Szkoła szamanów potrzebna od zaraz
W każdym lekarzu powinna być szczypta dobrego szamana. Niestety – bywa o to coraz trudniej.
Upojeni nowoczesnymi technologiami zapominamy o niektórych elementach pracy lekarza, których nie da się skwantyfikować ani sprawdzić przy pomocy testów. Zapominamy, że to niewymierne nie musi być od razu przekroczeniem bariery szarlatanerii. Pani jaruta w zechciała w swoim komentarzu podzielić się wspomnieniami z wykładu przeprowadzonego przez lekarza, a dotyczącego praktyk szamanów syberyjskich. Pozwolę sobie przytoczyć większy fragment:
Pokazano film, na którym szaman zawodził, mamrotał, uderzał w bębenek, dzwonił dzwoneczkami, tańczył wokół nieprzytomnie wrzeszczącej rodzącej, a kobieta powoli rozluźniała się, głęboko oddychała i w pół godziny urodziła zdrowe niemowlę. Pan Jerofiejew mówił, że przeanalizowano takie przypadki. Mówił, że ta technika, zmodyfikowana pod szpitalne warunki, jest ogromnie pomocna w opanowaniu zespołu lękowo-bólowego u rodzących, u dzieci przy zabiegach stomatologicznych, pacjentów przed pobraniem np płynu mózgowo-rdzeniowego – czyli tam, gdzie pacjent jest bardzo przerażony, na dodatek doświadcza bólu, zaczyna krzyczeć i w końcu cały jest krzykiem, a terapia idzie w kąt.
Dalszy ciąg filmu pokazywał wykorzystanie tej techniki w klinice w Nowosybirsku. Ciężko pokaleczony 10-latek bronił się rozpaczliwie przed zabiegiem, a najpierw czyjąś ręką ze strzykawką, troje personelu nie dawało rady. Na czyjś znak do chłopca podeszła starsza pielęgniarka – stanęła o jakieś 1,5 m przed wrzeszczącym, skulonym dzieciakiem, w wyciągniętej ręce miała łańcuszek zdjęty z własnej szyi z jakąś błyszczącą zawieszką, którą wolno kołysała w obydwie strony, a przy tym cichutko, jak mantrę powtarzała, że już dobrze, już nic nie boli, jest cicho i bezpiecznie, trzeba tylko opatrzyć biedną nogę, ale już dobrze… To trwało jakieś 7 minut; w międzyczasie ktoś wykonał iniekcję, chyba przez dziecko w ogóle niezauważoną, a potem można już było wykonać konieczne zabiegi.
Powiecie Państwo: „Ciemnogród!”. Ale jakże skuteczny! Nie zastąpił zasadniczej terapii, ale znakomicie ją uzupełnił. Może to zatem coś więcej niż zabobon?
Przyjrzyjmy się przez chwilę, co w cytowanych przykładach zrobili szaman i pielęgniarka. Skupili na sobie uwagę pacjenta. Te dzwoneczki, bębenek, tańce szamana czy łańcuszek pielęgniarki to sygnał: „Nikt i nic nie jest ważny oprócz mnie. Skup się na mnie. Tylko mi możesz teraz zaufać”. Pusty rytuał dla maluczkich?
Czy tak zwana medycyna klasyczna odżegnuje się od niego? A czymże są w takim razie profesjonalnie luksusowe sale recepcyjne i poczekalnie w drogich, prywatnych przychodniach i klinikach?
Są taką samą szamańską manifestacją: tu jest Moc, której musisz zaufać. Szczerze mówiąc, niewiele gorszy efekt można osiągnąć niewysokim kosztem, umiejętnie dobierając wystrój gabinetu oraz strój personelu. Bo pacjent chce zaufać lekarzowi, tak samo jak rodząca mieszkanka Syberii chce zaufać szamanowi.
Pójdźmy jednak nieco dalej: i szaman, i pielęgniarka nie tylko skupili uwagę pacjentów na sobie. Oni skupili się na swoim pacjencie. Ich przesłanie było jednoznaczne: „jesteś w tej chwili jedyną ważną dla mnie osobą, chcę ci pomóc, zaufaj mi”. No właśnie – to jest dokładnie ten moment, w którym doktor z Rzeczypospolitej zazwyczaj przegrywa z syberyjskim szamanem lub równie syberyjską pielęgniarką.
Po pierwsze – dlatego, że nie ma czasu. Po drugie – dlatego, że nierzadko rozmawia z pacjentem w sposób dosyć obcesowy. Rozmawia obcesowo zaś, bo po pierwsze – nie ma czasu, a po drugie – nikt go nie nauczył sztuki kontaktu z osobą, której ma pomóc.
Tak czy inaczej – między Bugiem, Odrą i Karpatami pacjent za żadne skarby nie wpadnie na to, że jest najważniejszą (w momencie rozmowy) osobą dla swojego lekarza, nawet jeśli tak w istocie jest. Tymczasem stworzenie relacji opartej na wzajemnym szacunku bywa wręcz warunkiem koniecznym dla powodzenia diagnostyki lub leczenia.
NFZ (a i niejeden pracodawca prywatny) kalkuluje czas wizyty na 10-15 minut. Czy wyobrażacie sobie Państwo zdobycie zaufania obcego człowieka w ciągu 15 minut? A przecież w ten czas wliczone są badanie, stworzenie dokumentacji lekarskiej i wypisanie recept. Słowem – obowiązujący współcześnie ekonomiczny model opieki medycznej rozbija w puch jeden z jej fundamentów.
Czasami lekarz może mieć dla pacjenta więcej czasu – na przykład w szpitalu. W szpitalach jednak ujawnia się drugi kłopot, o którym wspominałem: nieumiejętność rozmowy. Nie dziwota, że niejeden pacjent czuje się podczas hospitalizacji jak przedmiot.
Władze uniwersytetów medycznych o problemie wiedzą, ale nigdzie (z tego, co wiem) zajęcia na temat relacji lekarz-pacjent nie są obowiązkowe. Niedobrze. Jednak na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym takie zajęcia pojawiły się jako fakultety. Można, ale nie trzeba na nie uczęszczać. Chwała jednak, pomyślałem sobie, że przynajmniej ci, którzy chcą, będą mogli nauczyć się tak ważnych umiejętności. Spojrzałem w program fakultetu „Techniki komunikacyjne w relacji lekarz-pacjent” i szczęka mi opadła. Zajęcia są prowadzone przez człowieka o tytule: Director Clients Academy w firmie konsultingowej o światowym zasięgu. Co taki facet może wiedzieć o chorych ludziach? Obawiam się, że niedużo.
Idei relacji sprzedawca (lub usługodawca) – klient nie da się przełożyć na relację lekarz – pacjent. Obawiam się, że z takich fakultetów, zamiast empatycznych terapeutów, wychodzić będą zręczni inżynierowie dusz – mistrzowie manipulacji i socjotechnik.
Na szczęście znalazłem na tej samej uczelni inny fakultet: „Porozumienie z pacjentem – komunikacja i wzajemny szacunek”. Pozwolę sobie zacytować fragment programu:
Zawód medyczny jak żaden inny wymaga wrażliwości, empatii i umiejętności interpersonalnych. Celem zajęć jest omówienie różnych elementów, które mają znaczenie w kontaktach międzyludzkich, szczególnie w relacji z pacjentem. W czasie spotkań będzie mowa, jak używać języka, by dobrze rozumieć osoby potrzebujące pomocy i skutecznie im pomagać. Poruszone zostaną również etyczne trudności wykonywania zawodu medycznego. Kurs ma pokazać w teorii i praktyce, jakie znaczenie ma dla pacjenta wiedza lekarzy i pielęgniarek o tym, jak rozmawiać z ludźmi chorymi, aby jak najlepiej rozumieć się wzajemnie, jak przewidywać i usuwać lub zmniejszać cierpienie psychiczne, jak pomagać pacjentom w podejmowaniu decyzji. Brak dobrego porozumienia może zniweczyć nawet najbardziej kompetentne działania lekarzy, pielęgniarek i całego personelu medycznego.
Program zajęć został opracowany we współpracy z Radą Języka Polskiego Polskiej Akademii Nauk i Centrum Onkologii. Grono wykładowców tworzą wybitni specjaliści, m.in. językoznawcy, psychologowie, etycy oraz klinicyści z wielu różnych dziedzin medycyny.
Nie wiem, jak Państwo, ale ja wpadłem w zachwyt. Toż to wspaniała próba przywrócenia zawodowi lekarza elementu będącego jego istotą. Gdybym mógł, sam bym się na ten fakultet zapisał. Problem w tym, że nie mogę zrobić tego ani ja, ani większość studentów WUM, bo liczba miejsc jest bardzo ograniczona.
Rozumiem, że do empatii nie można nikogo przymusić, więc forma zajęć fakultatywnych, a nie obowiązkowych, wydaje się w tym przypadku absolutnie uzasadniona. Jednak ci, którzy chcą uczestniczyć w zajęciach, powinni mieć zapewnioną możliwość udziału. Jestem głęboko przekonany, że tak znakomita idea dydaktyczna powinna zyskać większe wsparcie nie tylko władz uczelni, ale przede wszystkim zostać rozpowszechniona we wszystkich uczelniach medycznych kraju, tak by mogła z niej skorzystać cała ucząca się młodzież medyczna.
Jeżeli bowiem taki styl kształcenia lekarzy nie stanie się rozpowszechniony, to niedługo pozostanie nam już tylko tęsknota za syberyjskim szamanem.
PS
Pan/Pani atalia: w pierwszej chwili miałem wątpliwości czy Pana/Pani komentarze mają cechy trollingu, ale kolejne Pana/Pani komentarze rozwiały te wątpliwości dosyć jednoznacznie. Bardzo proszę o bardziej rozważne pisanie komentarzy, inaczej konsekwentnie lądować będą w spamie.
Komentarze
W pełni zgadzam się z ideami pana Doktora/Redaktora, ale jako człowiek praktyczny uważam, że w miarę zadowalające rozwiązania, które dadzą się wprowadzić w życie stosunkowo łatwo są lepsze od najwspanialszych, które nie mają szans na szybkie zrealizowanie. Ze stosunkiem lekarza do pacjenta jest trochę tak jak z dobrymi manierami przy stole. Można być człowiekiem eleganckim, wzorem do naśladowania, jedynie po dobrym przeszkoleniu i właściwej selekcji. Zawód lekarza związany jest z prestiżem społecznym i dobrym wynagrodzeniem, chętnych więc nie zabraknie i przebierać jest w czym. Potrzebna jest instytucja właściwego mentora, który wskaże drogę adeptowi, oraz odpowiedni proces weryfikacji rezultatów. Dajmy studentom szanse by stali się dobrymi opiekunami i weryfikujmy rezultaty rygorystycznie i sprawiedliwie. Nie jestem medykiem i obserwuję sprawy niejako z ubocza. Mój syn, z urodzenia Kanadyjczyk, z dyplomem medycznym z Polski, jest o krok od ukończenia specjalizacji chirurgicznej w Kandzie. Słucham uważnie tego co mówi, i pytam się o to co mnie interesuje. Odnoszę wrażenie, że proces stażu (residency) tutaj w obecnej chwili, bo w przeszłości było inaczej , w znaczącym stopniu kształtuje i weryfikuje nabywanie umiejętności interakcji z pacjentem. Aby być w pełni szamanem trzeba „zetknąć się z boskością”. Tylko nieliczni mogą tego dostąpić, ale solidną „kinderstube” można zaoferować każdemu. Ile z tego zostanie w zawodowym stylu pracy, powinno decydować w odpowiednim stopniu o drodze kariery zawodowej. Sugeruję więc by zacząć od precyzyjnych instrukcji, rozsądnych wzorów do naśladowania i solidnych wymagań. Jest kilka zasad, które rozwiążą większość problemów w relacji lekarza z pacjentem i ułatwią życie ludziom chorym, a więc tak bezlitośnie doświadczony przez los: szacunek dla drugiego człowieka, troska, chęć pomocy i ulżenia w cierpieniu. Samo zainteresowanie, poprzez kilkuminutową wizytę przy łóżku chorego i zadanie paru odpowiednich pytań, tworzy atmosferę wsparcia, której często chory tak potrzebuje. Proste pytanie „czy są jakieś sprawy, które pan/pani chciał/chciałaby bym wyjaśnił?” działa jak najlepsza maść kojąca na rany. Ktokolwiek zechce mnie przekonać, że tego pytania student medycyny nie jest w stanie wykuć na pamięć, tylko się ośmieszy. Teoretycznie nie ma znaczenia czy lekarz „czuje to w głębi duszy”, liczy się tylko to jak to odbiera pacjent. Niewątpliwe, bardzo trudno byłoby „oszukać pacjenta” w tej materii, więc najlepiej gdyby większość lekarzy miała do tych spraw stosunek osobisty. Z drugiej strony, lekarze to tacy sami ludzie jak my i wymagać od nich by „cierpieli za miliony” byłoby nieludzkie i niepraktyczne. Gdzieś jest więc rozsądny punkt równowagi. Może więc miałoby sens zacząć od dobrego treningu i przyzwyczajania studentów i stażystów do profesjonalizmu i zwykłej ludzkiej wrażliwości, na początek może takiej jak mamy dla swych piesków i kotków (mam kota więc wiem coś o tym), a później w drodze naturalnego rozwoju przyjdzie czas na wartości nieco bardziej wzniosłe. Dziękuje Panu serdecznie za poruszenie tego, moim zdaniem, bardzo ważnego problemu.
Jasne, Panie Władzo.
Ps. Proszę jeszcze więcej zachwytów nad empatią, życzliwością itp.
Dziękuję za bardzo ważny tekst i mądrze napisany, ale z jednym stwierdzeniem się nie mogę zgodzić – „do empatii nie można nikogo przymusić, więc forma zajęć fakultatywnych, a nie obowiązkowych, wydaje się w tym przypadku absolutnie uzasadniona”. Osoby, które trzeba by przymuszać do empatii, nigdy nie powinny znaleźć się na uczelni medycznej. Nie twierdzę, że każdy lekarz powinien doskonale komunikować się z pacjentem i idealnie reagować na jego emocjonalne potrzeby, chodzi mi o pewne minimum. Ktoś, komu trzeba dopiero tłumaczyć, że pacjenta nie wolno traktować jak upierdliwego śmiecia, po prostu nie nadaje się do tego zawodu. Jest sporo medycznych i około-medycznych profesji, w których nie ma się codziennego kontaktu z chorym, tam się z takim typem osobowości można spełniać. Ale tak, jak nie może być niewidomych pilotów, tak nie powinno być lekarzy, którzy nie rozumieją, że pacjent to też człowiek, który zasługuje na minimum szacunku i życzliwości.
Bardzo piękny felieton.
Wychowałem się w rodzinie lekarskiej.Dawno temu.Okupację przeżyłem jako dziecie nieletnie.Zapamiętałem tych moich drogich lekarzy jako ożywionych duchem Judyma.Choc jak zgłaszałem dolegliwosci to słyszałem „idz do lekarza” a przy bólu głowy „kazdego boli to co ma najsłabsze”.Znana obawa przed leczeniem rodziny.
Mam wrazenie ,ze b.ciężkie czasy ,pamięc cierpień oraz wpojona tradycyjnie bezinteresownośc (portki miałem łatane) skłaniały do empatii i szacunku do pacjentów.
Chwała Bogu czasy są wraznie lepsze.Do zawodu trafiły generacje nie obarczone tym dobrym bagazem tradycji i tym złym bagazem cierpień.@muffin666 ma całkowitą rację,ze nie mozna od nich wymagac „by cierpieli za miliony” i ma też całkowitą rację ,ze
powinni oni nabyc w drodze treningu profesjonalną empatię i metodę współpracy z pacjentem.Wrazliwośc ,byc moze,wykształci się z czasem.
Atalia: „Ps. Proszę jeszcze więcej zachwytów nad empatią, życzliwością itp.” Gratulacje. Pierwszy sensowny wpis Atalii.
gadfly
26 lipca o godz. 12:30
Od sensu to jesteś ty, od bezsensu to jestem ja. Sprawiedliwość w naturze musi bowiem być.
Mówiło się, że do niektórych zawodów powinno być -„powołanie”. Wrażliwości raczej nie nauczymy z książek. Do tego potrzebne są autorytety. Ale to już przeszłość. Jak można mówić o empatii lekarza – któremu „SUMIENIE” nie pozwala pochylić się nad chorym. A przecież uczyli się za państwowe – czyli nasze pieniądze, dlaczego prywatny światopogląd ma mieć wpływ na społeczeństwo. Co nie przeszkadza im – cudownie wrażliwym, łasym (nie wszystkim) na forsę, traktować resztę jak kolejne „pięć złotych” do kaski. Jak takich czegokolwiek uczyć, skoro widzą tylko $$$.
Vaja con dios!
Do diabła z szamanami; lekarz powinien wiedzieć – po pierwsze – co to jest wywiad, po drugie – jak ten wywiad przeprowadzić.
Jeśli pacjent mówi: tchu mi brakuje i kręci mi się w głowie, a lekarz na to: jak się pan schyli i wyprostuje (stwierdza) – tak mają wszyscy – i coś tam sobie pisze – to pacjentowi przechodzi wyjaśnianie, że to o czym mówił nie ma nic wspólnego ze schylaniem.
Bo nie ma z kim i o czym gadać. Następny proszę.
PS. Jak zdarzy mi się trafić na lekarza starucha, to rozmawiamy; jak na człowieka młodego – nawet z tytułem doktora – brak kontaktu; musielibyśmy chyba pisać do siebie sms-y, albo maile – może wtedy coś by z tego było.
PS2.W USA lekarz mentalnie nie różni się od tzw. robola – u nas zaczyna być tak samo; różnica polega na tym, ze jeden leczy, a drugi gwoździe wbija.
„Upojeni nowoczesnymi technologiami zapominamy o niektórych elementach pracy lekarza”
tekst zaczyna się od bzdury a potem jest jeszcze gorzej.
Medycyna jest zbudowana na kartezjańskim materialistycznym racjonalizmie. Zgodnie z nim zwierzęta i ludzie to tylko żywe maszyny, bez duszy, to tylko martwe procesy biochemiczne. świadomość nie istnieje, istnieje tylko awareness (spotrzeganie, bycie przytomnym).
Autor kompletnie nie rozumie obecnej sytuacji nauk medycznych. Do materialistycznego racjonalizmu dołącza się bezwzględne walka o władzę „nad duszami”. Wiedza zostaje przez lekarzy zawłaszczona i nadużyta do wykonywania władzy. I tyle, może jeszcze polskie dziadostwo do tego dodać.
@wiechu niestety popełniasz znacznie gorszy błąd, bo mylisz nauki medyczne z medycyną praktykowaną. Najlepsi lekarze ZAWSZE poza wiedzą stricte „techniczną” mają niesamowitą zdolność kontaktu z ludźmi, empatii i zrozumienie psychologii pacjenta. Bo pacjent nie jest maszynką na korbkę! A jeśli już rozpatrywać w stricte materialistycznych pojęciach to jest maszynką tak fantastycznie skomplikowaną, że wymaga równie skomplikowanego podejścia nie sprowadzającego się do samej biochemii. Poza leczeniem służy też budowaniu więzi zaufania pomiędzy lekarzem i społeczeństwem. A taka więź w prowadzeniu jakiejkolwiek polityki ochrony zdrowia jest nieoceniona.
O bzdurach typu „świadomość nie istnieje” nawet nie ma się co rozpisywać, bo zbyt wyraźnie nie masz pojęcia o czym piszesz. Może wypada najpierw samemu zapoznać się z obecną sytuacją w naukach biomedycznych, zanim zaczniesz z wyższością sugerować to Autorowi. Proponuję podręczniki i publikacje naukowe, a nie blogi czy inne popularno-naukowe opracowania.
Jako pacjent – weteran, który pomimo usilnych starań rodzimej medycyny wciąż żyje, pozwolę sobie dorzucić cegiełkę. Otóż w całym tym pędzie, narzuconym lekarzom przez biurokrację i ekonomię, jest coraz mniej czasu na namysł czy refleksję nad konkretnym pacjentem. W rezultacie pacjenci z rzadszymi, nie objętymi zwykłą rutyną chorobami cierpią latami wskutek błędnego rozpoznania, które zapisane w papierach ciągnie się za nimi jak wyrok.
A jeśli chodzi o lekarza – szamana to 100% racji. Proponuję każdemu lekarzowi w ramach przygotowania do zawodu sporządzenie amuletu i pióropusza:)
Zaczelam czytac po omal pol wieku wielce kiedys modna ksiazke szwedzkiego lekarza Axela Munthe „Ksiega z San Michel’. Jezus Maryjo, to nawet ja sie tak nie zestarzalam przez ten czas jak ta ksiazka, ktorej glowna trescia sa wspomnienia modnego lekarza w Paryzu w latach dwudziestych, trzydziestych ubieglego wieku. Sledzac „watek obyczajowy” z najwyzszych sfer przeplatanych obrazkami z nizin mysle, ze wtedy medycyna byla zupelnie bezradna i opierala sie glownie na wlasnie jakims tam „szamanstwie”. Nie tylko nie bylo zadnych praktycznie badan, ale i zadnych lekow. Dla kazdej sfery. Teraz mysle, ze wystarczy uczucie empatii, bez szamanstwa i dobra wiedza i dobry poziom medycyny.
@Suggady, nie bredz, ze amerykanski lekarz to zwykly robol. Mieszkam wiele lat w Ameryce, nie tylko, ze z mojej rodziny 3 osoby pracuja w opiece zdrowotnej, ale i ja i najblizsi mamy nierzadko do czynienia z opieka medyczna. Juz nie powiem o wyposazeniu szpitali i poziomie i dostepnosci badan itd., ale o tym, ze lekarz to omal z reguly jasniejsza strona pobytu w szpitalu. Tu nie ma uroczystych obchodow porannych z doktorem- guru i giermkami. Prowadzacy lekarz przychodzi indywidualnie, a jesli, potrzeba przychodza inni lekarze porozmawiac z pacjentem. Kiedy mialam dosyc banalna operacje na lokiec rozmawialo ze mna przed zabiegiem trzech lekarzy.
Kiedys przez izbe pogotowia znalazlam sie w szpitalu na dwa i pol dnia. Upadlam z zaslabniecia i rozbilam glowe. Nie wspominajac o natychmiastowym scanie od stop do glow i innych specjalistycznych badaniach bylo u mnie przy lozku oprocz prowadzacej mnie Japonki: stazystka, lekarz od serca, potem od glowy, potem od ukladu trawiennego, dietetyczka, socjal worker, a przed wypisem – supervisor Japonki. Pozegnala mnie z dokladnymi informacjami i taka dokumentacja pielegniarka prowadzaca te sale. Jednoosobowa
Lekarz ma leczyć chorego a nie chorobę.Holistycznie ,co by to nie oznaczało.Niestety nie w czasie 15minut i 40 pacjentów do południa,bo potem fruwa na dyżur aby zarobić.KK ma swoich szamanów na wypędzanie diabła.W medycynie role szamana ma wypełniać pielęgniarka ,ale nie z tą pensją i liczba chorych na sali.Na szamanizm czyli normalnoścć nie pozwoli kler ,bo tylko on ma do tego prawo i koło się zamyka.Chcesz być zdrowy dawaj dyla na Syberie albo do wód Amazonki.
zyta2003,
Przykro mi, ale to Ty bredzisz; mylisz czyjąś mentalność i poziom umysłowy z wykonywaniem przez tę osobę swoich powinności.
Tam trzeba wszystko tłumaczyć 3x (trzech lekarzy)a ponadto, zwykle robią to już pielęgniarki – bo:
-pacjent nie ma pojęcia o niczym
-Jak mu nie wytłumaczą to zażąda odszkodowania – bo mu o czymś nie powiedzieli
– Jak zobaczy rachunek, to pomyśli, ze taki wysoki bo aż trzech lekarzy i kilka pielęgniarek się nim zajmowało.
Ty szybciej piszesz, niż myślisz – ja nigdzie nie napisałem, że lekarz w USA to zwykły robol; ja napisałem, że mentalnie się od zwykłego robola nie różni.
Co nie znaczy, że nie umie leczyć ludzi. Nawet całkiem sprawnie.
Nigdzie nie napisałem, ze opieka zdrowotna jest do D.
Oczywiście, człowiek różniący się mentalnie od robola – in plus – wie, że nie ma reguł bez wyjątków i można tam spotkać lekarzy całkiem inteligentnych i błyskotliwych. Szczególnie z innych krajów.
PS. I nie zapominaj, że ten lekarz weźmie za prostą operację tyle ile ktoś inny zarobi na miesiąc. Jemu opłaca się robić to co robi; chyba wiesz, że tam za $$$ ludzie zrobią wszystko?
U nas niestety nie – bo przecież i tak się należy.
PS2. Dla pełnego obrazu, napisz ile wynosił rachunek za Twoje zasłabnięcie.
W Przystanku Alaska (Northern Exposure) parę razy pokazywano szamana przy pracy. Najbardziej spodobało mi się takie podejście uzdrowiciela: aby zdiagnozować problem pacjenta, szaman mieszkał w jego domu, uczestniczył w życiu, nawet jadł to samo. Oczywiście u nas to niemożliwe, nawet pomijając te 15 minut na pacjenta. Jednak samą ideę wciąż mam w pamięci i podziwie.
Dokładnie taki tok myślenia był jednym z głównych powodów dla których zlądowałam na uczelni medycznej 🙂 a ze idę nowym programem (po reformie, której pierwszy rocznik pojawił się dwa lata temu) mam trochę wglądu w to, jak teraz sytuacja wygląda.
I owszem, nie ma przedmiotu ‚zachowanie wobec pacjenta’, ale nie znaczy to, że temat nie jest w żaden sposób pokryty. Np w Gdańsku na pierwszym roku występują 3 przedmioty – psychologia medycyny, socjologia medycyny, etyka medyczna. Rolą etyki jest zaznajomienie z ideą kodeksu etyki lekarskiej, jego potrzebie, konieczności szanowania praw pacjenta oraz w jaki sposób tego dokonać.
Socjologia medycyny ma w planie kilka zajęć dotyczących ewolucji modeli relacji między lekarzem i pacjentem oraz ich wadach i zaletach – od najstarszego, gdzie pacjent, jak dziecko, nie ma prawa głosu i jest rozporzadzany wg wiedzy lekarza-ojca, poprzez traktowanie pacjenta w zależności od przypadłości (choroby ciezkie-jak dziecko, tłumaczyć ale rzadzic; choroby przewlekle-jak dorosłego, nakierowywac na właściwe zachowania) aż po model kompromisu (lekarz i pacjent zawsze są w opozycji, mając inne cele [lekarz-wyleczenie, pacjent-największa wygoda zycia], trzeba znaleźć kompromis) itd.
I wreszcie psychologia, podczas której studenci najpierw w teorii poznają przykładowe sytuacje „w poczekalni szpitalnej”, w gabinecie… po czym dziela się na grupy, dostają scenki do odegrania (spanikowana matka z dzieckiem które od dwóch dni się nie budzi, 13latka która sama przyszła po pigułki hormonalne, agresywny pacjent w kolejce) po których przedstawieniu postawa lekarza omawiana jest na forum grupy pod przewodnictwem nauczyciela-psychologa klinicznego.
Zatem jak widać, pomału wraca świadomość, że kierunek lekarski jest kierunkiem humanistycznym, tzn – nastawionym na człowieka. I przynajmniej w Gdańsku (byłam, przeżyłam, poswiadczam) całkiem solidnie nauczana jest dziedzina obcowania z pacjentem. Inna sprawa, jak to później zostanie wprowadzone w życie (polityka szpitala)… no i oczywiście, ile kto będzie pamiętał i ile kto ma w sobie ludzkiego podejścia do pacjenta.
Doskonały wpis! Przypomina mi się prof. Szczeklik, który też podkreślał jak wiele wiąże lekarza z szamanem…
Mam wrażenie że dziś, gdy od lekarzy coraz bardziej oczekuje się by byli robotami diagnostycznymi wykonującymi programy oparte wyłącznie o „evidence-based-medicine”, przydałoby się trochę tego szamanizmu jako odtrutka na ten zautomatyzowany robotyzm. Nieprzypadkowo chyba sporo ludzi szuka pomocy w „medycynie alternatywnej”, która im raczej nie pomaga, ale zapewnia właśnie kontakt z „lekarzem-szamanem”…
Ja sobie wyobraziłem prof. Chazana odstawiającego medyczno- spirytualistyczny performance wokół rodzącej, z użyciem kropidła i kadzideł. Szczęśliwe rozwiązanie gwarantowane. Albo zejście.
Jeśli chodzi o uczenie komunikacji z pacjentem, to tego typu zajęcia są prowadzone, przynajmniej teoretycznie, w ramach przedmiotu „socjologia medycyny”, na większości uczelni medycznych. Czasem również w ramach zajęć z etyki/bioetyki. Niestety, bardziej obszerne i specjalistyczne podejście do zagadnienia komunikacji z pacjentem, czy też np. psychoonkologii jest możliwe tylko w ramach studiów podyplomowych.
Po co Polakom lekarze? Przeciez wystarczy modlitwa no i ewentualnie egzorcysta!
Szaman jest postacią, która ma osobisty, wewnętrzny autorytet. Pacjent ufa wprost osobie.
Lekarz ma autorytet urzędowy. Pochodzi on ze studiów i pieczątki. Pozbawienie lekarza pieczątki, odziera go z wiarygodności i burzy zaufanie. Lekarze jednak w ogóle tego nie rozumieją, bo są niewykształceni w przedmiotach dla pacjenta najważniejszych, a subtelnych: wiarygodności, zaufania, naturalnego autorytetu.
Pacjent, zwłaszcza w poważnym stanie zdrowia, sięga w głąb siebie, do swoich, zwykle bardzo ukrytych i bardzo negowanych, problemów, rozterek, lęków, nadziei. Tymczasem lekarz w ogóle nie kontaktuje się z pacjentem na tym poziomie. Oferuje biurokrację lub technologię: pompy,mierniki, aparaty, skanery. Tworzy to dramatyczny rozdźwięk na poziomie egzystencjalnym. Na tym poziomie rządzą pierwotne emocje i potrzeby fundamentalne.
Szaman to wszystko wie i czuje. I sobą odpowiada na to co w człowieku podstawowe i najważniejsze. Nie lekarz.
To też jest kwestia podejścia indywidualnego lekarza do pacjenta. Kiedyś i u nas leczył „szaman”… Widocznie coś w takiej osobie musiało być, że ludzie jej ufali.
Lekarzem był dr Szuman,leczący Wokulskiego. Lekarzem, czyli medykiem, psychologiem, filozofem, myślicielem, poniekąd i szamanem w osobistej wiarygodności i autorytecie – w jednym.
Teraz są technokraci, urzędnicy medycyny, inżynierowie ciała, monterzy, spawacze, a lekarzy można na palcach policzyć.
@Suggadady, od bardzo wielu lat korzystam ja, moja coraz liczniejsza rodzina, z amerykanskiej opieki zdrowotnej. Szczesliwie wszyscy mamy ubezpieczenia, kazda „podgrupa rodzinna” ma inne i niejednakowo dobre. Ponadto trzy najblizsze mi osoby pracuja na roznych stanowiskach w szpitalach, ale skoro Ty wiesz lepiej, jak to wszystkom wyglada w Ameryce – to w porzadku.
Na pytanie ile wyniosl moj rachunek chetnie odpowiem, ale ile kosztowala cala moja procedura – nie wiem. 80% pokrywa mi medicare, na ktore trzeba placic skladke pracujac co najmniej 40 kwartalow, azeby zapewnic sobie to ubezpieczenie po przejsciu na emeryture. Na pozostale 20% kazdy musi sie ubezpieczyc sam, chyba ze ma odpowiednio niska emeryture wtedy placi te 20% ubezpieczenie publiczne tzw. medicaid. Tak jest w calych Stanach. Szpitale najbardziej lubia pacjentow z takim kompletem ubezpieczen. Bo wszystko jest placone bez dyskusji, natomiast wszelkie ubezpieczenia prywatne walcza azeby jak najmniej zaplacic szpitalowi, czy lekarzowi. To targowanie sie pochlania niestety ogromne sumy. Np. lekarz wystawia rachunek za drobny zabieg palca 4tys. dolarow wyszczegolniajac wszystko, a w koncu sie godzi, zeby ubezpieczenie mu zaplacilo 4 razy mniej. Ja za moja historie w sumie zaplacilam $264.
PS, w miejsce uzytego przez ciebie slowa „bredzisz”, poniewaz nie zgadzasz sie z tym co napisalam, uzylabym slowa „mijasz sie z prawda”. Pozdrowienia.
To nie mozna byc lekarzem z powolania i pracowac wg najnowszych osiagniec wspolczesnej medycyny? To juz nawet prawdziwych lekarzy dzis nie ma? Nie wierze, ze w Polsce nie ma takich.
Osobiscie od szlachetnego lekarza z literatury wole przyzwoitego, z pewna doza empatii wspolczesnego technokrate medycznego.
Pisze zyta2003,
” w miejsce uzytego przez ciebie slowa “bredzisz”, itd.
A sama pisze do mnie wcześniej:” @Suggady, nie bredz,”
Ciekawe zastosowanie filozofii Kalego.
Zyta 2003 – specjalistka od rozmydlania; cały ten wywód o istocie amerykańskich ubezpieczeń, ma się do naszej wymiany zdań, jak pieść do nosa.
Zadałem proste pytanie w kontekście wizyty zyty w szpitalu o wystawiony przez ten szpital rachunek – otrzymałem „wykład” o ubezpieczeniach.
Zyta udaje, ze nie rozumie o co mi chodziło.
PS. Obiecuję, że nie będę więcej zwracał się do zyty2003 i oczekuję tego samego od niej. To jest takie gadanie ślepego z głuchym o kolorach.
Dobry blog. Dobry lekarz powinien leczyć pacjenta czyli „body and soul”. Kto tego nie rozumie powinien leczyć konie.