Afera Armstronga – zwycięstwo fair play, czy hipokryzji?
Zapewne części z Państwa umknęło doniesienie o konferencji prasowej białoruskiej ekipy olimpijskiej, poświęconej jej słabym wynikom w Londynie. W trakcie wstał jeden z lekarzy drużyny i – nie bacząc na dziennikarzy, ani na piorunujące spojrzenia kolegów – oświadczył, że z tak marnym dostępem do najnowszych zdobyczy farmakologii Białoruś nie ma co marzyć o olimpijskich medalach. I że on, oraz jego koledzy żądają lepszego farmakologicznego armamentarium, skoro oczekuje się od ich podopiecznych znaczących wyników.
Jestem przekonany, że spontaniczna do bólu wypowiedź białoruskiego kolegi po fachu była najlepszym komentarzem do wszelkich afer dopingowych, z aferą Armstronga na czele.
Oczywiście, na przeciwstawnym biegunie jest dyskwalifikacja Armstronga i żądanie zwrotu pieniędzy przez sponsorów. Czyli słynne amerykańskie Święte Oburzenie. W Świętym Oburzeniu Ameryka ma mistrzostwo świata. Wypromowało ono alkohol i przestępczość zorganizowaną w imię prohibicji antyalkoholowej, że o mniej spektakularnych przykładach nie wspomnę. Tymczasem każda z erupcji Świętego Oburzenia jest w istocie erupcją hipokryzji.
Sport wyczynowy od dawna jest formą show-businessu, a nie prozdrowotnej rekreacji. W większości dyscyplin już dawno zostały przekroczone granice fizjologii. Z drugiej jednak strony – sport bywa dla wielu jedyną furtką do lepszego życia. Pewien wybitny kardiolog stwierdził kiedyś (słyszałem własnousznie!), że liczni wybitni amerykańscy sportowcy zawodowi żyli by w slumsach, gdyby nie byli tym, kim są. Logiczne jest, że zrobią wszytko, żeby taki stan utrzymać, nawet za cenę własnego zdrowia. Niedopuszczalne? Spójrzmy na to inaczej: show-business jest, ogólnie rzecz biorąc, niezdrowy. Rolling Stonesi i Eric Clapton są bodajże jedynymi, którzy dotrwali do późnego wieku w dobrej formie twórczej, mimo, że wprowadzili do organizmów prawie wszystkie elementy Tablicy Mendelejewa. Warto przy tym pamiętać, że oni też nie uniknęli dramatów. Media pełne są doniesień o fizycznej i mentalnej degradacji ludzi estrady. I co? Czy ktoś wyklucza ich z występów z powodu prowadzenia niesportowego trybu życia? Dlaczego przykładamy różną miarę do bliźniaczych zjawisk?
Niektórzy zasłaniają się troską o młodych sportowców. Rozumiem, że młodzi muzycy estradowi funkcjonują wyłącznie na kefirze i sałatkach…
Na koniec dobrnęliśmy się na szczyt tej piramidy hipokryzji: niedozwolony doping zaburza równość szans na zwycięstwo. Niedozwolony? Raczej – niedozwolony i wykrywalny. Wszystkie znane mi autorytety twierdzą bowiem zgodnie, że twórcy dopingu zawsze wyprzedzają dosyć znacznie możliwości laboratoriów antydopingowych. Najlepsi zatem i tak dysponują metodami, które zapewniają im bezkarność. Oczywiście – dopóki jakiś sfrustrowany współpracownik nie zacznie „sypać”. Do tego dochodzi przychylność zakupiona przy zielonym stoliku. Na przykład epidemia astmy wśród norweskich biegaczek. Nikogo nie zdziwiło, że one takie chorutkie. Biedactwa…
Coraz częściej zdarza się, że jakiś mistrz (mistrzyni) po zakończeniu kariery przyznaje się w wydanych pamiętnikach: tak, było wspomaganie. To się nazywa w pełni twórcze podejście. Najpierw zarobić na dopingu jako sportowiec, a potem – jako autor memuarów.
Intensywność wysiłku, możliwa dzięki współczesnej farmakologii, jest dewastująca dla organizmu. Widać to po wynikach badań dużych grup sportowców, nie tylko championów. Skoro zaś pośrednie następstwa dopingu występują u znacznej części zawodowców, to może czas by przedefiniować definicję zasad sportowego współzawodnictwa? „Zwycięża najlepszy!” – wydaje się nie być w pełni trafne. Proponowałbym coś w rodzaju: „Biorą wszyscy, a i tak zwycięża najlepszy!”
Komentarze
Och, Panie Doktorze!
Cała nasza współczesna kultura jest oparta na hipokryzji. Nie jest to zjawisko tyczące całego „sportu wspomaganego”. Na hipokryzji oparte jest zjawisko „poprawności politycznej” – bo nie jest ważne osobiste przekonanie osoby publicznej w takiej, czy innej sprawie, tylko przekaz, komunikat, czy jak to tam nazwać wydany pod osąd powszechny. Mieliśmy tego klasyczny przykład przy okazji tzw sex-afery kilka lat temu. Oburzenie (święte oburzenie) wywołały zgrzebne, co prawda, dowcipy polityków SO, o podtekstach seksualnych. Dziennikarze (i panie tego zawodu) publicznie załamywali ręce, zdegustowani byli wszyscy wokół, a wystarczy tylko nie wyłączyć na czas mikrofonu, aby z poważnych ust, nie takie słowa usłyszał kraj, jak długi i szeroki. Z Himalajami hipokryzji mamy do czynienia w pewnych kręgach lekarskich (aborcja) prawniczych (styk z podziemiem gospodarczym i polityką) wśród kleru itd itp.
Skąd to się bierze? Przecież to nie są zjawiska nowe, chociaż w takim natężeniu przedtem niespotykane.
Ano, to dychotomia współczesnej cywilizacji – oficjalnie wszyscy niemal są uczciwi, prawdomówni, cnotliwi, kochający rodzinę i ojczyznę, poprawni do nudności – póki włączony mikrofon, dziennikarz trzyma urządzenie nagrywające, a „wywiadowany” ma świadomość, że wywiad z nim przeczytają setki tysięcy, a badania wskazują na zapotrzebowanie społeczne na pewien typ przekazu. Jest rynek – jest towar. Całość reklamy handlowej ocieka seksem z gatunku nocnego baru, a jednocześnie nie zgadzamy się na wychowanie seksualne. Pewnie. Po co? Panienka, która wije się w ekstazie na widok batonika albo serka topionego, jakoś nie potrafi doprowadzić, do wypchania sex- shopu po sufit batonikami i serkiem? Oj, nieładnie…! Bo to wszystko umowne, Panie Doktorze! Pan wisz, a ja rozumie…. A potem przychodzi czas na publiczną ekspiację, kiedy kurtyna unosi się nie tedy, kiedy trzeba, albo na szukanie kozła ofiarnego.
No tak. Ja jednak zastanawiam się, co by było, gdyby w sporcie wyczynowym oficjalnie zezwolić na doping. No i gdyby w ogóle ludzie zawsze mówili to, co myślą i robili co chcą. Moim zdaniem świat stałby się nieznośnym miejscem do życia.
Adamie – nie o czynach rozmowa, tylko o hipokryzji (a w tym wypadku nigdy słowa nie pokrywają się z czynami). W skrócie chodzi o to, że mówi się to, co Ty i ja chcemy usłyszeć, uznajemy za godziwe. Natomiast czyny są takie, jakie hipokryta uzna za korzystne dla niego, jego interesów, lub grupy, którą reprezentuje.
Zgadzam się z całym Twoim komentarzem (29 października o godz. 18:53). Uważam, że mimo wszystko jest to lepsze rozwiązanie niż gra w otwarte karty. Dużo energii jest wytracane na robienie dobrego wrażenia, co ogranicza skalę przedsięwzięcia.
Jeśli chodzi o Armstronga, myślę, że facet po prostu „przegiął” i tyle. Wcale go nie żałuję.
A ja jednak Armstronga żałuję !
Proszę zauważyć, że olbrzymia ilość sportowców prawie wszystkich dyscyplin sportu zażywa jakieś „witaminy i środki wspomagające”. Co do tego nie ma żadnej wątpliwości tak w świecie sportu jak i w naszym – kibiców i czytelników.
Zastanawia mnie coś innego – dlaczego ktoś zaczyna grzebać w przeszłości wielkiego kolarza, bo nie oszukujmy się, że jeśli wszyscy „coś” biorą, to teoretycznie mają równe szanse, ale musi jeszcze dojść do skutku tzw. „iskra” która powoduje, że ktoś mocniej naciska na pedały i wygrywa bezapelacyjnie wielką ilość wyścigów kolarskich. Czyżby to była zazdrość, że komuś udało się i wygrać i jeszcze robić coś dla ludzkości ??
I tak jak pisze p. Doktor i p. Jaruta hipokryzja wzięła górę. Wzięła górę sensacja, że tak wielkiego kolarza przyłapano, nie bezpośrednio a pośrednio, bo to co mówią jego przeciwnicy nie można wziąć na poważnie, gdyż mogą z zazdrości mówić przeciw niemu, a może i ukryć swoje „nieczyste zagrania”, więc według kryteriów sądowo – karnych nie została mu udowodniona bezsprzeczna wina. A wiec jest dalej niewinny !
Tu chodzi chyba o tę jego fundację do walki z rakiem ! Ostatnio przeczytałem artykuł ze spotkania z ludźmi z fundacji, którzy przywitali p. Armstronga żywiołowo i z wielką estymą oraz że mu współczuli tej medialnej nagonki. Czyżby ci ludzie nie czytali co o fundatorze wypisują media ?
Fundacja ta w bardzo krótkim czasie zebrała wielką fortunę i według mnie chodzi tutaj o zdyskredytowanie p. Armstronga i przede wszystkim pokazanie obywatelom amerykańskim o „podejrzanych” działaniach takiej fundacji, poprzez fundatora.
Czyżby ktoś chciał przejąć tę fundację ?
Europa raczej te przepychanki za Oceanem ma w nosie, mimo iż Armstrong tutaj zdobywał największe laury. Było – minęło ! Poza tym, po każdym etapie pobierane były próbki na obecność „dopalaczy”. I co i nic ! Więc europejskiej federacji kolarskiej nie zależy na tym, by się dodatkowo w jakiś sposób ośmieszać. Oni zrobili swoje, według dostępnej im wiedzy ! A i też nie będą żądać od niego zwrotu wygranych premii, bo wtedy cała idea Tour de France uległaby ośmieszeniu i straciła swoja rację bytu w świecie kolarskim.
To sami Amerykanie rzucili się na Armstronga !
A wiec jeśli nie wiadomo o co chodzi to zawsze, no prawie, chodzi o pieniądze !
Jedynym uczciwym sportem jest wrestling. Reszta to udawanie.
Niektórzy sportowcy mogliby wyjść ze slumsów uczciwie pracując, np. na budowie.
Zezwolenie na doping nie zrownaloby szans. Po pierwsze nie kazdego byloby stac (jak tych Bialorusinow), nawet gdyby doping stanial po legalizacji. Kolarstwo (jak wiekszosc dportow, moze z wyjatkiem zeglarstwa) nie wymaga duzych nakladow finansowych. Po drugie nie kazdy reaguje tak samo. Armstrong nie mial wyoskiego hematokrytu, dzieki czemu epo i transfujze mialy w jego przypadku widoczny wplyw. Zawodnikom o naturalnie wysokim poziomie czerwonych krwinek nie przyniosloby to znaczacych efektow. Po trzecie Armstrong nie tylko sam bral, ale zmuszal caly zespol do koksowania. Prosze poczytac co powiedzieli jego koledzy – zwlaszcza Hamilton i Zabriskie.
Doping w kolarstwie na pewno sie ostatnimi laty zmniejszyl, co widac po tym jak spadla srednia predkosc w wyscigach – w porownaniu z koncem lat 90 i poczatkiem 00. Nie uwazam tego za zjawisko zle czy zwyciestwo hipokryzji.
Co do „Swietego Oburzenia”, to nie widze dlaczego amerykanska hipokryzja mialaby byc „slynna”. Prohibicja miala podloze religijne, i nie jest czyms bardzo amerykanskim – prosze zobaczyc jak zachowuja sie muzulmanie w krajach gdzie alkohol jest legalny.
Upadek Armstronga jest bezposrednim efektem sledztwa prowadzonego przez rzad USA (w osobie Novitzkiego). Sledztwo to zostalo umorzone przez tenze rzad USA (w osobie szefa Novitzkiego, byc moze ze wzgledu na bliskosc wyborow prezydenckich). Zebrane materialy staly sie podstawa raportu opublikowanego przez USADA (amerykanskiej instytucji), ktory posluzyl do odebrania Armstrongowi tytulow przez UCI (nie amrykanska). Jak to sie ma do „Swietego Oburzenia”?
Ciekawe, jakie leki bierze Łukaszenko? Wygląda, jakby cały czas był podkręcony.
@po zawale, znów wszystko to prawda, ale jednak bliżej mi do opinii Pawła.
Dzisiaj znalazłem artykuł z wywiadem z p. Bartoszem Huzarskim – kolarzem, który zastanawia się głośno, dlaczego zabito legendę Armstronga. Ciekawe.
http://www.sport.pl/kolarstwo/1,64993,12774320,Kolarstwo__Bartosz_Huzarski__Po_co_zabito_legende.html