Tajemnica Bartosza A.: Pani Premier gra w święcone?

Czy zauważyli Państwo, że zdumiewająca cisza panuje wokół pozostawienia Bartosza Arłukowicza na stanowisku Ministra Zdrowia? Mimo gorących dyskusji polityków i mediów nad obsadą wielu innych resortów.

Pomijanie tematu pozostawienia Ministra Zdrowia przypomina zakłopotane milczenie, które zapadło na pewnym przyjęciu dyplomatycznym ze starego kawału. Przerwane, przypomnę, sławną deklaracją: „Trzeciego bąka królowej angielskiej delegacja radziecka bierze na siebie!”. Ponieważ nikt inny najwyraźniej nie chce podjąć tematu, tym razem ja pozwolę sobie przerwać ciszę – analizując przyczyny niezrozumiałego dla wielu zjawiska.

Najbardziej prawdopodobne przyczyny renominacji Bartosza Arłukowicza mogą być dwie, a raczej dwie i pół.

Pierwsza – najprostsza, a zarazem od lat powtarzalna. Nikt normalny nie chce być ministrem zdrowia Rzeczypospolitej. Jeżeli się godzi, to znaczy, że nie zrozumiał skali problemu – niezależnie od tego, czy jest cynicznym karierowiczem, czy niepoprawnym idealistą.

Dopóki bowiem któraś rządząca partia nie zdecyduje się na wprowadzenie niepopularnych w pierwszej chwili, ale uzdrawiających system zmian, kolejni ministrowie zdrowia będą tylko mięsem armatnim. Następnymi źle uzbrojonymi żołnierzami wysyłanymi na stracenie w konfrontacji ze społeczeństwem, zawiedzionym kolejnymi niespełnionymi nadziejami, wzmocnionymi ponad rozsądną miarę podczas kampanii wyborczej. Oczywiście, niektórzy pełnili swoją misję, usiłując coś konstruktywnego zrobić, inni zajęli się (lub zajmują) wyłącznie autokreacją.

Zastanówmy się wspólnie: kto poświęci reputację dobrego lekarza lub sprawnego managera dla sprawy z założenia straconej? Wiadomo przecież, że szef partii będzie się bał, że w przypadku prób wprowadzenia istotnych zmian systemu opozycja uruchomi populistyczne piekło. Z drugiej strony różne lobby zawodowe (bo „biały personel” wcale nie jest grupą jednorodną) z pewnością będą energicznie broniły swoich interesów, bo dlaczego mają zachować się inaczej niż górnicy albo stoczniowcy? Nikt nie lubi forsować cieśniny między Scyllą a Charybdą.

Oczywiście nie mam dowodów na to, że Pani Premier, choćby przez pośredników, zadała komuś pytanie o potencjalną gotowość do przejęcia resortu. Jest to jednak dość prawdopodobne. Obecny stan rzeczy wskazuje zaś jednoznacznie na to, że jeżeli nawet takie pytanie padło, to odpowiedź była negatywna.

W historii Niepodległej Rzeczypospolitej po II wojnie światowej była bowiem tylko jedna osoba, która z zapadni, jaką miało być stanowisko ministra zdrowia, uczyniła trampolinę ku szczytom politycznej kariery, mimo braku zauważalnych sukcesów podczas zarządzania resortem. Nazywa się Ewa Kopacz.

Druga bardzo prawdopodobna przyczyna: Pani Premier pogodziła się z tym, że z opieką zdrowotną nic rozsądnego nie da się zrobić w ciągu najbliższego roku i że na tej szachownicy wybory zostaną dramatycznie przez PO przegrane. Przepraszam. Na tym ringu, a nie szachownicy, bo polska polityka to cyniczne mordobicie, a nie szlachetne intelektualne pojedynki. Pomyślała zatem prawdopodobnie Pani Premier, że opiekę zdrowotną odpuści, żeby skoncentrować się na innych dziedzinach, gdzie może tę stratę w grze o wyborców nadrobić.

Jednym słowem zachowała się jak typowy student przed testem, do którego zaczął uczyć się zbyt późno. Test ma 100 pytań, zalicza 60 dobrych odpowiedzi. Trzeba w takim razie dobrze nauczyć się 50-60 procent materiału i zaliczenie prawie pewne. Dla końcowego wyniku pominięta część materiału nie ma znaczenia. W naszym modelu pominiętą częścią jest zdrowie obywateli. No i jeszcze kilka podobnych drobiazgów.

Pozostało jeszcze pół przyczyny. To nie-nieprawdopodobny plan gry Pani Premier, która wie doskonale, że Bartosz Arłukowicz jest ministrem nad wyraz marnym. Dlatego wiedząc, że sprawy zdrowia i tak nie pomogą PO, podczas wyborów postanowiła zatrzymać go na stanowisku, by w odpowiednim momencie zagrać nim – jak to pięknie określił Andrzej Mleczko – „w święcone”. Czyli poświęcić dla dobra sprawy: wywalić z hukiem, by pokazać swoją i partii wrażliwość na niedolę pacjentów wobec nieudolności Ministra Zdrowia.

Jakakolwiek nie byłaby przyczyna, pozostawienie Bartosza Arłukowicza na dotychczasowym stanowisku źle wróży w sytuacji marnej jakości opieki zdrowotnej, odpływu kadr lekarskich do krajów Starej Unii i nadciągającej nieuchronnie klęski braku pielęgniarek.

PS Ten wpis ma numer 101, zamknęliśmy zatem pierwszą setkę. My – bo Państwo, którzy czytacie i komentujecie, Redakcja, która pozwala na istnienie tego bloga, no i „niżej podpisany” – tworzymy wspólnie ten blog. Serdecznie dziękuję Czytelnikom, Komentatorom i Redakcji!