Smutne sny o pomocy nocnej
Nie czytajcie Państwo projektu zarządzenia NFZ o Nocnej i Świątecznej Opiece Zdrowotnej wieczorem, przed snem. Poczucie zagrożenia, w następstwie tej lektury może spowodować senne koszmary.
Pani Jiba poprosiła mnie o komentarz do wyników kontroli placówek NiSOZ i do wspomnianego projektu zarządzenia. Tego rodzaju Państwa życzenia są dla mnie rozkazem.
Wyniki kontroli (http://www.nfz.gov.pl/new/art/5386/2013_04_02_kontrola_NiSOZ.pdf) martwią, bo odsetek stwierdzonych nieprawidłowości jest istotnie wysoki. Niższa od zadeklarowanej liczba pielęgniarek i lekarzy na dyżurze, to grzech główny. Bardzo niepokojące jest również, że 14% skontrolowanych placówek nie dysponowało samochodem osobowym, co stawiało pod znakiem zapytania ich zdolność do realizowania wizyt domowych, a 7% placówek nie mogło zapewnić choremu transportu do szpitala. Ryzyko, że nocna (lub świąteczna) pomoc będzie nieoptymalna z powodu nierzetelności logistycznej jest dosyć wysokie. Wina za ten stan rzeczy wydaje się rozkładać. Z jednej strony NFZ płaci za pomoc doraźną marnie, co powoduje, że świadczeniodawcy kombinują, żeby „wyjść na swoje”. Oczywiście, połączenie dwóch czynników – rzetelnej refundacji i ostrej kontroli mogłoby poprawić sytuację, ale NFZ usiłuje wygrać wszystko tylko tym drugim elementem. Z drugiej jednak strony – świadczeniodawca nie ma obowiązku podpisywania niekorzystnego kontraktu. Może masowa odmowa zamiast częstej nierzetelności zmusiła by NFZ do bardziej racjonalnego działania?
Póki co, sytuację ma poprawić nowe zarządzenie. Przyjrzyjmy się zatem projektowi (http://www.nfz.gov.pl/new/index.php?katnr=3&dzialnr=17&artnr=5364). Niektóre jego założenia wydają się niepokojące.
Po pierwsze: podstawą organizacji Nocnej i Świątecznej Pomocy Lekarskiej jest zgodnie projektem (cytuję): spójny terytorialnie obszar (powiat, powiaty, gmina, gminy, dzielnica, dzielnice lub inaczej, jednoznacznie i precyzyjnie określone obszary). Ponieważ w innych fragmentach podkreśla się, że swego rodzaju jednostką populacyjną (populacją, którą powinni zabezpieczać: 1 lekarz i 1 pielęgniarka) jest 50 000 osób, to może się okazać, że na terenach o mniejszej gęstości zaludnienia opieka doraźna będzie iluzoryczna. Jednym z podstawowych parametrów skuteczności doraźnej pomocy medycznej jest odległość, jaką musi przebyć pacjent do najbliższej placówki. W rzadziej zaludnionych terenach odległość ta zapewne przekroczy 50 km, czyli – czas dotarcia do ambulatorium pomocy doraźnej będzie zdecydowanie zbyt długi. Warto zwrócić uwagę, że sformułowania użyte w zarządzeniu wyraźnie dopuszczają finansowanie jednego ambulatorium na dwie, lub więcej gmin. Oznacza to długi czas dojazdu dla pacjentów, co w przypadku choroby małego dziecka (ale nie tylko) wydaje się bardzo niepokojące.
Jeden zespół medyczny na 50 000 mieszkańców oznacza, że podczas sezonowych wzrostów zachorowań, wobec niewydolności podstawowej opieki medycznej, czas oczekiwania w placówkach opieki doraźnej może być niepokojąco długi.
W końcu – last not least – system rozliczeń. Ma to być ryczałt ustalany według liczebności populacji objętej opieką. Ryczałt jest najgorszą dla pacjenta formą rozliczeń pomiędzy ubezpieczycielem, a świadczeniodawcą. Zachęca do tego, żeby ograniczyć wykonane procedury do minimum, bo wtedy więcej zostanie na koncie świadczeniodawcy. Wiedzą o tym dobrze pacjenci niektórych lekarzy rodzinnych, ale zwłaszcza – osoby korzystające z abonamentów medycznych w dużych sieciach. Poza tym – nasuwa się pytanie: co z przyjezdnymi? Nad morzem – w lecie, w górach – przez cały rok, w miejscach imprez masowych – przez kilka krytycznych dni w roku… Wiadomo, że zgodnie z zarządzeniem mieszkańcy spoza obszaru zabezpieczenia (nomenklatura NFZ) muszą być przyjęci. Jak udzieloną im pomoc w takim razie rozliczać? Dlaczego NFZ nie spróbuje refundować wykonanych usług na podstawie dokumentacji medycznej? Plus ewentualnie mniejszy ryczałt za gotowość, bo przecież obsada ambulatorium musi być na miejscu niezależnie od tego, czy pacjenci zgłaszają się, czy nie.
W zarządzeniu jest mowa o tym, że ambulatoria dysponujące sprzętem radiologicznym, i/lub laboratoryjnym będą wyżej punktowane w konkursie ofert, ale nie ma wzmianki o tym, czy będą również otrzymywały wyższy ryczałt. Sprzęt przecież nie spada z nieba i nie obsługują go krasnoludki. Za wyższy poziom usług i ludzką pracę trzeba by zapłacić. Czy sama obietnica otrzymania kontraktu wystarczy? Po niedawnych wydarzeniach nie jestem pewien, czy na pewno chętni będą nawzajem tratować się w wejściach do oddziałów NFZ. Ci rzetelni mogą uznać rzecz za nieopłacalną. Nierzetelni – bać się kontroli.
Podsumowując: istnieje istotne prawdopodobieństwo, że osoby wymagające doraźnej pomocy lekarskiej będą długo i z trudnością docierać do ambulatoriów medycznych, następnie długo czekać na konsultację i badania, a w końcu – ich problem zostanie załatwiony suboptymalnie.
Komentarze
Jak zwykle całe zamieszanie skupi się na oddziałach ratownictwa tam, gdzie szpitale są; gorzej na prowincji.
Nie jestem specjalistką od organizacji służby zdrowia, ale system, jaki istnieje w wielu krajach wydaje mi się optymalny : chory zgłasza się do prywatnej placówki, płaci za poradę, płaci za laboratorium i rtg albo inną, potrzebną diagnostykę, za kilka dni plik rachunków składa w NFZ i otrzymuje refundację na ustalonym poziomie (zwykle 70 – 80%). Tym sposobem praktyka lekarska nie jest bezpośrednio zależna od płatnika i środki uzyskuje natychmiast, ceny usług nie mogą być skalkulowane zbyt wysoko, bo konkurencja czuwa.
Coraz więcej pytań = mamy do czynienia z chaosem, który jest, a to czego nie wprowadzono (omawiane zarządzenie) jeszcze go pogłębi. Obyśmy zdrowi byli.
Faktycznie obyśmy zdrowi byli, jak pisze Pan/Pani Hu hu.
W związku, że i ja jestem zainteresowany ewentualną pomocą w nocy, więc i mnie to dotyczy.
Zastanawiam się nad czymś innym – 50 tysięcy mieszkańców i jeden lekarz i jedna pielęgniarka ! Czy to jest może cytat z Orwella ?? Wygląda na to, że ta osoba, która pisała taką cyfrę, nie ma pojęcia, ile to jest te 50 tys. obywateli ! A przecież każdego trzeba potraktować indywidualnie !! I trzeba nie mieć w ogóle wyobraźni, „wierząc”, że to w zupełności wystarczy i lekarz z pielęgniarką, całą noc przegadają na dyżurze.
Wziąłem kalkulator i policzyłem: wszyscy jesteśmy ubezpieczeni, wielu z nas posiada nawet dodatkowe ubezpieczenia, więc finanse są na leczenie. Jeżeli średnia na każdego z tych „objętych opieką” wynosi 150 zł. ubezpieczenia tzw. zdrowotnego, Przecież pracownik płaci wyższe ubezpieczenie, Ci w firmach prywatnych płacą jeszcze wyższe ubezpieczenie, każdy rencista czy emeryt, ma odbierane z urzędu odpowiednie kwoty na ubezpieczenie zdrowotne, więc stąd wyszła mi kwota 150 zł.
Mnożąc tę kwotę – średnią – przez 50 tys. otrzymujemy 7 i pół miliona złotych! Miesięcznie !! I taka kwota wystarcza tylko na utrzymanie jednego lekarza i pielęgniarki ?? by zabezpieczyć obszar zaludniony tak wielką liczbą osób ??
Olbrzymia ilość polskich miast i miasteczek nie posiada takiej liczby mieszkańców, nawet z gminami, więc ma Pan racje Doktorze, że odległości się zwiększą, tak lekarza do pacjenta jak i pacjenta do szpitala. Czym to grozi wiedzą wszyscy, tylko nie NFZ !
Może chodzi tutaj o pewną formę eksterminacji ? aż mi ciężko przyszło napisanie tego zdania, gdyż, jak inaczej takie „zarządzenie” sobie wytłumaczyć ?
Pieniądze są. tylko nie ma woli wydania tych pieniędzy na ratowanie zdrowia i życia obywateli.
To jest właśnie racjonowanie świadczeń przez ograniczenie dostępu.
Kto wytrzyma do czasu przyjazdu karetki i przeżyje transport do szpitala, tego „opłaca” się leczyć.
W mojej okolicy jest szpital regionalny z tzw. emergency oraz lekarze z prywatnymi praktykami. Ci lekarze na zmianę prowadzą tygodniowy ostry dyżur. W nagłych wypadkach pacjenci zwracają się najpierw o pomoc do swojego lekarza domowego, jeśli ten jest nieosiągalny, to dzwoni się do lekarza mającego ostry dyżur. Do szpitala kieruje lekarz domowy lub ten dyżurny. Kto sam dotrze na szpitalny oddział ratunkowy, tego opatrzą i dalej pokierują lekarze tam pracujący.
Numery telefonów lekarza dyżurnego, dyżurnej apteki, dentysty oraz weterynarza publikowane są w tygodniowej gazecie doręczanej gratis w całym regionie.
Poza tym można zadzwonić pod numer 144 i wezwać karetkę, którą przyjadą ratownicy medyczni. Oni w razie potrzeby wzywają lekarza lub zawożą pacjenta od razu do szpitala. Teren nasz jest rozległy i górzysty, więc w szczególnych wypadkach, gdy niezbędna jest szybka pomoc w wyspecjalizowanej klinice, pacjentów transportuje się helikopterem.
Rachunek za te wszystkie usługi dostaje pacjent i sam płaci, a kasa chorych zwraca koszty w wysokości uzależnionej od rodzaju ubezpieczenia.
Mieszkam tu już ponad 30 lat i nigdy nie dotarły do mnie takie skandaliczne i przerażające historie jak w ostatnich czasach w Polsce.
I nie uważam, że jest to kwestia panującego tu dobrobytu, ale organizacji, etyki pracy i poziomu stosunków międzyludzkich.
Nie słyszy się też o nieuzasadnionym wzywaniu karetki czy lekarza. Nie ma takiego zagadnienia.
Kiedy za wszystko płaci się samemu albo ponosi przynajmniej część kosztów, to człowiek uczy się szacować ryzyko, dba też o zaopatrzenie domowej apteczki i z byle czym nie leci do lekarza.
Bardzo Panu dziękuję za odpowiedź.
Jest dla mnie naprawdę cenna.
Nie byłam pewna, czy dobrze zinterpretowałam projekt NFZ, teraz wiem, że raczej tak i tym bardziej będę mobilizować ludzi z mojego miasta i gminy (ok. 10 tys ludzi, najbliższy szpital w odległości 27km, brak nocnej komunikacji) do składania podpisów pod wnioskiem do burmistrza o przywrócenie dyżurów lekarskich w rejonie. Mam taki plan, by gmina po prostu wynajęła „prywatnie” lekarza lub pielęgniarkę na przynajmniej weekendowe dyżury.
Nie mam zamiaru ryzykować zdrowiem swojego dziecka, by NFZ-owski budżet miał się dobrze i najwyższy czas zacząć szukać rozwiązać poza systemem.
Jeszcze raz bardzo Panu dziękuję za odpowiedź i serdecznie pozdrawiam:)
I teraz pytanie: która to już sprawa w naszym pięknym kraju która wymagałaby zbiorowego walnięcia w stół?
Nie wiem czy dyskutantom znany jest termin „wieś potiomkinowska” ?
To było dosyc dawno lecz idea jest ciągle żywa.
Sny o opiece spotykają się z taką „wsią”.
Państwa, po prostu,nie stac na opiekę realną a rzecz „konstytucyjną” trzeba jakoś zalatwic. Wybrańcy przegłosują .PR rozgłosi.Hu hu walnie w stół. Kaczmarewicz zapiska aż się wezmą pod boki zadziwieni ludziska..
… kontynuując temat spod poprzedniego felietonu: otóż z tak zwanymi dopuszczalnymi normami cholesterolu całkowitego oraz jego frakcji zaczęły w ciągu ostatniego 30-lecia dziać się dziwne rzeczy: mimo iż ewolucyjnie nasz gatunek raczej się nie zmienił, maksymalny poziom ch-lu uznany jako bezpieczny coraz bardziej się obniża. Obecnie lansuje się pogląd, iż powinien on u każdej osoby wynosić poniżej 200 mg/dl. Niestety, ta tendencja nie posiada żadnego uzasadnienia naukowego. Ekonomiczne – jak najbardziej, jeżeli rozumieją Państwo o co chodzi…
Ogólny poziom cholesterolu nie jest decydującym faktorem w zagrożeniu zawałem. Zdarzają się bowiem zawały u osób z poziomem niższym niż 200 mg/dl i ludzie niezagrożeni z cholesterolem powyżej 250 mg/dl (6,5 mmol/l).
Chyba już wszyscy słyszeli o „złym” LDL (poziom nie powinien przekraczać 160 mg/dl) i „dobrym” HDL (min. 40 mg/dl)
No i jeszcze triglicerydy (max. 200 mg/dl).
Do tego dochodzi stres, wysokie ciśnienie, brak ruchu, nadwaga, cukrzyca, papierosy, alkohol, choroby tarczycy, choroby serca w rodzinie…
To wszystko zagraża naszej pompie.
Jeżeli ktoś widzi u siebie zagrożenia z wymienionej listy, nie powinien mieć LDL wyższego niż 130 mg/dl, a jeśli już miał pierwszy zawał, to LDL max. 100 mg/dl (2,6 mmol/l)
Tak radzi niemieckie DGFF (Lipid-Liga)
Poziom lipidów we krwi powinno się kontrolować co 5 lat. Dotyczy to osób zdrowych.
Chorujący na serce lub zażywający lekarstwa na obniżenie cholesterolu powinni rzecz jasna być częściej kontrolowani.
@ Nemo – poglądy o „dobroci/złowrogości” poszczególnych frakcji lipoprotein ostatnio mocno się chwieją.
świetny artykuł