Strzeżcie się doktora G.!

Podejmując decyzję dotyczącą własnego zdrowia nie opierajcie się Państwo na jakimkolwiek internetowym źródle wiedzy. Również na niniejszym blogu.

Zanim wytłumaczę się z powyższego akapitu, pozwolę sobie zacząć od przeprosin za miesięczną przerwę we wpisach. Powinności zawodowe przegoniły mnie po Polsce (i trochę poza nią) w takim tempie, że niepodobieństwem było usiąść i napisać coś rzeczowego. Obiecuje poprawę, a przynajmniej – starania poprawy.

Na szczęście nie zawiedli autorzy komentarzy – czytałem je z radosnym zdumieniem, że oto jestem uczestnikiem niesamowitej enklawy internetowej, gdzie dyskutuje się nieustępliwie, lecz merytorycznie i bez wszechogarniającego inne internetowe fora ładunku bezinteresownej, niepohamowanej agresji. Niski pokłon! Kilka wypowiedzi z tej ostatniej dyskusji spróbuję rozwinąć w oddzielne wątki, ale na razie musimy załatwić jedną pilną sprawę.

Bardzo zaniepokoiły mnie komentarze Pani Marit i Pani annryd, w których obie Panie zadeklarowały, że po ostatnim wpisie i dotyczącej go dyskusji, ich stosunek do zaleconej im terapii obniżającej poziom cholesterolu stał się jeszcze bardziej sceptyczny. Taki sposób myślenia może być niebezpieczny.

Ciągłym kłopotem medycyny jest to, że potrafi świetnie ocenić ryzyko dla populacji, a bardzo marnie – dla pojedynczej, konkretnej osoby. Ogólne prawdy łatwiej jest odkryć (i weryfikować) na podstawie badań, obejmujących duże grupy pacjentów, obserwowanych przez możliwie najdłuższy czas. Wyniki i wnioski dotyczą w takich przypadkach populacji, a nie jednostek. Oczywiście, każdy z nas jest składnikiem jakieś populacji i wobec tego rezultaty badań stosują się do nas indywidualnie. W pewnym stopniu. Duże badanie, poprzez istotę swojej metodyki, zaciera bowiem wpływ indywidualnych dla każdego uczestnika, dodatkowych czynników. W realnej medycynie, przy podejmowaniu konkretnych decyzji diagnostycznych i terapeutycznych, dotyczących konkretnego pacjenta, właśnie takie indywidualne czynniki miewają decydujące znaczenie.

Podobny problem dotyczy forów internetowych, z tą dodatkową ich słabością, że dobór danych, stanowiących podstawę wygłaszanych opinii, nie podlega żadnej weryfikacji. Konsultacje doktora G. (od nazwy najpopularniejszej chyba przeglądarki internetowej) mogą mieć siłę przekonywania marketingu piramid finansowych, ale niestety również, równą mu  wiarygodność. O drogę na merytoryczne manowce zaś – nietrudno. Nawet jeden z Czcigodnych Dyskutantów tego bloga dał się złapać na jedną negatywną pracę dotyczącą statyn, zapominając o znacznie mocniejszych danych pozytywnych, pochodzących z innych, wielkich i starannie przeprowadzonych badań, stanowiących klasykę współczesnej wiedzy kardiologicznej.

Gdyby prawda statystyczna była wystarczającą bazą do podejmowania efektywnych decyzji, lekarzy juz dawno mogłyby zastąpić roboty. Ponieważ jednak leczymy ludzi, a nie populacje, a każdy z nas jest niepowtarzalny, lekarze będą mieli rację bytu – przynajmniej jeszcze przez jakiś czas. Oczywiście, jeżeli nie zostanie zatracona zasada indywidualnego podejścia do każdego pacjenta.

Jeżeli zatem nie jesteście Państwo zadowoleni ze sposobu, w jaki jesteście leczeni przez swojego lekarza – zmieńcie go na takiego, któremu zaufacie. Ale nie na doktora G., bo może to być jedna z najbardziej dramatycznych pomyłek w waszym życiu.