Wolność biegania, wolność umierania.
Prywatne dochodzenie, prowadzone przez rodzinę zmarłego biegacza z jednej strony, a komunikat o wstępnych wynikach jego sekcji – z drugiej, pokazują, jak ważne jest formalne, jasne rozstrzygnięcie kwestii bezpieczeństwa uczestników biegów masowych. Ze wszystkimi tego rozstrzygnięcia konsekwencjami.
Starły się w dyskusji nad poprzednim wpisem dwa stronnictwa. Panowie parker i pawel markiewicz (wymieniam w kolejności aktywności w dyskusji) są – o ile dobrze zrozumiałem – orędownikami nielimitowanego dostępu do uczestnictwa w masowych imprezach biegowych. Pan zza kałuży w swoich pierwszych komentarzach był łaskaw poprzeć mój punkt widzenia (potem dyskusja zeszła niestety na obamacare, ale o tym pod koniec wpisu). Pan pawel markiewicz był łaskaw zadeklarować: Co komu do mojego biegania albo do biegania innych doroslych. A nawet jak mi sie zachce umrzec w czasie biegu to co? Moja sprawa. (…) Dajce sobie ludzie spokoj z glupotami i zabierzecie sie za bieganie. Wbrew przepisom i dekretom.
Szanowni zwolennicy biegowej wolności! Oczywiście, że nic mi do Waszego biegania! Tyle, że w życiu trzeba być konsekwentnym. Jeżeli decydujecie się na wolność biegania, niezależnie od Waszego stanu zdrowia i stopnia przygotowania, to rozumiem, że nie oczekujecie od nikogo pomocy, jeżeli coś złego przydarzy się Wam w związku z uczestnictwem w zawodach. Dacie sobie radę sami. Nie będzie dochodzeń, ani żądań odszkodowania. Bo przecież jak wolność, to wolność. Jeżeli każdy odpowiada za siebie, to organizator w ogóle nie musi zapewniać jakiegokolwiek zabezpieczenia medycznego. W tym sposobie myślenia jest pewien podtekst, właściwy wszelkim przeciwnikom różnych mechanizmów bezpieczeństwa (również w przypadku kredytów w walutach obcych, oraz budowania na terenach zalewowych): na pewno wszystko pójdzie dobrze, więc wszystkie te korowody z zabezpieczeniami są niepotrzebne. Prawda? Nieprawda! W deklarowanym umiłowaniu wolności jest pewien haczyk: jeżeli jednak coś pójdzie źle, to pomoc mi się należy. Wyraził to Pan pawel markiewicz : Nawet jak musi do mnie przyjechac karetka pogotowia, to po to wlasnie place ja i miliony innych podatki, zeby przyjezdzala.
Problem polega na tym, że karetka musi do Pana przyjechać, jeśli będzie miał Pan wypadek samochodowy, zapalenie wyrostka robaczkowego, albo zatrucie czymkolwiek. Na to Pan i miliony płacicie podatki. Wydarzenia podwyższonego ryzyka, których zabezpieczenie jest ponadto zazwyczaj bardziej kosztowne, zwykle wyłączone są ze zwykłego systemu opieki medycznej. Rozwiązania finansowe są tu różne – przykłady przedstawili Panowie: zza kałuży i Andrzej52. Mimo tych opłat, ryzyko finansowe podejmowane przez organizatorów (bo to oni odpowiadają za zabezpieczenie medyczne imprezy) w przypadku naprawdę masowej akcji ratowniczej byłoby na tyle duże, że często wymagają oni dodatkowo badań lekarskich, albo oświadczenia, o którym pisał Pan zza kałuży. Jest to rodzaj układu: my, organizatorzy, zabezpieczymy optymalnie zawody, a ty, uczestniku, przystąpisz do nich w odpowiednio dobrym stanie zdrowia i odpowiednio dobrze przygotowany. Jeżeli złamiesz ten układ to odpowiedzialność poniesiesz sam – zdrowotną i finansową. W domyśle jest jeszcze oczywisty element: jeżeli organizator złamie układ, poniesie konsekwencje. prawne i finansowe.
Przyjrzyjmy się, czy taki układ został dotrzymany przez organizatorów tegorocznego „Biegnij Warszawo”, oraz przez jego uczestnika, którego start zakończył się tak tragicznie.
Organizatorzy z pewnością go nie dotrzymali. Po pierwsze – postarali się w warszawskim Ratuszu, żeby bieg nie został potraktowany jako impreza masowa (przy dwunastu tysiącach uczestników!). Mam nadzieję, że urzędnik, który podjął taką decyzję poniesie stosowne konsekwencje. Podobno miał do niej prawo. Jeżeli tak, to prawo powinno zostać zmienione, by na przyszłość chronić nas przed uznaniowością niesprawnych mentalnie urzędników. Jedną z konsekwencji określenia imprezy jako masowej, jest konieczność zapewnienia bezpieczeństwa uczestników. W tym oczywiście – medycznego. Być może organizatorzy po to starali się o „odmasowienie” biegu, by nie musieć wydawać zbyt wiele na obstawę medyczną. Ponieważ dostali oficjalna decyzję, to mieli do tego prawo. Skorzystali z niego w ten sposób, że wprawdzie zapewnili fachowy personel medyczny, ale niedostatecznie wyposażony i – jak się wydaje – zbyt mało liczny.
Pora na uczestnika. Opublikowany wstępny komunikat, po przeprowadzeniu sekcji, o przyczynie zgonu: ostra niewydolność krążeniowo-oddechowa. Upraszczając znacznie (ale nie kłamiąc) można to przełożyć: obciążenie układu krążenia i oddechowego przekroczyło jego wytrzymałość. U osoby tak młodej, przy dużym, ale niekoniecznie ekstremalnym wysiłku, taki wynik jest porażający. Nie było w komunikacie wzmianki o znalezieniu oczywistej choroby serca: wady zastawkowej, zawału serca, choroby wieńcowej bez zawału serca, kardiomiopatii – czyli zmiany struktury mięśnia serca, upośledzającej jego funkcjonowanie i narażającej chorego na przedwczesny, nagły zgon. W takiej sytuacji istniała istotna możliwość, że nawet przesiewowe badanie lekarskie nie spowodowałoby wykrycia zagrożenia. Co pozostaje?
Przyjrzyjmy się kilku prawdopodobnym przyczynom. Pierwsza, najprostsza, to nieprzygotowanie. Z wywiadu, jakiego udzielił przyjaciel zmarłego biegacza wynika jednak, że trenowali razem regularnie. W takim przypadku pozostaje pytanie, czy przyjęte tempo biegu było w tym przypadku adekwatne do stopnia przygotowania i do stanu organizmu przed startem. Ambicja w takich sytuacjach bywa fatalnym doradcą.
Druga bardzo prawdopodobna przyczyna, to start w biegu przy nieoptymalnych możliwościach organizmu w danym dniu. Trwająca infekcja wirusowa, znaczne przemęczenie, odwodnienie, to czynniki, które z pewnością będą brane pod uwagę w toczącym się śledztwie.
Trzecia możliwa przyczyna, to choroba serca, nie powodująca zmiany jego struktury, lecz epizody istotnego upośledzenia rytmu jego pracy. Część z takich chorób może (ale nie musi) być wykryta w trakcie specjalistycznych badań. Dziennikarze nazywają je czasami „ukrytą wadą serca”. Wobec ograniczonych możliwości diagnostycznych, sprawiających, że epizody zaburzeń rytmu serca są u części z tych chorych nieprzewidywalne, jedyną szansą na ich ocalenie pozostaje sprawna akcja ratownicza w momencie ujawnienia się zagrożenia.
Przytoczyłem trzy grupy przyczyn – z wielu możliwych. Dopiero po opublikowaniu ostatecznych wyników dochodzenia będziemy mogli powiedzieć, czy przed startem i podczas biegu zmarły tragicznie biegacz miał szansę, by ochronić samego siebie. Pozwalam sobie swoje komentarze w tej kwestii do tego momentu zawiesić.
Na zakończenie kilka odpowiedzi na komentarze pośrednio związane z omawianym tematem.
Pan zza kałuży: cieszę się, że podziela Pan moje zdanie w kwestii medycznego zabezpieczenia biegów masowych. Kwestii obamacare nie jestem w stanie kompetentnie skomentować. W tej dyskusji przekroczył Pan jednak – wypowiedzią o córce Pana parkera – pewne granice. Mam nadzieję, że nieświadomie. Proszę, by zechciał Pan przeprosić Pana parkera.
Pan parker:
A doktorowi się zamach na sport amatorski maży i wielki biznes biegowy który za tym stoi. Bo biznes, zwłaszcza wielki jest zły.
***
Ale jakby pomogło wielkiemu biznesowi lekarskiemu, co tam wielkiemu, gigantycznemu jak tamten jest wielki.
Nie tak dawno proponował doktor dodatkowe badania lekarskie z powodu tragicznego wypadku samochodowego, teraz badania antydopingowe, rozumiem zakończone wyrokiem skazującym w przypadku pozytywnej próby, bo sankcja musi być, inaczej jaki sens?
No i więcej pracy i kasy dla lekarzy przy biegach.
Jestem wielkiej zwolennikiem rekreacyjnego uprawiania wysiłku fizycznego, dopóki służy on zdrowiu, a nie staje się kolejnym elementem targowiska próżności.
Co do biznesu lekarskiego – ma Pan absolutną rację. Co gorsze – jest Pan rujnowany również przez uczestników innych, podobnych spisków. Czy zastanawiał się Pan nad haraczem, jaki Pan płaci w stacji kontroli pojazdów? Albo konserwatorowi wind (tu haracz ukryty jest w innych opłatach)? Mafia, Panie Dziejku, po prostu mafia. A przecież wszystko to powinny robić krasnoludki, tylko że zostały przekupione, albo zastraszone i niczego już palcem nie tkną…
Biegający nie chcą żeby się o nich troszczyć, sami się troszczą, a zatroszczyć się chcą ci co nie biegają.
Doktor biega?
Założę się że nie.
Zadał Pan pytanie z gatunku osobistych, na które z reguły nie odpowiadam, ale niech tam… Mam tylko nadzieję, że zechce Pan takich pytań w przyszłości zaniechać. Obecnie nie uprawiam sportów rywalizacyjnych. Naturalną, samczą potrzebę stawiania czoła wyzwaniom zaspokaja moja praca. Takoż – zapotrzebowanie na adrenalinę (czasami aż nadto). Uprawiam rekreacyjny wysiłek fizyczny. No i jakie wyciągnie Pan wnioski?
Pan Gronkowiec i Pan Hu hu: proszę o chwilę cierpliwości.
Komentarze
Dobrze, zaczekam. Sprawy takiej wagi faktycznie wymagają namysłu.
bieganie to moj wybor i ponosze pelne konsekwencie wszelakich kontuzji, etc.
biegam ultramaratony tylko po wzgorzach i gorach , nigdy nie przebieglem maratonu per se, tylko 2x pol maraton po betonie (nie dziekuje za duzo ludzi)
1. place za udzial i wsparcie medyczne biegu
2. jestem zdrowy-przebadal mnie bieg na 100km po gorach(jak powiedzial lekarz: jak przebiegles tyle to serce zdrowe)
3. mama zgode rodziny
4. mam ubezpieczenie na zycie (zabezpieczenie rodziny i domu)
5. place podatki (karetka i reszta)
6. staram sie byc mily dla otoczenia
Podoba mi sie pana blog czytam i dzieki za niego.
Dottore! To znaczy, ze koniec z jazda na nartach, na rowerze, na rolkach,no chyba ze 5 km na godzine? Najlepiej zdekretyzowac wszystko, jak za PRL, i zakazac wszystkiego. Poza tym, po co szukac drugiego dna tam gdzie go nie ma i glownym motywem argumentacji Pana jest ‚Znalezc winnego!’ I ukarac gamonia przykladnie. To stare komunistyczne podejscie do problemu, w ktorym rozwiazanie problemu nie bylo tak wazne jak znalezienie i ukaranie kogos, niekoniecznie tego ktory zawinil. Ta droga prowadzi do zabicia wszelkiej ludzkiej inicjatywy bo kazdy zaczyna sie bac, ze go beda karac jakby co. Wiec dajze Doktur spokoj, i zrozum, ze wypadki sie zdarzaja, ludzie umierali i mierac beda przy Brydzu, w czasie gry w tenisa, jazdy na rowerze czy grze w bandmintona. Jaka jest wiekszosc polskich urzednikow kazdy widzi, wiec jak nam sie jeszcze przestrasza to nic si enigdy dziac nie bedzie w tej naszej Polsce.
Nie odezwałem się słowem na temat organizacji biegu, przyznałem Panu rację, że defibrylator i druga karetka by się przydała na mecie. Na trasie się nie wypowiadam jak często powinna stać, zakpiłem, że w szpalerze ale jest jakieś rozsądne rozmieszczenie, żeby w pięć minut dojechała, w trzy?
Wypowiadałem się tylko przeciwko prawnym ograniczeniom, przymusowym badaniom itd.
Bo to zmniejszy liczbę uczestników i wpłynie na liczbę biegających w ogóle, nie zmniejszy prawdopodobnie liczby wypadków.
Nie jestem zwolennikiem spiskowej teorii dziejów. Co nie przeszkadza mi widzieć interes ekonomiczny grupy która domaga się przymusowości przychodzenia do jej gabinetów na badania.
Przykłady których Pan urzywa są niesdekwatne do omawianej sytuacji. Dotyczą bezpieczeństwa publicznego nie osobistego.
A co do kosztów ponoszonych przez społeczeństwo wysyłające karetki do nieodpowiedzialnych biegających, zapewniam Doktora, że częściej będą wyjeżdżać jak oni zostaną przed telewizorem, albo ludzie biegają, ze wszystkimi tego konsekwencjami, albo siędzą na kanapie przed telewizorem z czipsami, to jest wybór.
Od tych sprzed telewizora badań na siedzenie się doktor nie domaga.
Domaga się pan prawa dla siedzących, biegających chcąc zmusić do biegania po gabinetach, i zdaje się Panu mieć rację.
Gratulacje.
parker
nie „urzywasz” słownika, ale wyraźnie lubisz się wyżywać w przekornych połajankach, dających Ci zapewne ulgę w ogólnym stresie.
W Polsce (i nie tylko) już jakoś tak jest, że tłum lubi mieć winnego, urzędnicy – podkładkę zwalniającą od odpowiedzialności, a już nikt nie lubi wydawać pieniędzy na ratowanie „samych sobie winnych” czyli różnego rodzaju sportowców-ryzykantów mniej lub bardziej ekstremalnych.
Doktor ma jednak rację, że należy być konsekwentnym do końca i się właściwie przygotować, a przede wszystkim wiedzieć, co się ryzykuje biorąc udział w imprezie zorganizowanej w taki sposób, jak ów warszawski bieg.
Wygląda bowiem na to, że rzeczą uczestnika było się zorientować, jakie ma szanse na uzyskanie sensownej pomocy w razie możliwej zapaści (tu była bliska zeru) i w zależności od tego zdecydować o wzięciu udziału w imprezie. Taki survival 😉 Uczestnik dobrze wytrenowany i doświadczony nie miałby z tym problemu, reszta sama by się przekonała.
Szkoda tej przedwczesnej śmierci, ale wygląda na to, że była konieczna dla uświadomienia uczestnikom takich imprez, co ryzykują, a organizatorom – jak są nieprofesjonalni 🙄
Jestem dyslektykiem, w komórce nie mam edytora, albo gdzieś mam ale nie wiem gdzie, czasem nie mogę wytrzymać do komputera i poszę z komórki z błędami.
Nie połajam tylko bronię wolności przed bezpieczeństwem:)))
Dottore, To raz jeszcze ja. Pisze Pan: „Wydarzenia podwyższonego ryzyka, których zabezpieczenie jest ponadto zazwyczaj bardziej kosztowne, zwykle wyłączone są ze zwykłego systemu opieki medycznej”. Caly cywilizowany swiat wie, ze prewencja jest tansza niz leczenie choroby. Niechy ta karetka pojechala do jednego czy dwoch tuzinow przypadkow, byle Narod nie lezal na kanapach i zaczal sie w koncu ruszac. To jedyna droga zebysmy byli zdrowsi i zeby karetki mialy mniej roboty!
@Parker
pelna zgoda z tym co piszesz!
„Wolność przed bezpieczeństwem” albo typowa polska anarchia i niechęć do klarownych sytuacji, a potem pieniactwo i ciąganie po sądach 🙄
Parę dni temu wysłuchałem w radiu wypowiedzi słuchaczy na temat „oszukanych przez banki czyli naciągniętych na kredyty we franku”. Od 2008 roku musieli podpisywać deklaracje o świadomości ryzyka kursowego, a teraz zakładają stowarzyszenia pokrzywdzonych…
„I tak ze wszystkim”, jak powiada pewna znajoma 😉
Dziecku moich znajomych lekarz nie zezwolił na nurkowanie ze względu na zmiany w uchu po częstych zapaleniach ucha środkowego.
Chciałbyś nurkować z partnerem, który zlekceważy takie badanie, a potem nie wyrównuje mu się ciśnienie, pęka bębenek i następuje dezorientacja z powodu utraty zmysłu równowagi?
W biegach ulicznych każdy uczestnik ryzykuje wprawdzie tylko własnym zdrowiem lub życiem z ewentualnymi konsekwencjami dla rodziny (i kosztami dla społeczeństwa), ale jestem za tym, aby to uczestnictwo było świadome.
Jeśli nie papierek od lekarza sportowego, to podpis pod oświadczeniem o świadomości ryzyka – jedno i drugie może wpłynąć na zmniejszenie liczby uczestników, ale czy to lepiej być baranem pędzącym w nieświadomym tłumie i liczyć na przypadkowego księdza z wijatykiem? Skoro nie stać nas na ratowników z defibrylatorami?
Może jeszcze jedno: Jak Pan Doktor skomentuje artykuł na temat „heart disease” i leczenia tejże w polskich warunkach, który pojawił się na witrynie „P” i niestety szybko został zepchnięty w kąt z powodu tej referendalnej głupoty?
Dziekuje, z przyjemnoscia poczekam 🙂
A bo generalnie niektórzy muszą wolniej…
Wolnościowo.
Jak ktoś czuje, że organizm nie lubi biegania – to zrobić ten maraton (od czasu do czasu) – lecz rozłożony na cały dzień… 12 godzin, 9 godzin, 8… (nie żeby to nie wymagało kondycji – też wymaga, i to jakiej!… czasami – do tego jakie widoki i inne atrakcje dodatkowe!).
Zauważyłam nie raz, że do pozostania przy swoim stylu rekreacji potrzeba charakteru. „Jak to, ty, taka wysportowana, aktywna, nie biegasz?!” Rower, rolki, góry, narty, gimnastyka (w tym wysiłkowa), pływanie (nieregularne), etc. – nie wystarczą, bo co i rusz, tu czy gdzieś indziej przychodzi moda na bieganie właśnie. I na starty, medale, oplastrowanie przedpokoju fotkami „wyczynów”.
Więc truchtałam dla towarzystwa kilka razy po kilka tygodni a nawet miesięcy. Nie miałam z tym żadnych problemów (w Hyde Parku wiosną o szóstej rano równie fajnie jest, jak na Błoniach czy w Englischer Garten), ale też żadnej większej radości. (A w końcu dla endorfin się wysilamy, nie tylko dla sylwetki, serducha czy pojemności aktywnej płuc!) —
— Wniosek: mój organizm daje mi sygnały, co dobre dla mnie, a co mniej.
Ostatni maratonik 🙂
PS, wiem, troszkę obok tematu… ale ta wolność 😉
Mimo pobłażliwego stosunku do wszystkich „owczych pędów”, nie uważam, by logiczne było jakiekolwiek piętnowanie „nielimitowanego udziału w biegach” czy nawet pędzenia na Giewont w klapkach*, pokąd w ten sam sposób nie obłoży się dodatkowymi ubezpieczeniami i innymi kosztami nielimitowanego dostępu do cukru, sadła-masła, fajek, alkoholu, pewnych substancji, siedzenia na sofie dłużej niż 15 minut dziennie, siedzenia przed kompem dłużej, niż… (zależnie od stanu kręgosłupa), etc.
Głupcy bez wyobraźni zawsze się znajdą.
Przypadki trudno wykrywalnych chorób także.
Ale.
Zatłoczona do niemożliwości Trasa Bursztynowa** cieszy ogromnie. Cieszy, nawet gdy z łezką w oku wspominamy czasy, gdy była pustawa a my sami jednymi z najszybszych rowerzystów na niej 😉
_____
*tu gorzej, bo Pogotowie musi tam po nich wyjść; czasem narażone jest życie ratowników, nie tylko pieniądze podatników
płacących dekadami i niechorujących
**rowerowa (Kraków-Tyniec – z tego odcinka korzystam od prawie dwóch dekad)
a capella
To „pędzenie w klapkach na Giewont” było by dobra selekcją. Który przezyje, może chodzic w góry troche wyższe.
Oczywiście wszystko na koszt delikwenta.
Andrzeju52
Ku zaskoczeniu – jednak przeżywają 😉 – klapkowicze z Giewontu, baletkowiczki z Kopy Kondrackiej* i podobni…
Nb, kto przeżyje – może chodzić tam, dokąd ma ochotę. Do końca życia wyłącznie po Beskidzie Niskim też.
Wolność… 😉
_____
*Tak zwany fakt autentyczny: w lipcu podczas jednodniowego ochłodzenia (akurat w niedzielę przypadło) spotkaliśmy w masywie Czerwonych Wierchów zarówno baletkowiczki (im bliżej Giewontu, tym oczywiście gorzej), jak i wędrowców, których jedynym opatuleniem były worki antydeszczowe… i potem wołają tacy w trwodze, że na górze „szroni”… 🙄
(Nie muszę jednak chyba dodawać, że to były wyjątki: wyposażenie, przygotowanie, rozsądek polskich turystów są coraz lepszej jakości, i to widzi każdy, kto chodzi; ci co postrzegają świat przez pryzmat doniesień medialnych, widzą i „przejmują się” sensacjonalistycznymi wyjątkami…
Sam fakt, że nie była to impreza masowa woła o pomstę do nieba. Ciekaw jestem co spowodowało tą niewydolność u ofiary, która regularnie uprawiała trenowała do tego biegu?
Co do obowiązkowego badania lekarskiego przed przystąpieniem do biegu. Jestem zdecydowanie na TAK. Nawet jeśli uczestnik chce sam o siebie zadbać i (odpukać) coś mu się stanie na mecie, to konsekwencje nie dotykają samego uczestnika ale także jego rodziny, organizatora oraz współuczestników.
Mysle ze pierwsza przyczyne okreslana jako „nadmierna ambicja” mozna z klepki odrzucic. Zdrowy nawet nie wytrenowany czlowiek po prostu nie da rady zabiegac sie na smierc, jesli tylko nie biega w wysokich temperaturach albo dla odmiany nie pije 10L wody w godzine albo nie pociagnal dlugiej lini bialego proszku.
Umarl bo mial jakies nierozpoznane przez biegiem wady/schorzenia etc. Byc moze zaburzenia rytmu, byc moze jakas infekcja wirusowa. Albo jakis formerly obese osobnik z zatkanymi naczyniami wiencowymi. I wtedy to czy byl ambitny i gnal ak bamow czy przespacerowal 10km i przesprintowal ostanie 100m nie ma znaczenia, bo ciezko posadzac o glupote osobnika z nierozpoznanym schorzeniem.
Od ambicji biegacza w paleolicie i nie tylko zalezalo czy bedzie mial co jesc. Gdyby organizm nie posiadal mechanizmow ograniczajacych potencjalnie smiertelny wysilek (nie z przegrzania!) to bysmy wygineli zanim by powstal pierwszy plug.
Przepraszam @parkera za użycie jego dziecka w argumentacji. Nie pamiętałem rodzaju choroby, pamiętałem tylko kilkukrotne wspominanie, że choruje. Co mnie nie usprawiedliwia. Jeszcze raz przepraszam.
Ja uważam, ze każdy biorąc udział w takim maratonie powinień sam brać odpowiedzialność za swoje zdrowie i bezpieczeństwo. Sama myślałam o tym, żeby pobiec bo uprawiam dużo sportu jednak wiem, że mam problem z kolanami i taki wysiłek mógłby im zaszkodzić. ciekawe czy wtedy miałabym prawo obarczyć winą za ewentualną kontuzję organizatorów.
Trzeba wiedzieć na co się decydujemy, mieć świadomość własnych słabości bo bez tego sportu to długo nie pouprawiamy – krok p kroku i się uda
Tu pojawia się pytanie czy organizatorzy powinni chrnoć uczestników przed ich własną głupotą? Czy jak się nie porozciągam przed biegiem i naciągnę sobie ścięgno w biegu to też mam za to winić organizatora???
Za takie przewinienie pewnie nie, ale jeśli tak jak pisze autor artykułu, jest ogromny bieg, a jest traktowany nie jako imprez masowa, i w związku z tym nie są zachowane odpowiednie normy bezpieczeństwa, to wteedy już winnymi powinni zostać uznani organizatorzy.