Pacjenci i lekarze razem! Początek pięknej rewolucji?
Wczoraj przemknęła prawie niezauważenie wiadomość mająca potencjalnie potężne, pozytywne skutki.. Pod Ministerstwem Zdrowia I Wszelkiej Pomyślności wspólną pikietę zorganizowali pacjenci i lekarze! Może być to (chociaż oczywiście nie musi) przełom w ponad dwudziestoletniej grze o ucywilizowanie systemu opieki zdrowotnej w Polsce, w której politycy konsekwentnie i skutecznie rozgrywali zasadę divide et impera.
Głos pacjentów po prostu ignorowano. Oczywiście, przed każdymi wyborami politycy mieli gębę pełną obietnic na temat dobrobytu w trzech dziedzinach, w których nie zamierzali zrobić niczego dobrego: zdrowia, edukacji i tzw. służb mundurowych. Jedyną zauważaną przez Władzę organizacją pacjentów było stowarzyszenie Primum non nocere, zorientowane wyłącznie konfrontację ze środowiskiem medycznym, co bywało bardzo wspomnianej Władzy przydatne.
Lekarzy i pielęgniarki pacyfikowano według prostego schematu. Niezależnie, czy ich postulaty dotyczyły ich warunków pracy, czy całego systemu, zbywane były milczeniem, lub prostym: „nie, bo nie.” Kiedy zaś dochodziło do protestów reakcje Władzy były proste i przewidywalne. Negowano moralność protestujących, bo przecież protest szkodzi pacjentom (a na przykład brak dostępności diagnostyki, lub terapii już nie). Ponadto – w tym zwłaszcza wyspecjalizowały się Anioły Moralności Czwartej RP – wyciągano prawdziwe, lub częściej niepotwierdzone przypadki łamania prawa przez personel medyczny. Najchętniej zaś sięgano po bezpieczne i skuteczne narzędzie wszystkich kreatur od zarania dziejów – insynuację.
Nie inaczej było w przypadku ustawy refundacyjnej, na której nie tylko medyczni eksperci nie zostawili suchej nitki, a która jest przecież tylko wierzchołkiem góry lodowej. Po protestach receptowych usunięto zapis o karach umownych. Przepisy nadal jednak dramatycznie różnią się od istniejącej wiedzy medycznej, na czym cierpią pacjenci. Na nieprzychylne komentarze i apele, by to względy medyczne, a nie decyzje urzędników, decydowały o merytorycznym kształcie postępowania wobec chorób, Ministerstwo zareagowało triadą działań, które opanowało do perfekcji: milczenie, zbywaniem i nicnierobieniem. Na szczęście, niespodziewanym, chociaż niezamierzonym sojusznikiem okazał się szef NFZ. Pokazał ministrowi Arłukowiczowi gest Kozakiewicza i obszedł sejmową ustawę, wprowadzając zarządzenie o karach umownych w nowej umowie dwustronnej przedkładanej lekarzom do podpisu. Sprowadził się tym samym moralnie do poziomu lichwiarskich pożyczkodawców, działających poza systemem bankowym Państwa, ale w tym wypadku jesteśmy mu wdzięczni. Wkurzył lekarzy, powodując solidarny, oddolny protest. Myślę, że ogromna większość z nas tych umów nie podpisze, co zostało zapowiedziane na tyle głośno, że do akcji włączyły się nawet – nieskore zazwyczaj do działania – Izby Lekarskie. Zapowiedziano protest.
Ofiarami protestu mają stać się oczywiście pacjenci i tu stał się mały cud. Organizacje pacjentów (przynajmniej niektóre) zrozumiały, że stoimy po tej samej stronie barykady. Zorganizowano wspólną pikietę.
Jeżeli ta współpraca się rozwinie, wzrośnie nadzieja na przekształcenie systemu opieki zdrowotnej w coś efektywnego. By jednak mogła rozwijać się i trwać, konieczne jest spełnienie przynajmniej dwóch warunków. Personel medyczny musi traktować pacjentów bardziej podmiotowo, a mniej przedmiotowo. Pacjenci zaś nie muszą wprawdzie dbać o powszechną szczęśliwość pracowników ochrony zdrowia, ale muszą zrozumieć, że wszystkie patologie tego systemu, również te, godzące pozornie wyłącznie w biały personel, godzą w rezultacie w nich samych.
Komentarze
A cóż to za organizacje pacjentów wsparły protest?
Czy to nie te, które wspierają koncerny farmaceutyczne w walce o nasze wspólne, publiczne pieniądze?
Nie stoimy po jednej stronie barykady.
Wy stoicie po drugiej stronie barykady.
Wy nam chcecie zabrać nasze pieniądze a dać w zamian gównianą usługę.
Gównianą, bo się nie znacie, bo olewacie a przede wszystkim brak wam empatii za grosz.
Tak się złożyło, że mam teraz dziecko w szpitalu.
Takiej karykatury człowieczeństwa jaką spotkałem na oddziale dziecięcym pod postacią całego bez wyjątku personelu sobie nie wyobrażałem.
To tylko łowcy skór do głowy przychodzą.
Dziecko które po poniedziałkowym badaniu prosi ordynatora o wyjęcie wenflonu argumentuje, że będzie miało następne badanie w piątek a lekarz odpowiada, że w szpitalu to się z wenflonem chodzi i nie zleca wyjęcia.
Pielęgniarka więc dziecku też odmawia.
Na drugi dzień, jak zagroziłem, że sam go wyjmę, wyjęła.
Dziecko hospitalizowane między badaniami bez potrzeby, badania można było zrobić ambulatoryjnie, w szpitalu nie było ani leczone ani obserwowane.
Trafiło tam przypadkowo, po wypadku na rowerze, niegroźnym, ale że się uderzyła w głowę, trzeba było przebadać.
Na moje wątpliwości, no wie pan, z takim rozpoznaniem?
Z jakim rozpoznaniem pytam, może biegać po korytarzu, nie jest leczona, czeka na badania, czemu nie w domu?
No wie pan, dziwie się panu, z taki rozpoznaniem, ale oczywiście może pan na własna odpowiedzialność, ale dziwę się panu, z takim rozpoznaniem.
A ja na rozpoznanie czekam do dziś już tydzień. Do wczoraj na badania, teraz żeby ktoś je opisał a potem aż ordynator zechce zajrzeć, do wtorku odchodząc od zmysłów z żoną.
Badanie wykonane w piątek ale nie ma kto opisać do poniedziałku mimo, że zakład wykonujący badania 24 h na dobę czynny zgodnie z kontraktem.
Ordynator jedyna osoba zdolna udzielić informacji odpowiada, że nawet jak wyniki przyjdą w poniedziałek odpowiada w przelocie, to wpaść do niego we wtorek, bo w poniedziałek nie będzie miał czasu się zapoznać.
A chodzi o drobiazg, guz mózgu u dziecka.
Jak mi powiedział w przelocie, wielkości śliwki.
Jak zajrzałem do dokumentacji to śliwki mirabelki, chciał mnie bardziej przestraszyć.
Jak dziewczynka na sąsiednim łóżku zaczęła kuleć, to bez badań powiedział na głos: O, pewnie przerzuty.
Okazało się nie prawdą.
W ogóle wykluczono u tej dziewczynki nowotwór a taka była diagnoza oznajmiona rodzicom.
Jak o tym opowiedziałem znajomym, to się dziwili, że dopiero teraz się o tym dowiaduję.
Że pastwienie się nad rodzicami to normalka w tym szpitalu.
To podobno rewanż za to, że sobie wywalczyli prawo do spania na podłodze i przebywania z dzieckiem.
To moje votum separatum, pacjenci was nie popierają, nie zasługujecie w swojej masie.
Choć zdarzają się fantastyczni lekarze.
Ale w waszym środowisku trudno mówić o czarnych owcach.
Czarna owca jest wypychana ze stada, piętnowana, u was pełna klikowa zmowa.
Dwa tygodnie temu pochowałem ojca.
Opiszę jego ostatnią przygodę ze szpitalem.
Zmarł na posocznicę.
We wtorek przyjęty do szpitala w środę wypisany bez rozpoznania ale za to w gorszym stanie, powtórnie przyjęty w sobotę ale nie leczony bo szpital nie leczy w soboty i niedzielę, w poniedziałek trafił na OIOM. Po dwu tygodniach zmarł nie odzyskawszy przytomności.
Przed przyjęciem do szpitala podpisał kartkę, kto ma być informowany. Mnie na niej nie było.
Lekarz anestezjolog odmówił mi informacji, musiałam jechać po jego żonę.
I zrobił to złośliwie, bo niezgodnie z prawem.
Argumentowałem, że jak pacjent jest nieprzytomny, że podpisanie nie wyklucza mnie jak jest nieprzytomny, polecił mi poskarżyć się rzecznikowi praw pacjenta. Synowi który się dowiedział, że ojciec jest w stanie krytycznym skoro jest na OiOM.
Pozdrawiam pana doktora, protestujcie sobie sami.
I zapoznałem się z Pana tekstem wstępnym, nie Pana atakuję, nie uogólniam, opisuje moje przypadki świeże, gorące.
Panie Doktorze.
Wystarczy pójść na jakikolwiek cmentarz – zmarli, którzy tam leżą, wszyscy jak jeden, byli czyimiś pacjentami. I lekarze też tam leżą. Wiadomo – jesteśmy śmiertelni. I w tym zakresie nie ma o czym dyskutować Osobiście zostałam nieodwołalnie „zdemoralizowana” przez lekarzy, z którymi miałam szczęście spotkać się w życiu. Tyle, że to było dość dawno. Wszystko zaczęło się sypać w połowie lat 80-tych, a potem było już tylko gorzej.
Posypał się system – jaki był, taki był – siermiężny i ubogi, jednak pojedynczemu pacjentowi dawał poczucie bezpieczeństwa. Do głowy mi nigdy nie przychodziło, że „biały personel” mógłby świadomie działać na moją szkodę. Zdarzały się błędy i zaniechania, jak zawsze i wszędzie ale ogólne przekonanie poparte doświadczeniem głosiło, że dać naszym lekarzom godziwe zarobki, dostęp do nowinek medycznych, do nowych technologii i lepszej służby zdrowia nie trzeba. Po latach okazało się, że efekty są odwrotne do naszych marzeń. I nawet zdroworozsądkowo choćby patrząc, wiele spraw „stoi na głowie”. U specjalistów przewalają się dzikie tłumy, polikliniki pełne są zdesperowanych ludzi, na wizytę u ginekologa czeka się 3 tygodnia (a ciężarne mają wizyty kontrolne co miesiąc) I w większości przypadków wizyty te są albo zgoła niepotrzebne albo potraktowane zdawkowo w gabinecie. Wydawało by się, że większość chorób przewlekłych, po konsultacji specjalisty, z powodzeniem poprowadzi lekarz rodzinny. A skądże – diabetyk ma kartotekę w poradni specjalistycznej, reumatyk też w swojej i inni pacjenci w dziesiątkach specjalistycznych gabinetów. Przychodzą po recepty okresowe i pobieżne badanie albo wywiad „Dobrze pan się czuje? Nie ma sensacji po tym specyfiku? A to dobrze. Proszę za dwa miesiące”. Komu i na co potrzebne są takie procedury? Tymczasem dziesiątki innych chorych czekają tygodniami i miesiącami na konsultacje i trwa lament o dostępność do specjalistów. Wiadomo, że najdroższe jest leczenie szpitalne, wysoko specjalistyczna diagnostyka, stanowiska monitorowane, leki podawane pod szczególnym nadzorem, procedury i zabiegi wieloobsadowe i technika. To dlaczego trzyma się pacjentów na takich oddziałach bez potrzeby i zabiegów kilka dni, zanim zacznie się terapia? Szpital, to nie fabryka – a od 15.00 działa na pół gwizdka, w weekendy jeszcze gorzej, a w miesiącach wakacyjnych lepiej nie chorować. Wydaje się, że właściwa organizacja pracy nie przekracza zdolności większości dyrektorów – a może jednak? I tu pieniądze nie mają nic do rzeczy. Jesteśmy zmęczeni panującym bałaganem i szerzącą się zarazą bezduszności. Tak się dzieje, że mamy niezłe rozeznanie w organizacji pracy służby zdrowia w wielu krajach świata, bo rodziny i znajomi rozjechali się po świecie. I wiadomo, że pieniędzy nie wystarcza nigdzie – nie ma kraju, gdzie każdy ma zapewnione wszystkie , najnowsze leki i techniki terapeutyczne. Nie ma kraju dość bogatego na to. Więc dlaczego polscy lekarze głoszą, że tylko tak da się leczyć? Jeżeli gdzieś jest lek – obojętnie jak kosztowny i jak przebadany – to on będzie go ordynował, bo może pomoże…Osobiście wolałabym mieć pewność, że zabiegowcy dysponują dobrym sprzętem jednorazowym, że sterylność jest osiągalna, a zakażenia wewnątrz szpitalne chociaż nie do zupełnej eliminacji, jednak sporadyczne i pod kontrolą. Nie wiem, czy stoimy po tej samej stronie, panie Doktorze.
Fakt braku leczenia i badań w weekendy jest do zauważenia w statystykach zgonów, taka skale ma to zjawisko. Jak byłem w urzędzie w sprawie zmarłego ojca urzędniczka powiedziała, że w soboty i niedziele liczba zgonów rośnie o 60%. Nie wiem czy to prawda, nigdzie nie mogę znaleźć oficjalnych statystyk.
Ale że zjawisko ma miejsce nie ma wątpliwości.
I lekarze o tym wiedzą i środowisko to ma w dupie, grill na daczy ważniejszy.
Ja podejrzewam, że to przetrzymywanie w szpitalu mojego dziecka ma czysto finansowy charakter.
Że dziecko łóżko na neurochirurgii zajmuje, poza marnymi posiłkami nic z nim nie trzeba robić a kasa płynie.
Żeby ordynator odział utrzymał tam leży i cierpi. Wenflonów pewnie też z oszczędności nie wyjmują.
Bo walkę o wyjęcie wenflonu dwukrotnie toczyłem, pierwszy raz po pierwszych badaniach, potem po drugich.
To dlatego mi się z łowcami skór skojarzyło. Tam też dla paru groszy.
Z przykrością stwierdzić muszę, że lekarze w Polsce wykorzystują każdą okazję żeby zadbać o swoje interesy. Pacjent stanowi niepotrzebny balast. Na potwierdzenie tego opiszę zdarzenie, w którym ciągle, ja i bliska mi osoba, uczestniczymy. Pojechaliśmy w sobotę oglądać miasto Łomżę i okolice (Park Biebrzański). Wycieczka skończyła się na chodniku w Łomży gdzie kierująca samochodem idiotka potrąciła mojego towarzysza. W wyniku zdarzenia doznał złamania kości uda. Stwierdzono to wykonując prześwietlenie. Konieczna jest operacja ale ten zabieg będzie przeprowadzony dopiero w poniedziałek. No więc pacjent leży, noga boli i nawet zwykłych przeciwbólowych środków nie dostanie. Dobrze, że te można kupić bez recepty.Trwa ustalanie, czy chorego możemy przywieźć do Warszawy i tutaj zajmą się nim bez czekania na poniedziałek. Jest nadzieja, że da się to przeprowadzić. Ja tego nie wymyśliłam, to życie skonfrontowało mnie z opieką lekarską.
Pan Panie Doktorze, pisze o wspólnym ustawieniu się po jednej stronie, przeciwko politykom i fatalnej infrastrukturze w Służbie Zdrowia, a komentatorzy, niestety rozdzielają lekarzy od pacjentów niczym Rejtan mówiący – „po moim trupie”.
I niestety mają rację (((
Sam ileś tam razy byłem już w szpitalu, łącznie z zawałem ((
Prawda leży gdzieś po środku, ale trudno jest wszystkim, mającym coś wspólnego ze Służbą Zdrowia znaleźć jakiś konsensus.
Jestem pacjentem trudnym (jeśli jestem w szpitalu) bo po pierwsze obserwuję wszystko a po drugie – pytam się o wszystko, łącznie z podawanymi mi lekami, o ile lekarz podaje mi inne, niż zażywam. Personel lekarski i pielęgniarki nie lubią takich wymądrzających się pacjentów ((
Najgorsze jest to, że jeśli przyniesie się lekarzom swoją dokumentacje z ostatniego pobytu, w moim przypadku z oddziału angiologii to mimo iż znalazłem się z zupełnie innej przyczyny na oddziale, dopisano mi wszystkie objawy kardiologiczne do bieżącego pobytu. I nic nie pomogły moje sprzeciwy, że przecież z sercem u mnie wszystko jest w porządku, tłumaczyli mi, że to dla mojego dobra i podawali mi niepotrzebnie leki nasercowe, mimo iż kazali mi zażywać własne leki. A wiec chcieli mnie truć podwójnie mówiąc, że to dla mojego dobra. Ja tych leków nie zażywałem, gdyż nie widziałem w tym żadnego sensu (( Mimo moich sprzeciwów w karcie przy wypisie napisali, a właściwie przepisali całą litanię z mojego zawału (że niby to mnie leczyli i z tymi objawami leżałem na oddziale wewnętrznym). To o lekarzach ((
Pielęgniarki za to, które spotkałem w czasie swojej bytności wielokrotnej w szpitalu były wspaniałe i kiedyś nawet to one uratowały mi życie, gdyż było to w nocy, a lekarzowi nie chciało się wstać do pacjenta we wstrząsie (( Jeden pacjent więcej, jeden mniej, co za różnica). Pielęgniarki są niedoceniane (((
Dzisiaj lekarz powiedzmy sobie szczerze nic nie potrafi (( Myślę tu o młodych lekarzach, którzy pracują w szpitalach). Lekarz taki musi mieć dziesiątki papierków od innych specjalistów, by mógł na tej podstawie wyciągnąć jakieś wnioski co do stanu chorego. Nie wiem, dlaczego boją się samodzielności w myśleniu ?? Jak ma podkładki, to co innego, ewentualny błąd zaczyna się rozmywać, a przecież sam powinien podjąć decyzję a potem dopiero podpierać się kolegami z różnych specjalności.
Nauczony tymi doświadczeniami sam im podpowiadam w jakim kierunku powinno iść ich myślenie w związku z moją niedyspozycją, ale i tak mi nie wierzą (( a ja umiem obserwować swój organizm i znam doskonale swoje ułomności. Sam kiedyś jak zasłabłem sugerowałem, że może to jest jakieś uczulenie na laktozę, ale nie uwierzyli. Sam zrobiłem sobie odpowiednie badania i okazało się, ze moje myślenie było prawidłowe.
Jestem uczulony na Fenicort, ale nikt mi nie uwierzył, bo przecież jest to prawie niemożliwe. Więc lekarz mimo mego sprzeciwu zapisał mi ten lek, a ja zacząłem odjeżdżać ciśnieniowo, więc jeszcze resztą świadomości mówię do pielęgniarki by podano mi cofeinę, a ona dopiero poleciała do lekarza, który mi to zaordynował, co ma ze mną zrobić ! Po tym wszystkim zapisał w mojej karcie, że nie podawać Fenicortu i na każdej wizycie kiwał głową z niedowierzaniem, bo przecież w szpitalu podawali ten lek w setkach iniekcji i nigdy nikt na lek nie narzekał ((
Czasami mam wrażenie, że muszę być mądrzejszy niż lekarz, by nie zrobiono mi krzywdy w szpitalu ((
Dobrze, że nie jestem nerwusem, bo wtedy byłoby gorzej, dla mnie ((
Nie chcę tutaj obrażać lekarzy, nie jest to moją myślą, ale po pierwsze, są wystraszeni na dyżurach albo strasznie pewni swoich decyzji, po drugie potrzebują podpórek w postaci badań specjalistycznych, które w wielu przypadkach są zupełnie niepotrzebne, po trzecie – nie wierzą pacjentowi, po czwarte – zawsze lepiej wiedzą, po piąte – nie maja czasu by spokojnie porozmawiać z pacjentem o jego chorobie. Mógłbym tą litanię jeszcze ciągnąć, ale po co.
Trafiłem w swoim już długim życiu na jednego lekarza, który zawsze miał czas dla pacjenta i jeśli go gdzieś odwołano wracał tak długo, aż doszedł do porozumienia z pacjentem we wszystkich aspektach, które go interesowały. Wierzę, że są tacy lekarze, ale niestety jest ich za mało ((
Chciałbym mieć nadzieję, że ta pierwsza jaskółka ze wspólnej barykady lekarzy z pacjentami przyniesie w niedalekiej przyszłości wspaniałe obopólne efekty na linii pacjent – lekarz !! Co daj Boże Amen !!
Protest lekarzy popierany przez „organizacje pacjentów” (?) – polegający m.in. na wypisywaniu recept bez refundacji leków – ucieszy ministra finansów i cały rząd głowiący się nad stanem finansów Państwa.
Czytając komentarze do Pańskiego wpisu mam wrażenie,że podszedł Pan zbyt optymistycznie sprawy.Sam Pan może przeczytać,że lekarz właściwie jest potrzebny aby zrealizować koncepcje pacjenta,które to powstały w wyniku wnikliwego dyskutowania na forach internetowych i korzystania z Googla.Problemem głównym jest to,że nie może sobie wypisać recepty czy skierowania.Pacjenci lekarzy nienawidzą i tyle.Każdą wiedzę otacza wielkie halo pseudonaukowych majaczeń rozmaitych zwichrowanych umysłów zniecierpliwionych powolnym,ich zdaniem,postępom nauki.Na skróty wymyślają rozmaite terapie i zalewają Internet tym badziewiem.Ponieważ większość osób nie jest w stanie tych treści weryfikować to powstaje swoisty sos którym zalewane są problemy z którymi przychodzą do lekarza.I kto na dłuższą metę wytrzyma takie relacje?
W uzupełnieniu do poprzedniego wpisu:uważam,że w praktyce lekarskiej na zrozumienie i taką zwykłą wdzięczność za uratowanie zdrowia i życia to można liczyć w takim samym stopniu jak na znalezienie przyjaźni czy miłości czyli rzadko ale na szczęście na tyle często aby każdemu lekarzowi się zdarzyło jeżeli długo popracuje.Większość to niestety niepoprawni rezonerzy ze swoim magicznym światem kolorowych czasopism,reklam,seriali tv i Internetu.
Fortum – a cóż wspólnego z reklamą i kolorowymi czasopismami ma mój komentarz o fatalnej organizacji polskiej służby zdrowia? O marnotrawieniu czasu i kwalifikacji lekarzy – specjalistów? O czarnej dziurze budżetowej w naszych szpitalach? Rozumiem, że jest Pan sfrustrowany, ale może lepiej najpierw przeczytać ze zrozumieniem?
Pozdrawiam.
Okazało się dzisiaj, że nie wiadomo kiedy opiszą to badanie piątkowe.
Jedna pani profesor ma uprawnienia w opisywaniu dziecięcych badań i jedna inna doktor, ale jest na zwolnieniu. Pani profesor bardzo zajęta, więc nie wiadomo kiedy opisze, mam się dowiadywać. Szpital też się dowiadywał, ale się nie dowiedział niczego.
Starczy tego, zabieram jutro dziecko ze szpitala i zdjęcia z firmy od rezonansu.
Ruszam w poszukiwaniu lekarza. Pewnie pani profesor gdzieś przyjmuje prywatnie, to mi opisze. A jak u nie długie zapisy to inny konował za trzy stówy się znajdzie.
„Uderz w stół a nożyce się odezwą”.Szanowna Jaruto proszę nie porównywać lat 80-tych XX wieku do czasów IIIRP.W czasach PRL to w ogóle nie wiedzieliśmy ile na leczenie wydajemy przy kosztach branych całkiem z sufitu.Po reformie z 1999r powstał przynajmniej budżet,z którego finansuje się świadczenia medyczne(szeroko pojęte leczenie).Od tego czasu można w ogóle dyskutować o kosztach leczenia.
Tłumy u specjalistów są bo ilość pieniędzy na świadczenia jest zbyt mała.Przez ostatnie 2-3 lata NFZ skutecznie przetrzebił specjalistykę.Lekarz rodzinny to i sobie poradzi ale w dziedzinach wywiedzionych z interny(najczęściej jest internistą)ale już z tymi wyrosłymi z chirurgii to już mniej.Pacjenci to w ogóle wolą chodzić do specjalisty.Lekarza rodzinnego traktują jako wypisującego odpowiednie skierowania-wg.życzenia(to model idealny służby zdrowia).Do poradni specjalistycznych nie przychodzą na wizyty nie informując o tym-mogli by innym zrobić miejsce i to w sytuacji autentycznie złej dostępności więc chyba tak nie bardzo pacjentom zależy.Ordynowane terapie często są nierealizowane bez uchwytnych racjonalnych przesłanek.Podejrzewam,że pod wpływem bredni w Internecie i kolorowych czasopismach.W szpitalu leży się bez potrzeby?Ciekawe kto to robi w sytuacji gdy system rozliczeń w większości specjalności premiuje jak najszybsze wypisanie pacjenta.Robi się diagnostykę?A co zrobić?W specjalistyce panedoskopie chory będzie miał za kilka miesięcy,tomografię za pół roku to lekarz który takiego chorego chce wyleczyć spowoduje(najczęściej pracuje w poradni i szpitalu albo ma takich znajomych lekarzy)że diagnostykę zrobi się szpitalu.Źle?Dla pacjenta nie.Budżet szpitala to jest znany po każdym kontraktowaniu świadczeń i nie ma tam „czarnych dziur” tylko immanentna cecha systemu-nie płacić za wiele istotnych i niezbędnych procesów leczniczych,które muszą być wykonane aby skutecznie leczyć.A jeżeli Pani uważa,że w szpitalu w weekendy i wakacje nic się nie dzieje polecam wizytę na jakimkolwiek SOR-ze dużego szpitala.
Fortum
Z twoich komentarzy wynika, że przyczyną stanu polskiej służby zdrowia są pacjenci. Z tego wnioskuję, że jesteś lekarzem, bo tylko w ustach lekarza taka niedorzeczność się mogła znaleźć. Mylisz skutki z przyczynami, to dosyć typowe przy niecałkowitym ogarnianiu rzeczywistości.
Ludzie się leczą po internetach, bo nie mają zaufania do lekarzy.
Czemu nie mają?
Bo mają oczy i uszy.
Biegają do specjalistów, bo są do nich kierowani przez rodzinnych. I dobrze, bo wiedza rodzinnych często jest na żenująco niskim poziomie i sami sprowadzają się do roli wypisywania skierowań jak jest podejrzenie czegoś poważniejszego niż katar. A że rozsądni ludzie z katarem nie przychodzą, jak przychodzą do takiego lekarza, to po skierowanie.
To lekarz rodzinny sam się sprowadza do roli wypisywacza recept i skierowań, nikt mu nie zabroni jak tak chce.
Jako że z dziećmi lepiej nawet z katarem przyjść niż nie przyjść, poznałem wszystkich lekarzy w przychodni rejonowej. Są różnice. I co ciekawe, zaobserwowałem prawidłowość, że arogancja rośnie wraz z brakiem kompetencji.
A jak oceniam kompetencje i kwalifikacje etyczne?
A na przykład po leczeniu homeopatią, kompetencje.
A na przykład kwalifikacje etyczne po specyfikach przepisywanych przez lekarzy moim dzieciom, jak się mnie lekarz nie pyta tylko wypisuje najdroższy specyfik w aptece na przykład mukosolwan zamiast ambroksolu czy innego tak samo działającego a połowę tańszego syropu. A na drzwiach przychodni napisane, że wizyty przedstawicieli firm farmaceutycznych tylko po godzinach pracy lekarza. No to jest postęp, kiedyś wchodzili bez kolejki.
Ileż to razy widziałem biednych emerytów w aptece którzy receptę na raty wykupywali na przewlekłe choroby a specyfiki z górnej półki zamiast generyków. Zaczepiłem farmaceutkę, bo znajoma od tylu lat, czemu nie podpowie takiej osobie?
Myśli pan, że ja nie mam serca, że nie podpowiadam, gdzie tam, doktor zapisał, tak ma być.
Napisałeś coś o braku wdzięczności za wyleczenie. Człowieku, wdzięczność to można mieć wobec doktora Judyma. Zawód lekarza dawno przestał być zawodem z powołania. Ten zawód się wybiera w przeważającej masie dla pieniędzy. Zresztą racjonalnie, dla osoby mało kreatywnej to najrozsądniejsza droga do dobrego dostatniego życia. Pamiętam kto na medycynę się wybierał w liceum. Orły to nie były, raczej kujony bez polotu.
Tak więc proszę nie mówić o wdzięczności, inne relacje nas łączą. Kasa Misiu, kasa.
I nie pacjenci takie relacje narzucili.
Drogi Fortum,
To miło, że postanowiłeś ująć się za lekarzami pozbawionymi wylewnych „dowodów wdzięczności” od swoich niewdzięcznych pacjentów-klientów. Ale co powiesz o ciężkiej doli mechaników samochodowych? Oni jeszcze rzadziej mają satysfakcję płynącą z gorącej i „zwykłej wdzięczności” okazywanej przez swoich klientów. Idąc dalej – powinniśmy giąć się w ukłonach i ściskać gorąco w nieopanowanym szale wdzięczności panie ekspedientki, kelnerów i kelnerki oraz pośredników nieruchomości… Większość przedstawicieli tych zawodów wykonuje swoją pracę z większym zaangażowaniem niż statystyczny, zmanierowany i arogancki lekarz dając nam, klientom-pacjentom mnóstwo radości. Tak się jednak składa, że tylko lekarzom przychodzi do głowy uskarżanie się na brak (należnej, a jakże!) wdzięczności ze strony klienta/pacjenta.
Szanowny Pan Parker potwierdza to co pisałem.Brak rzeczowych argumentów zastępuje insynuacjami.Powinien Pan w ramach swojego pojmowania poruszanych tu spraw,wstąpić do Stowarzyszenia Chrześcijańskiej Nauki a wtedy wszystkie Pana problemy znikną.
Autor tego bloga to się chyba zasmuci,że taki oddźwięk wywołał jego wpis.Ciekawym było by poznać przedstawicieli pacjentów obecnych na tej manifestacji
Panie Fortum, Panu wszystko będzie potwierdzało założona tezę.
Nawet dostrzegł Pan w moim komentarzu brak rzeczowych argumentów i insynuacje.
Czy pacjentów też pan tak leczy, dostrzega tylko fakty potwierdzające diagnozę jaka się panu w głowie rodzi, te niepotwierdzające bagatelizując lub nie dostrzegając? Jak ordynator w szpitalu w którym leży moja córka przypisując inne dolegliwości dziecka przerzutom raka którego mylnie zdiagnozował.
Każdy ma prawo do mylnej diagnozy, ale nie ma lekarz prawa straszyć pacjenta a w przypadku dzieci ich rodziców. Ojciec tego mylnie zdiagnozowanego dziecka biznes zawalił, siedział przy łóżku dzień i noc, przez dwa tygodnie, bo jak to tak, dziecko ma raka mózgu, są już przerzuty a on ma z nim nie być, jak to być może ostatnie chwile dziewczynki?
Czym sobie zasłużył ten prosty człowiek, żeby go tak potraktować.
Ja się dzisiaj dowiedziałem, że opis badań będę miał najwcześniej w czwartek ale to nie na pewno.
A jeszcze zanim ktoś się tymi wynikami zajmie w szpitalu?
Zabieram dziecko do domu, żona pojechała odebrać.
A ordynator znów ją straszy, że jak dziecko napadu padaczkowego dostanie za progiem szpitala, to będzie odpowiedzialna, co za typ okropny.
Panie Parker;rozumiem,że Pan jest zdetonowany sytuacją osobistą ale nie jest to powód do snucia wynurzeń nie mających związku z wpisem na blogu.Już Pan przekazał co myśli o lekarzach,pielęgniarkach i medycynie w ogóle.Jest Pan niezadowolony z tego czego Pan doświadcza w szpitalu gdzie leży córka to proszę to omówić z dyrektorem tegoż szpitala.Tylko tak można się przyczynić do zmian,nie połajankami.Tylko proszę na litość boską nie pisać o klice itp.bo o tym to wszyscy już wiemy.
Fortum – wygląda na to, że i pacjenci i pracownicy lecznictwa cierpią z tego samego powodu: złego zarządzania i labilnej organizacji. Pieniędzy jest mało (i raczej więcej nie będzie) a na dodatek część jest marnotrawiona albo wydawana wbrew potrzebom i zdrowemu rozsądkowi. Tu widzę wspólny interes obydwu stron sporu. O ethos i autorytet zawodu musicie, Państwo w Bieli dbać sami. Nie raz i nie dwa dziękowałam lekarzom, co nie zmienia bardzo krytycznego spojrzenia na to, co się ostatnio w tym środowisku dzieje. Przywykliśmy (my, pacjenci – nie jest to pluralis maiestatis) wierzyć w wysokie morale lekarza. Boleśnie przeżywamy rozczarowanie, jeżeli oczekiwania nasze trafiają na zły grunt.
Przepraszam, a kto jak nie lekarze zarządzają służba zdrowia na każdym szczeblu, od ordynatora do ministra?
Ma rację Fortum, z tematem to co opisuję wiele wspólnego nie ma.
To na zakończenie dopiszę tylko, że reakcja na żądanie wypisu było taka, że opisał ktoś to badanie.
Ale może to koincydencja i z aferą jaka się zrobiła to związku nie miało, nie przesądzam.
Dość, że doszło do awantury między moją żoną a ordynatorem.
Badanie potwierdziło fakt istnienia guza, potrzeba następnego badania.
Tyle przynajmniej powiedział ordynator. Nie można na jego podstawie nic stwierdzić na temat charakteru guza, przynajmniej tak twierdzi ordynator. Oczywiście będziemy te opinię weryfikowali bo opis jest więcej niż jednozdaniowy jakby wynikało z opinii ordynatora.
Ale nie o tym chciałem.
Nasza rozmowa sprowadziła się do tego, czy zamierzamy kontynuować leczenie, bo chcemy zabrać dziecko co widać bardzo pana doktora bulwersowało i próbował mi wytłumaczyć, że sprawa jest poważna.
Chcemy, bo nie widzimy sensu hospitalizacji ale to nie znaczy, że nie chcemy badać dalej.
Ale żeby badać dalej, trzeba leżeć w szpitalu odpowiedział ordynator.
No to jak tak, to zabieramy dziecko i będziemy sobie radzić.
No to pan doktor zaproponował rozwiązanie, sprawdźmy kiedy dostaniemy termin badania, jak szybko, za tydzień na przykład, to nie opłaca się wypisywać dziecka. A jak długo trzeba czekać, to wypiszemy i przyjmiemy w dniu badania albo dzień wcześniej.
Czyli da się, pomyślałem ale się nie odezwałem.
Okazało się, że badanie w lipcu więc wypisujemy.
Ciekawe co znaczy, że na tydzień się nie opłaca, komu? Dziecku?
I rodzynek na koniec.
Ważne, żeby dziewczynka nie pomyślała, że wyszła ze szpitala, żeby wiedziała, że tylko to jest przerwa w leczeniu powiedział doktor.
Tak k…wa! Będę jej co rano przypominał, że ma guza. Jak tylko się uśmiechnie przy śniadaniu.
Co za sadysta.
Przepraszam gospodarza jeżeli nadużyłem gościnności, czasem człowiek musi się wygadać, więcej nie będę.
Szanowny Panie Parker przykro mi,że tak się sprawy zdrowotne Pana córki toczą.Sam Pan widzi,że dyskusją czasami burzliwą osiągnie się więcej niż miotaniem się.Dobrze będzie jeśli powściągnie Pan swoją głęboką niechęć do lekarzy bo zapewne zoperują córkę z dobrym skutkiem ale leczenie w szerokim pojęciu potrwa dość długo.
Córce jasna rzecz nie musi Pan codziennie mówić,że jest chora ale szpitala nikt nie lubi i trzeba znaleźć sposób na możliwie mało uraźliwe wytłumaczenia powodu powrotu do niego-to Panu przekazał moim zdaniem Ordynator.Życzę Panu i Rodzinie wszytkiego dobrego.
Bardzo dziękuję za życzenia.
Nie wiadomo czy córka jest chora a już na pewno nie wiadomo czy będzie operowana. Guz nie daje żadnych objawów neurologicznych ani innych. Nie wiadomo czy rośnie. Potrzebuje znaleźć neurologa czy neurochirurga który mi coś więcej powie niż ordynator, jak wspomniałem opis nie jest jednozdaniowy, po coś się to badanie robi, bo to że jest guz po tomografii wiedzieliśmy. Okaże się.
Moja córka jest pogodnym dzieckiem, nie boi się szpitala na razie, bo nie kojarzy jej się z cierpieniem innym niż wenflon którego nie chcą na noc wyjąć.
Nie ma potrzeby jej straszyć, jedyny problem, że na obozie będzie w tym czasie i się bała, że nie pojedzie.
Ale jak ją zapewniłem, że tylko dwa-trzy dni straci, nie ma problemu.
A przyczynę powrotu znaleźliśmy, prawdę powiedzieliśmy, że w trakcie badań po wypadku, stwierdzono zmianę w mózgu. Ponieważ taka zmiana może być oznaką ciężkiej choroby robimy kolejne badania, żeby ją wykluczyć. I kolejne jej nie potwierdzają ale też nie wykluczają na pewno.
Wszystko wygląda że jest dobrze, ale z przezorności badać trzeba co jakiś czas.