Zasada Petera – czyli o zarządzaniu w placówkach opieki zdrowotnej

Zasada Petera mówi, że każdy dąży do osiągnięcia swojego stopnia niekompetencji. Niebacznie obiecałem Państwu w poprzednim wpisie, że zajmę się kwestią zarządzania w Centrum Zdrowia Dziecka i polskich szpitalach w ogóle. Cóż, „słowo się rzekło…” – dotrzymać trzeba. Zechciejcie jednak Państwo pamiętać, że nie będą to spostrzeżenia zawodowego managera i że nie dysponuję szczegółowymi danymi.

Głównym błędem zarządzania placówkami opieki zdrowotnej wydaje mi się przerost zatrudnienia w grupie, która nie jest najszerzej rozumianym „białym personelem”, czyli wszystkimi, którzy mają kontakt z pacjentem, wliczając to sekretarki medyczne, dietetyków, etc. To oni – przekładając rzecz na zdroworozsądkowe myślenie ekonomiczne –  „stoją przy taśmie produkcyjnej” i wypracowują potencjalny zysk. Nie mam oczywiście danych, jak duży jest aparat administracyjny CZD, ani żadnego innego większego polskiego szpitala. Panuje jednak zgodna opinia (przepraszam, wiem, że to nienaukowe), że jest on w takich miejscach zbyt duży.

Błąd drugi – zmora polskich publicznych zakładów opieki zdrowotnej. Zarządzanie w stylu dziewiętnastowiecznego kapitalizmu. Jeżeli ze szpitala odchodzą – z powodu warunków pracy, lub warunków płacowych – pielęgniarki, lub ktokolwiek inny z białego personelu, to publiczne szczycenie się „ekonomizacją zatrudnienia” świadczy o pewnym braku wyobraźni. Tak jak w przypadku dyrekcji szpitala w mieście S., która ogłosiła triumfalnie w mediach sukces polegający na skłonieniu do odejścia prawie wszystkich kardiologów z oddziału kardiologicznego. W trakcie mojego powierzchownego zgłębiania sztuki zarządzania zespołami nauczono mnie, że styl: „Nikt tu państwa przecież siłą nie trzyma” jest dyskwalifikujący dla zarządzającego, niezależnie od profilu przedsiębiorstwa. Zanim ktoś pozbędzie się specjalistów powinien zastanowić się, czy zewnętrzne konsultacje i zamawianie procedur w zewnętrznych placówkach prywatnych nie okaże się dla szpitala znacznie droższe.

Błąd trzeci, nie dotyczy w żadnym razie CZD, ale niestety, niektórych innych szpitali – tak. Niepełne wykorzystanie sprzętu – zwłaszcza diagnostycznego. Wciąż jeszcze pacjent musi niekiedy poczekać na wyniki ważnych badań diagnostycznych wiele niepotrzebnych godzin, bo diagnostyka, która powinna być dostępna w sposób ciągły pracuje przez niecałe pół doby.

 

Pozwolę sobie podkreślić raz jeszcze, że nie niedoskonałości zarządzania są głównym powodem katastrofy CZD, ale polityka, którą tak znakomicie opisała Pani Kinga Dunin w rozmowie z Jackiem Żakowskim (Polityka 34/2012 z 22 sierpnia 2012).

I jeszcze coś w rodzaju post scriptum. Pisząc dwa ostatnie teksty uświadomiłem sobie, że to Pan Profesor Książyk, ku niezadowoleniu Władzy, ujawnił publicznie dramatyczną sytuację CZD, zamiast zrobić to w zaciszach gabinetów, ale to nie on kierował przez ostatnie 10 lat Instytutem-Pomnikiem, nie ponosi zatem odpowiedzialności  za zapaść. Zadałem sobie więc pytanie, kto stał na mostku kapitańskim przez ostatnią dekadę – popularna wyszukiwarka internetowa pozwala ustalić to w kilka sekund. Przy okazji można się dowiedzieć dwóch interesujących rzeczy:

– w 2010 roku dyrektor szpitala popadającego w coraz głębsze długi, o którego sposobie zarządzania zarówno NIK, jak Minister Zdrowia, wyrażają się obecnie z głęboką dezaprobatą, został doradcą prezydenta RP do spraw ochrony zdrowia,

– po odejściu z CZD tenże były dyrektor został zatrudniony przez publiczną uczelnię medyczną, jako pełnomocnik do spraw budowy nowego szpitala pediatrycznego.

Myśląc o postępowaniu Władzy w sprawie CZD i systemu opieki zdrowotnej w ogóle, łatwo przypomnieć sobie Myśl Nieuczesaną S.J. Leca: „Moralność jest rzeczą umowną, lub z góry płatną”.