Wina szeregowca, wina generała. Anatomia dramatu.
Czyje błędy przyczyniły się do śmierci małej Dominiki – wykaże śledztwo. Póki co – kompilując różne opisy tego, co zaszło, przyjrzyjmy się kluczowym punktom dramatu.
Zgodnie z relacją rodziców (Onet.pl za Fakt.pl), wszystko zaczęło się od ciągnącej się przez cały styczeń infekcji gardła, oskrzeli, a następnie ucha. Ostatnią dawkę antybiotyku dziewczynka otrzymała w sobotę 23 lutego. Tyle relacji – bez dostępu do dokumentacji medycznej rozsądna analiza nie jest możliwa.
W niedzielę, 24 lutego (Skierniewice.naszemiasto.pl, lodz.gazeta.pl) rano nastąpił wzrost gorączki, oraz drgawki. Czyli – nawrót infekcji, albo nowa infekcja, tuż po zakończeniu antybiotykoterapii. Drgawki towarzyszące gorączce, to zjawisko u dziecka niepokojące, ale nie dramatyczne. Rodzice zawieźli dziecko do ambulatorium Nocnej i Świątecznej Pomocy Lekarskiej w Skierniewicach. Zlecono leczenie objawowe, bez kolejnego antybiotyku, a rodzice stosując to leczenie i korzystając również z wiedzy zaczerpniętej z internetowych poradników medycznych – obniżyli gorączkę do 38 stopni, w nocy z niedzieli na poniedziałek. Dziecko czuło się trochę lepiej.
Nie do końca wiemy, co działo się w poniedziałek. Jedna relacja mówi, że rodzice i babcia walczyli z gorączką (lodz.gazeta.pl). Druga (skierniewice.naszemiasto.pl), że dziecko dostało biegunki, ale mama uzupełniała płyny i elektrolity.
Tu pojawia się pierwszy, potencjalnie ważny, element – uzupełnianie płynów i elektrolitów metodami domowymi jest z założenia nieprecyzyjne. Oczywiście – dopóki dziecko czuło się względnie nie najgorzej, a temperatura ciała nie była bardzo wysoka (obie relacje są w tym punkcie zbieżne), to rodzice stawali wobec żadnych sygnałów alarmowych.
W poniedziałek, ok. 19:00 temperatura wzrosła powyżej 41 stopni, a ok. 22:00 – doszła do 42 stopni. Towarzyszyły jej dreszcze biegunka i wymioty. O godzinie 23:04 (Zapis rozmowy z dyspozytorem Pogotowia Ratunkowego w TVN24) mama dziecka zadzwoniła po pogotowie. Nie zawiozła dziecka po prostu do szpitala, bo akurat zepsuł się samochód.
Pierwsza rozmowa z dyspozytorem, to jeden z punktów kluczowych. Przesłuchałem jej nagranie – jak zapewne wiele innych osób.
Pozwalam sobie mieć poniższe przemyślenia:
Pytania dyspozytora były bardzo powierzchowne. Nie uzyskał podstawowych informacji: że to kolejny nawrót infekcji, że dziecko wprawdzie było w szpitalu, ale otrzymało wyłącznie leczenie objawowe, ile czasu trwa gorączka, że dziecko ma ponadto biegunkę i wymioty. Fakt, że tych danych nie podała mama Dominiki nie usprawiedliwia dyspozytora. Człowiek niepokojący się o chore dziecko, nie będący profesjonalistą, zazwyczaj umieszcza dane w swojej relacji dosyć przypadkowo, nawet jeżeli mówi spokojnym głosem. Do sedna problemu mają doprowadzić pytania zadawane przez osobę kompetentną.
Dyspozytor pogotowia kompetentny nie był, ale przecież został dopuszczony do pracy. Ktoś jego kwalifikacje zaakceptował. Poziom wyszkolenia osób pracujących na takich stanowiskach powinien określić Minister Zdrowia, tak samo jak – zdefiniować system weryfikacji ich umiejętności. Najlepiej powtarzanej możliwie często.
Dyspozytor nie sprawiał wrażenia, że ma wątpliwości, czy skierować pacjentkę do Nocnej Pomocy Lekarskiej. Może to oznaczać, że bardziej bał się nieprzyjemności za nieuzasadnione wysłanie karetki, niż niewysłania karetki w wątpliwym przypadku. Ktoś go nauczył takiego sposobu myślenia.
System najwyraźniej dopuszcza odmowę wysłania karetki przez dyspozytora tylko na podstawie jego wątpliwości – bez konsultacji z lekarzem. Jeżeli tak jest, to od momentu wprowadzenia tej zasady wszyscy kolejni Ministrowie Zdrowia, oraz ich podwładni odpowiedzialni za ratownictwo medyczne, spowodowali istotne ryzyko dla wielu osób. Jeżeli zaś tak nie jest – dyspozytor popełnił przestępstwo.
Potem nastąpiła rozmowa z lekarzem ambulatorium Nocnej Pomocy Lekarskiej – drugi punkt kluczowy. Miał on stwierdzić (lodz.gazeta.pl): „Mogę przyjechać, ale to nie ma sensu. Wypiszę recepty, a pani ich i tak w nocy nie wykupi (chodziło zapewne o ten nieszczęsny samochód). A dziecka do szpitala nie zabiorę”.
Pierwszy wniosek – lekarz Nocnej Pomocy Lekarskiej nie dysponuje możliwością transportu pacjenta. Czy nie może również zaordynować jak najszybszego transportu do szpitala na podstawie alarmujących danych uzyskanych podczas rozmowy z pacjentem lub jego rodziną? To paranoiczne, ale może tak być – w takim wypadku współwina koordynatora systemu jest trudna do obrony. Dlaczego lekarz po rozmowie nie przyjechał do dziecka? Mógłby wówczas zamówić transport, czemu dyspozytor nie mógłby już odmówić. Czy na podstawie rozmowy telefonicznej był na tyle pewny bezpieczeństwa pacjentki, że podjął niewłaściwą decyzję? Diagnozowanie przez telefon obarczone jest zawsze ryzykiem pomyłki większym, niż gdy pacjent zostanie klasycznie zbadany.
Około godziny 2:36 Dominika straciła przytomność (zakładam, że czas od utraty przytomność, do ponownego wezwania karetki był minimalny). Karetka przyjechała po ok. 20 minutach (lodz.gazeta.pl), ale zepsuł się w niej silnik (potwierdzają to dwie różne relacje).
Tu nasuwa się kolejne pytanie: czy był to wyjątkowy pech, czy stan techniczny ambulansów stwarza istotne ryzyko, że taka awaria, w równie dramatycznym momencie, może się powtórzyć? Jakie są kryteria oceny sprawności karetek i jak są egzekwowane?
Wzywano pogotowie lotnicze. Jak można się domyślać – stan dziecka był już w tym momencie bardzo zły. Łódzkie odmówiło, bo nie ma uprawnień do latania w nocy. Warszawskie – z powodu pogody (czyli – siła wyższa). Przyjechała kolejna karetka – dziecko, już w stanie krytycznym, znalazło się w szpitalu, gdzie pomimo intensywnej terapii zmarło. Wstępne rozpoznanie, podane przez Prof. Piotrowskiego, szefa Oddziału Intensywnej Opieki Medycznej: powikłania grypy.
Kto poniesie odpowiedzialność karną za śmierć Dominiki – przekonamy się po śledztwie i procesie. Obawiam się jednak, że na ławie oskarżonych zasiądą nie wszyscy, którzy przyczynili się do takiego właśnie przebiegu zdarzeń.
Żałosne wydaje się obarczanie ministra Arłukowicza wyłączną odpowiedzialnością za tragedię, co czynią niektórzy politycy. Równie żałosne – twierdzenia, że Minister Zdrowia jest poza wszelkimi zarzutami w tej sprawie, bo „Minister tego dziecka nie leczył”, jak to stwierdził wiceminister Sławomir Neumann w TVN24, alternatywnie finezyjny, jak zwykle. Gdyby na świecie istniała zgoda na taką logikę, to na ławach oskarżonych, w procesach o zbrodnie wojenne, zasiadaliby wyłącznie szeregowcy.
Komentarze
Na wojnie giną szeregowcy, nie generałowie.
Panie doktorze!
Niezależnie od osobistych win rozmaitych ludzi uwikłanych w ten dramat i niezależnie od niewydolnego systemu, coś bardzo złego stało się z pracownikami służby zdrowia (nie tylko – z prawnikami, dziennikarzami i niektórymi nauczycielami też; i z księżmi to samo). To wszystko były zawody zaufania publicznego. Tak było jeszcze 30 lat temu. Już nie jest. W szpitalu (dzisiejszy reportaż w GW z bielańskiego SOR) żadnej empatii, niehumanitarne traktowanie pacjentów – w tym kalekich i starych ludzi, zaniedbania, spychotechnika, wrzaski. Jeszcze nie tak dawno przeciętny ordynator oddziału dostałby ciężkiej cholery i pogonił całe towarzystwo. Już kiedyś pisałam – we wczesnych latach 70-tych pogotowie wezwane do mojego dziecka (dalekie przedmieście miało w składzie pediatrę, który nie tylko zbadał i zaordynował leczenie, ale jeszcze dwukrotnie tej samej nocy wpadał, żeby skontrolować stan małej. Zajeżdżał bez wezwania ile razy był w pobliżu. Przyznał się, że chciałby zobaczyć konwulsje u dziecka spowodowane temperaturą, bo tylko się o nich uczył, ale nigdy nie widział przez 22 lata praktyki. Te konwulsje zresztą były przyczyną wezwania – byłam pewna, że mi dziecko umiera. Na szczęście sposób obniżenia gorączki zastosowany bardzo pomógł i cudowny pan doktor nadal ich nie oglądał. Dlaczego o tym piszę? Bo przywykłam do takiego traktowania zwykłych, nieznajomych pacjentów przez lekarzy. I naprawdę kwiaty czy czekoladki nie były łapówką, tylko ludzkim odruchem głębokiej wdzięczności.
I co się stało? Nie rozumiem! Dobrze: pieniędzy za mało, chorych za dużo, ale ogólem lepiej niż w Indiach czy Pakistanie, prawda? To dlaczego taka skrajna bezduszność?
jaruta – dziwisz się ?
Wtedy to była służba, teraz to jest biznes !
Wtedy lekarz miał etat – teraz ma konktrakt, w którym ustalono co , ile i za ile.
Co tam przysięga Hipokratesa – kasa się liczy !
Pozwoliliśmy na to, żeby chciwość stała się naszą filozofią życia. Dziwię się jarucie przyznając rację kaesjotowi: „Money makes the world go around”
Smutno tylko patrzeć, jak decydenci znowu nie poniosą żadnej odpowiedzialności (za stworzenie tak chorego systemu ochrony zdrowia), bo nie poniosą, mógłbym się założyć – szczególnie w tym kraju nigdy nie ponoszą.
Władza dla władzy, z nikim nie zadzierać, nic nie reformować(bo przecież się kręci!), trzymać się stołka przy pełnym korycie; skuteczność się liczy w neoliberalizmie, czyż nie?
Nie o tym, Czcigodni, pisałam. Nie o dobrach dawanych i branych. Ja pisałam o humanizmie i humanitaryzmie, które się nam gdzieś zagubiły; o tym, że widzę naszą inteligencję jako niemal etyczny lumpen-proletariat. I pytam: co się z nami stało? Ludzie zachowywali wysokie standardy i w socjalizmie i w latach przełomu i nagle bylejakość, prywata, pogarda wobec słabszego, innego, obcego? Gdzie się podział ethos wielu zawodów? Mamy niski współczynnik urodzeń i mamy doskonałych położników, a jednocześnie co roku zdarzają się wypadki skrajnego zaniedbania obowiązków na sali porodowej w wyniku czego tracimy płody/noworodki albo przeżywają dzieci z ciężkimi dysfunkcjami. i nie piszę tu o rozwiązaniu ciąży patologicznej. Dlaczego prawnie odpowiada kierowca, który potrącił dziecko, a nie odpowiada lekarz za śmierć albo ciężkie kalectwo spowodowane przez siebie? O tym pisałam – o zachwianiu podstaw cywilizacji: szacunku do innego człowieka, do siebie i do swojego zawodu.
@jaruta
sa ponoc takie cywilizowane kraje gdzie wizyt domowych lekarzy po prostu nie ma. Niewazne czy o 3 nad ranem czy o 10 rano. Jak jest sytuacja nagla to albo pakuje sie chorego w samochod/taksowke i wiezie na tamtejsze pogotowie (kiedys taka przyjemnosc kosztowala 50USD z bonusowym parogodzinnym czekaniem na izbie dla tych bez krwawien tetniczych i zawalow -> relacja przyjaciolki). Jak jest sytuacja nagla to przyjezdzaja ratownicy medyczni a nie zadni pediatrzy i jesli stwierdza ze sytuacja jest grozna to ciupasem zawoza na na emergency.
Zadnemu pacjentowi (no moze poza obdarzonych zarowno fortuna jaki i IQ Paris Hilton) nie przyjdzie do glowy wzywanie pogotowia do bolow miesiaczkowych czy zatwardzen co znakomicie poprawia ekonomie wyjazdow. Podobne cuda czyni co-payment, nawet dla tych niezle ubezpieczonych.
Tak ze nie, to niekoniecznie polscy lekarze spsieli tylko niekiedy pacjentom cos sie w glowach poprzestawialo i chca miec Judymow z walizkowymi tomografami za 262PLZ/miesiac:
http://zus.pox.pl/skladka-zdrowotna-2013.htm
Lekarz tez czlowiek i niekoniecznie jak ma rodzine to bedzie po chalupach w nocy jezdzil w poszukiwaniu wrazen i ciekawych przypadkow. Bo jutro tez jest dzien i podejmujac jakiekolwiek decyzje po nieprzespanej nocy mozesz usmiercic pacjenta z bardziej standartowymi objawiami.
mtwapa – ja nie szukam Judymów. Szukam odpowiedzialnych ludzi w tym systemie, jaki jest, bo jak dotąd innego nie ma. Lekarz też człowiek; pewnie. Jeżeli tak dalej się nie da, to ja wiem? Może Lechu skoczy przez płot? Na wszelki wypadek zaznaczę, że to ironia, nie propozycja.
Rzeczowa analiza @ Autora (ukłony) i ważne słowa @ Jaruty (niskie ukłony) – oby się nie okazało, że będzie trochę szumu w mendiach, a zostanie po staremu. Do następnego razu; ile już ich było?
jaruta
6 marca o godz. 17:53
Mnie się nasuwa analogia z janczarami – fanatycznymi, islamskimi żołnierzami tureckimi byli chłopcy chrześcijańscy pojmani w niewolę lub przymusem zabrani od swych rodzin przez Turków i przez nich tak wyszkoleni.
Tak samo propagowana ideologia neoliberalna z młodych altruistów robi cynicznych egoistów – jasne, że nie z każdego. Dodam jeszcze , że jest to jeden z lepszych „biznesów” gdyż jaki klient będzie oszczędał na zdrowiu i życiu.
@ mtwapa i jaruta
A ja owszem, szukam Judymów. Niekoniecznie z walizkowymi tomografami, ale koniecznie z sercem i chęcią pomagania ludziom. I wolę, żeby leczył mnie Judym bez tomografu niż zdemoralizowany konował z super-hiper-nowoczesnym tomografem.
@ kaesjot
Niestety „młodych altruistów”, o których wspominasz, też diabli wzięli. Nie ma ich! Przeczytaj sobie to
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,130438,13506553,Starsza_kobieta_upada__Personel_robi_jej_awanture_.html
i zwróć uwagę, co wyprawiają nie starzy wyjadacze, ale studenci medycyny. I gdzie widzisz tych „młodych altruistów”?
@inder
Nie ma sprawy. Dr Judym z epoki przed-antybiotykowej przyjmie cie cieplym slowem z trabka do osluchiwania w czworakach za miedza (kliniki sie chyba nie spodziewales). Bo tak w AD 2013 to musialbys spotkac jakiegos ginekologicznego konsultanta z UK (zarobki dochodzace do 500k GBP) aby bylo go stac na sfinansowanie z wlasnej kieszeni kilku kuracji pacjentow nowotworowych _na rok_. Tak ze wspolczesny Judym jest jeszcze bardziej spetany materialnymi ograniczeniami niz ten powiesciowy. No chyba ze mowimy o efekcie placebo/ psychoterapi, ale wtedy zamiast lekarza mozesz podstawic ufartuchowaanego dowolnego guru terapi alternatywnej i problemy zdrowotne mamy rozwiazane: sam wyzdrowiejesz albo bedzie o jednego pacjenta mniej.
Nie wiem czy siegacz pamiecia czasow PRLu, ale w owej zamierzchlej przeszlosci gniew ludu kierowany byl w strone „straznikow dobr”, aka sklepowych i spekulantow. Wspolczesni pracownicy sluzby zdrowia tez sa takimi dystrybutorami towarow deficytowych. I niewiele pomoze ze uprzejmie poinformuja cie ze szynki to jest operacji nie ma i pewnie nie bedzie. Im szybciej dotrze do spoleczenstwa ta straszliwa informacja ze sklepowe nie siedza na stosach szynek ktorych to zlosliwie nie przekazuja klientom tym lepiej.
inder
7 marca o godz. 10:32
Przeczytałem, ale bez komentarza, bo trzeba by użyć słów powszechnie uważanych za obraźliwe.
@Jaruga
Ktos w bliskiej mi rodzinie zajmuje sie badaniami nad postrzeganiem sluzby zdrowia przez polskich imigrantow/polimigrantow, takich jak np ja. Sporo ludzi lata do PLu tylko po to aby tu prowadzic ciaze, rodzic, leczyc zeby, kupowac okulary, robic rozne przeglady. Oczywiscie nie z kazdego kraju w EU, ale tez nie sa to jedynie prosci nie znajacy jezyka murarze pracujacy na czarno. Po prostu wiele systemow ma slabe i mocniejsze strony i patrzac z perspektywy jednego grajdolka moze sie wydawac ze pieniadze ze skladek ida na marmury i ministerialne nagrody, wszedzie jeno porobstwo i ruja. A tak nie jest. Nie mam pod reka linka, ale oplaty administracyjne/zyski ubezpieczycieli np w USA sa ponoc zdecydowanie wyzsze niz naszej publicznej sluzby zdrowia (w PLu wiecej % wydaje sie ze skladki na rzeczywiste uslugi a nie na wakacje na Bahamach szefa ubezpieczalni).
To ze przez sito wypadaja ludzie jest niestety zrozumiale. Aby system pracowal w miare bezblednie musi w nim byc pewna nadmiarowosc, jakas karetka stojaca czesto w zapasie, jakis oplacany doktor pod telefonem, wreszcze nieszczesny dyspozytor ktory raz na rok w ramach pracy idzie na tygodniowe szkolenie polaczone z rzeczywistym a nie na odwal sie egzaminem.
A z prostych rozwiazan to przy ograniczeniach wyjazdow do przypadkow wydajacych sie mniej groznymi przez telefon wystarczy aby kazdy dyspozytor powtarzal linijke:
„jesli ma Pan/Pani watpliwosci co do stanu dziecka/chorego prosze stawic sie jak najszybciej na pogotowiu w miejscu takim i takim.” Karetka o polnocy niekoniecznie jest szybsza od taksowki.
Ja tam sie ze swoim dzieckiem stawialem jak mialo ciezsze przeziebienie i nie pomstowalem ze sie komus nie oplaca/nie chce wysylac karetki.
Jesli lokalne samorzady chcialyby np oszczedzic na kretkowych wyjazdach to wystarczy umowa z lokalnymi firmami taksowkarskimi ktore w ramach przetargu bedzie dowozic chorych do szpitala (moga sobie nawet koguta doklejac jesli musza). Po potwierdzeniu sensownosci takowej konsultacji przez lekarza pacjent bedzie mogl wystapic o czesciowy/calkowiety zwrot $$$ za dojazd.
Wreszcie na koniec: pacjenci miewaja dosc czesto postawy roszczeniowe Poczytaj fora z gorzkimi zalami matek wyplakujacych rzeki ze bezplatny ortodonta jest nieosiagalny, rowniez bezplatny okulista na drugim koncu miasta a za dentyste trzeba placic. Bo prawo do doskonale parabolicznego ustawienia uzebienia dla kazdego widac jest zapisane w konstytucji, a jesli w duzo bogatszych krajach obywatele placa za to z wlasnej kieszeni nikomu nic nie daje do myslenia.
mtwapa – mam ochotę napisać „proszę Pana, ja nie jestem niedorozwinięta. Ja tylko tak wyglądam”. Tak, w dużym mieście samochód czy taksówka jest wygodnym i szybkim sposobem dostarczenia dzieciaka do lekarza. Zresztą koleżanka, która dorabiała jako lekarz pomocy doraźnej, miała umowę z f-mą taksówkarzy (tzn nie ona miała, tylko przychodnia)i jeżeli zachodziła konieczność wizyty domowej, to taksówkarz zawoził, poczekał, odwoził, wystawiał rachunek. Rok temu zrezygnowała z tej fuchy, bo miasto przez ponad rok nie miało dyżuru psychiatrycznego i duża część wezwań była do ostrych epizodów psychiatrycznych. Nie każdy wytrzymuje taki „ostry dyżur”. Awantura o ostatni przypadek miała miejsce w małym mieście i prawdopodobnie niezbyt zamożnym środowisku, a t5acy ludzie bywają bezradni w wypadku kryzysu. Widzi Pan, w ciągu kilku lat przeszło przez moje ręce ogromne archiwum opinii sądowo – lekarskich. I to dopiero sprawia, że fanatycznie podkreślam frazę …dołożył właściwego starania… Bo cuda to nie ta bajka. Tu wystarczy , że ktoś jest kompetentny, odpowiedzialny i staranny w tym, co robi.
Jeśli system wymusza skrupulatne liczenie kasy, a każdy wyjazd to strata, oraz intensywną papierologię, a za każdy ludzki odruch karze, to ludzie stosownie do tego postępują. I jest to wina systemu, a nie ludzi. Ci, którzy z systemem walczą są eliminowani!!! Podobnie jest w Polsce Tuska w oświacie i innych zawodach związanych z pomaganiem – gigantyczna biurokracja i zero autonomii tych co pomagają. Skutki, jakie są, każdy widzi!!!
I nie chrzańcie, że to wina niedobrych lekarzy, nauczycieli ……
@ mtwapa
Po tym jak zaliczyłem czterech lekarzy, którzy nie pomogli mi ani trochę, za to ponaciągali mnie na koszta, wypisując recepty na bezużyteczne leki za 100-200 złotych (pewnie dostali jakieś „prezenty” od jakichś firm, żeby wciskali ich chłam pacjentom), to naprawdę wolę Judyma z trąbką. A na drogi lek już nigdy w życiu nie dam się nabrać. Jeśli jeszcze raz dostanę receptę i zorientuję się, że lek wypisany na niej kosztuje więcej niż 50 zł – to recepta ląduje w śmietniku. Bo już mam dosyć leków, które zdrowiu nic nie pomagają, za to bardzo szkodzą portfelowi.
@ kaesjot
No to ja – dawszy tego samego linka pod wpis red. Szostkiewicza – pokusiłem się o komentarz i… został on usunięty. Pewnie dlatego, ze padło tam słowo odwołujące się do jaja pewnego owada pasożytniczego 🙂 Ale właśnie, jak komentować coś takiego bez słów uznawanych za obraźliwe?
Panowie, wydaje mi się, że rzeczowa dyskusja nie polega na wylewaniu frustracji na blogu Bogu ducha winnego dr K. I doprawdy – poziom agresji słownej nie przystoi w komentarzach. To samo można powiedzieć (o tym samym) w znacznie spokojniejszy sposób. Nie przypuszczałam, że na blogach „Polityki” będę musiała interweniować w sprawie poprawnego zachowania.
Jest tylko problem: na przykład w takiej Angorze, tydzień z tydzień od chyba 3 a może 4 lat jest opisany podobny dramat (rubryka „Polski Pacjent”). Ten z aktualnego wydania jest równie bulwersujący, co komentowany. Nie wymagam aby Szanowny Autor doń się odnosił, ale proszę się zapoznać… Przygnębiające w całym tego słowa znaczeniu.