Umieranie w kazdej kulturze jest tematem tabu, jest okryte wstydem, nie jest medialne.
kenzo_bojownik
3 listopada o godz. 20:35
Ludzi, którzy własnowolnie wybierają śmierć, jest więcej niż sądzimy. Podejmują decyzję i ją realizują. Nie tyle przez jakieś spektakularne samobójstwo, ale przez „wyłączenie się” z życia. Jedną taką osobę znam bezpośrednio, jedną z relacji bliskiej mi osoby, której była matką.
Śmierć i to co z nią związane jest niewątpliwie tematem tabu. Wielu jest takich, co sądzą, że jak o niej pomyślą, lub będą mówić, to ją przywołają, więc szybko umrą.
Nie umiemy też o niej mówić, nie chcemy, a to niedobrze.
@Tanaka
@Tanaka jak zwykle przesadza. Oczywiście Święto Zmarłych jako mające swój rodowód w epoce zaklęć i mamrotań może nie sprzyja refleksjom wokół tematu śmierci,ale już aprobowany przez wielu nowoczesnych Polaków Halloween daje w końcu jakiś promyk nadziei, że coś się i w tej materii zmieni.
Opiekowałam się terminalnymi, towarzyszyłam umierającym. Jeżeli wyłączyć odrobinę empatii i mistycyzmu, śmierć (podobnie jak narodziny) nie jest doświadczeniem estetycznym, nie ma w niej wzniosłości. Towarzyszy jej często śmiertelne zmęczenie, niewypowiadane głośno „żeby TO się już skończyło”. Nie ma w tym piękna – jest współczucie, poczucie obowiązku i rujnujące poczucie bezsilności. Z samą śmiercią znacznie łatwiej się oswoić, niż z procesem umierania. Podziwiam wolontariuszy w hospicjach. Ta posługa przerasta moje zdolności do pomocy. Wiem to po 4 umierających w domu. Ja mam dosyć, ja już nie chcę. Ironią losu jest, że i ja zbliżam się do granicy życia, a w istniejącej normie prawnej nikt mi odejść nie pomoże. Czy to jest humanitaryzm?
Jaruta, poruszył mnie twój wpis, szczególnie to o zbliżaniu się do granicy (szczerze mówiąc, myślałam, że jesteś piękna i młoda).
Fakt, u nas cała pomoc przy odchodzeniu człowieka sprowadza się do siedzenia przy nim i podawania (czasem) środków przeciwbólowych. Jestem pewna, że nasi potomkowie brak pomocy i oczekiwanie, aż bliski w bólu skona uznają za nieprawdopodobne barbarzyństwo. A tymczasem musimy sobie radzić sami. Choć nie zbliżam się jeszcze do granicy (a przynajmniej tak mi się wydaje), zastanawiam się nieraz nad tabletkami nasennymi, naparstnicą, zamarznięciem w lesie… Ale oczywiście realizacja przysporzyłaby wiele problemów i nie wiem, czybym się na to zdobyła. Że też człowiek nie może umrzeć z własnej woli, w sposób legalny i humanitarny. To, czego nie odmawiamy naszym psom i kotom, jest dla nas niedostępne. A powody? Chyba tylko religia.
Marit – ależ tak; jestem piękna i młoda jeżeli nie patrzę do lustra i nikt mi chodzic nie każe.
Ani Mlynarski, ani Stalin. Wyrazenie „inzynierowie luzkich dusz” ukul Maksym Gorki, majac na mysli wylacznie pisarzy, a nie wszystkich ludzi parajacych sie kultura. Reszta sie zgadza.
@Jaruta
Serdecznie pozdrawiam.
Szkodliwość soli dla ustroju człowieka jest mało opisana w literaturze,
medycznej , tej akademickiej także.
W pewnym podręczniku dla studentów medycyny, przyszłych lekarzy
przeczytałem, przy okazji leczenia nadciśnienia tętniczego. cytuję z pamięci:
musimy solić jedzenie chorym, bo inaczej powymierali by nam z głodu……
na szczęście mamy leki odwadniające”
Czy muszę opisywać szkodliwość leków odwadniających dla ustroju człowieka?
Na sąsiednim blogu u pana Piotra Adamczewskiego zachwala się sól.
Na tą okoliczność napisałem poniższy tekst – umieściłem go tutaj ze
strachu przed zbanowaniem – jako niezgodnego z linią „polityczną”
tam panującą..
„””””Muszę to napisać!!!
Bo inaczej zdechnę !!!
Masło solone to jest ostatnie ścierwo żywieniowe jakie może być na świecie.
W Polsce ostatnio było w czasach powojennych, z zagranicznego dowozu.
Dostarczane w balotach, o wadze co najmniej 25 kg.
Znam je z autopsji.
W USA innego masła jak solone nie ma , do tego w słoiku, z pięcioletnią datą
ważności.
Masło solone jest smaczne. Z całą pewnością, jak wszystko, co podsypane solą.
Szczególnie chleb. Z Lidla, Biedronki……””””
Może nie całkiem na temat ale ,tak mi się wydaje ,że po stycznej.
O znikaniu.
Kosicę ,królową naszego ogrodu ,znalazłem na trawniku,wróbelki nierozpoznawalne indywidualnie,lecz nasze także,bo one są osiadłe,przeważnie pod gąsiorami naszego dachu,też ,czasami znajduje pod krzakami.
Odeszły.
Ludzi ,znajomych z widzenia,to małe miasteczko,przestaję zauważac.Brzydka kobieta o zniekształconej twarzy ,wodząca dwoje pięknych dzieci już się nie pojawia.A tyle razy miałem zamiar,jakoś,się zblizyc.By pomóc.Mój bezmocny kretynizm.Zniknęła .Nie wiem gdzie dzieci.Może ma teraz lepiej gdzie indziej.Ale gdzie dzieci ?
Pewnie wystarczy było popytac ,dowiedziec się,by byc rzeczywiscie pomocnym.Krępacja by podejśc .Obawa by nie byc zle zrozumianym.
Obawa przed ludzką rozmową..