Znachor prawdę ci powie

Na nowosądecką tragedię zagłodzonej, sześciomiesięcznej Magdy można spojrzeć z nieco innej strony, niż czynią to dyskutanci w mediach.

Przypadków, kiedy ludzie rezygnują z uznanych oficjalnie metod leczenia, nie jest znowu tak mało. Można by powtarzać, że zabobon i w ogóle, ale jest jeszcze kilka kwestii mniej dostrzeganych.

Po pierwsze: tęsknota za jasnym przekazem. Lekarze nie umieją rozmawiać z pacjentami. Nikt ich tego nie uczy, a z biegiem lat odchodzą z zawodu i ci nieliczni, którzy mogliby być wzorcem. W młodszym pokoleniu przeważają niekomunikatywni, mało empatyczni technokraci. Pacjenci nie rozumieją ich, a w konsekwencji – nie rozumieją istoty swojej choroby ani logiki procesu leczniczego. Tymczasem znachor lub internet dostarczy informacji jasnej, podanej przekonywająco, tym bardziej że nieodczłowieczonej. Punkt dla znachora, bo jeśli pacjent nie rozumie lekarza, to mu nie ufa, a bez tego nie ma skutecznego leczenia. Dlatego w niektórych krajach nie da się zdać egzaminu lekarskiego bez wykazania się umiejętnością rozmowy z pacjentem.

Po drugie: tortura nadziei. Powiadano mi o przypadku dziecka, u którego w klinice rozpoznano nowotwór. Ratunkiem mogła być operacja – do pewnego stopnia okaleczająca, ale niepowodująca głębokiego inwalidztwa, a co najważniejsze – stwarzająca ogromne szanse na przeżycie. Warto podkreślić, że po takiej operacji możliwe są normalna nauka, wykonywanie większości zawodów oraz uprawianie sportu, a także normalne życie rodzinne.

Rodzice jednak – wstrząśnięci rozpoznaniem i perspektywą zabiegu (co jest absolutnie zrozumiałe) – zwrócili się do znachora. Ten zalecił, by dziecko natychmiast zabrać ze szpitala i oddać pod jego opiekę. Kilka miesięcy później chłopca przywieziono do kliniki ponownie – już tylko po to, żeby umarł. Czy to wina lekarza, że etyka nie pozwala mu powiedzieć: „Na pewno będzie dobrze”? Wie przecież, że w medycynie nie ma pojęcia: „na pewno”. Tymczasem znachor takich oporów nie ma, a ludzie oddadzą wszystko za wiarę w dobre zakończenie.

Po trzecie: marketing kulturowy. Skoro celebryci – aby zaistnieć – nawołują, na przykład, do stosowania medycyny alternatywnej albo nieszczepienia dzieci, to ktoś w końcu pójdzie za ich przykładem. Tutaj wypada tylko przypomnieć i nawołującym, i ulegającym nawoływaniom, że myślenie ma przyszłość.

Po czwarte: media. Przynajmniej raz w tygodniu znajduję w wiadomościach informację o skandalicznym błędzie lekarskim. To dobrze, że takie sprawy nie są zamiatane pod dywan. Jednak sposób ich przekazu czasami ma nazbyt emocjonalny charakter, pozbawiony spokojnej analizy.

Rozumiem dziennikarzy: karmią się śmiercią, tragedią, występkiem. Nie odróżniają, co jest błędem, a co niepowodzeniem leczenia (nie potrafimy wszak zapewnić nieśmiertelności). Na to, by poznać chociażby podstawową potrzebną do tego wiedzę, nie mają zazwyczaj ani czasu, ani ochoty. Takie są media, bo tacy są ich odbiorcy i tak było zawsze – od czasów, gdy jedynym źródłem informacji był ustny przekaz. Rozumiem, że to nudne: „ktoś był ciężko chory i został uratowany”, jeżeli choroba jest wprawdzie groźna, ale wcale nie egzotyczna. Dziennikarze powinni jednak zrozumieć, że pewien sposób przekazu tworzy wrażenie: „lekarze cię zabiją”. Wniosek? „Ratuj się kto może! Chodźmy do znachora!”.

Po czwarte: manowce internetu. Tam szuka się pożądanych informacji, nie zawsze chcąc poświęcić czas na ich analizę i weryfikację. Internet zaś jest łatwiej dostępny niż fachowa porada.

Czasami prowadzi to do absurdów. Niedawno osoba, którą mam za wysoce rozgarniętą i rozumiejącą świat, uległa drobnemu urazowi. W pierwszym odruchu panicznego poszukiwania pomocy najpierw rzuciła się do forów internetowych, a dopiero potem (co ze wstydem przyznała) zadzwoniła po poradę lekarską. Bo tego rodzaju odruchy są normalne w młodym pokoleniu. Bo chcemy wiedzieć natychmiast – jasno i jednoznacznie. Opowiedziała mi również owa młoda osoba, jakie to bzdury znalazła na forach i że to ją otrzeźwiło. Wyobraźcie sobie zatem młodych rodziców trafiających na forum, gdzie szukają pomocy dla chorego dziecka. Ktoś anonimowy poleca znachora, podając przykłady wspaniałych uzdrowień w przypadkach, gdy medycyna oficjalna była absolutnie bezradna. Tak, internet naprawdę może zabić.

Wydaje się, że niektóre zachowania powinny odejść do historii wraz z rozpowszechnianiem się wiedzy i postępem technologii. Tymczasem widać jasno, że od zamierzchłych czasów ludzie gubią siebie lub swoich bliskich przez niezmiennie podobne nadzieje i lęki. Zmieniają się tylko dekoracje.