Opozycja potrzebuje tabloidyzacji jak tlenu

Środowiska opozycji obywatelskiej nie powinny pogardzać tabloidami. Powinny się od nich uczyć. Jeżeli chcą kiedykolwiek zwyciężyć.

„Nie wystarczy mówić do rzeczy. Trzeba mówić do ludzi”. Ta „Myśl Nieuczesana” Stanisława Jerzego Leca przypomniała mi się podczas dyskusji nad niezwykle ważnym wpisem blogowym Pana Redaktora Passenta „Pochody nie wystarczą”. Odebrałem ten tekst jako swego rodzaju manifest. Zawarta w nim główna teza Mistrza jest mniej więcej taka: manifestacje są dobre i potrzebne przy specjalnych okazjach, ale podstawową bronią opozycji obywatelskiej powinna być systematyczna edukacja społeczeństwa. Tak żeby jak najszersza rzesza obywateli lepiej zrozumiała świat.

To z kolei uczyni ich mniej podatnymi na populistyczne manipulacje. Jako krzewicieli owej wiedzy Mistrz wskazał uznanych ekspertów. Rozmawialiśmy o istotnym znaczeniu wpisu Pana Redaktora Passenta, gdy moja koleżanka wyraziła ważną wątpliwość: możemy sobie edukować, ile chcemy, ale nadzieja na realne efekty jest bardzo szlachetną utopią. Ta właśnie uwaga mojej zaangażowanej społecznie, acz sceptycznej koleżanki zainspirowała mnie do poniższych rozważań.

Pozwalam sobie tym razem zabrać głos nie jako lekarz, ale jako wieloletni belfer. Nie jest to w żadnym wypadku polemika z tekstem Pana Redaktora Passenta, ale coś w rodzaju próby jego rozszerzenia. Oczywiście rozumiem doskonale, jaką skrajną bezczelnością jest dopowiadanie czegokolwiek przez outsidera do tekstu Mistrza. Mam nadzieję, że zostanie mi to wybaczone wobec intencji, jakie mną kierują.

Pan Redaktor Passent twierdzi, że społeczeństwo wymaga edukacji. Nie ma co dyskutować z tym założeniem, bo jest oczywiste. Kolejne założenie mówi, że edukacja powinna być prowadzona przez powszechnie uznawanych ekspertów. Oczywiście, że tak. Ale dalej zaczynają się już schody. Może raczej – ściana, o którą rozbija się opozycja. Kluczowy wydaje się bowiem nie zakres ani dogłębność, ale styl przekazu, mającego prowadzić do sukcesu.

Spójrzmy bowiem chłodnym okiem: PiS posługuje się przekazem nadzwyczaj skutecznym, bo prostym. To samo dotyczy Kukiz’15, sprawiającej nieodparte wrażenie Samoobrony po niewielkim face-liftingu. Oczywiście, że jedni i drudzy wydajnie posługują się insynuacją i zwyczajnym kłamstwem, ale zechciejcie Państwo, proszę, zapomnieć o tym na chwilę. Skoncentrujmy się na samej efektywności PiS i jego satelitów, bo nie wynika ona jedynie ze wspomnianych matactw, jak to sobie zapewne wmawiają członkowie partii i organizacji obywatelskich.

Wiadomo powszechnie, że największą popularnością cieszą się wszelkiego rodzaju tabloidy, nieważne, czy przeznaczone do czytania, oglądania czy słuchania. Chodzi o metodę przekazu, która pozostaje taka sama – nieważne, czy nośnikiem jest gazeta, telewizja czy radio. Oczywiście, politycy i dziennikarze nurtu obywatelskiego podchodzą do tabloidów ze słusznym brakiem szacunku, ale głównie ze względu na specyficzną moralność dziennikarską (w tym przypadku zestawienie obydwu określeń rzeczywiście tworzy oksymoron). Sęk w tym, że przy okazji zamykają się na metody tabloidowego przekazu. Pozostają przy tych klasycznych, eleganckich i przegrywają, bo ich przekaz dociera do dramatycznie niskiego odsetka społeczeństwa. Patrzą na to z godnością, jakby woleli zginąć w poszanowaniu konwencji, niż nieelegancko przetrwać.

Tymczasem styl tabloidowy, oczywiście po odrzuceniu ewidentnych niegodziwości, może być kluczem do skutecznej edukacji społeczeństwa. Konkretnie – niektóre jego elementy. Przypominam poniżej osiem z nich – jedynie jako asumpt do ewentualnych przemyśleń, bo osoby bardziej światłe z pewnością znajdą ich więcej albo ujmą rzecz lepiej.

Prostota – przekaz powinien być maksymalnie prosty, nawet kosztem pominięcia istotnych szczegółów. Zainteresowani sięgną po nie sami. Natomiast przekaz niezrozumiały powoduje natychmiastową utratę zainteresowania odbiorcy.

Prostota przekazu nie musi oznaczać utraty istoty przedstawianego problemu ani tym bardziej być wyrazem lekceważenia audytorium. W pierwszej połowie lat 80. Warszawę odwiedził prof. John Vane, świeżo nagrodzony noblista w dziedzinie medycyny. Wygłosił wykład dla polskich kardiologów, w którym przedstawił swoje niezwykle istotne dla rozwoju kardiologii badania. Słuchając jego wywodów ja, wówczas student medycyny, myślałem sobie: „Jakie to proste!” – i założę się, że tak myślała spora część audytorium. Bo wykład był właśnie tak poprowadzony. To, co bardzo trudne, zostało przedstawione jako proste.

Tabloidyzacja, od strony warsztatowej, polega na upraszczaniu przekazu. Oczywiście, prowadzi to nieuchronnie do spłycenia prezentacji. Musimy jednak zadać pytanie, czy wolimy, żeby pięć tysięcy pojęło dogłębnie istotę problemu czy raczej żeby pięć milionów zrozumiało, na czym on w ogóle polega.

Jeden przekaz – jeden temat – to konieczny atrybut tabloidowej prostoty. Brak koncentracji na jednym temacie jest dewastujący dla skuteczności przekazu. Dowodem nie wprost może być taktyka rozmywania tematu w dyskusjach na niewygodne tematy stosowana przez premier Szydło w kampanii wyborczej, przez posła Brudzińskiego we wszystkich dyskusjach publicznych, w których go widziałem, oraz przez kilku innych czynnych polityków obozu rządzącego (nazwiska naprawdę nie są warte zapamiętania) – w publicznych dyskusjach na temat Trybunału Konstytucyjnego. Jest to stara pezetpeerowska metoda, która znalazła pojętnych naśladowców. Skoro zaś tak uciekają od precyzyjnego skupienia się na konkretnym temacie, to tym bardziej trzeba je stosować.

Wskazanie związków tematu sporu z losami konkretnych odbiorców – tabloidy starają się stosować styl narracji, z którego wynika sugestia: „to dotyczy Ciebie lub Twoich bliskich i może wpłynąć na Wasz los”. Bardzo słusznie. Większość ludzi ma zbyt wiele codziennych kłopotów i zbyt małą ogólną wiedzę o świecie, żeby wychwycić potencjalne związki pomiędzy przedmiotem napuszonych (z ich punktu widzenia) sporów, a ich własnym życiem. Trzeba pokazać to wprost, a najlepiej posłużyć się możliwie dosadnymi przykładami.

Zwartość przekazu (bo odbiorca przyzwyczajony jest do krótkich treści – sorry, tak działa nasze społeczeństwo i…

…jego kontrolowana emocjonalność – oczywiście z zachowaniem pewnych granic. Przekaz odzwierciedlający emocje autora może ułatwić odbiór, bo przemawia do emocji odbiorców. My zaś jesteśmy tak skonstruowani, że najpierw odbieramy emocje, a dopiero potem treść. Dlatego emocje mogą torować drogę dla przekazu merytorycznego lub sprawić, że odbiorca całkowicie się na niego zamknie. Okazywanie emocji nie jest błędem, wbrew temu, co mówią korporacyjne standardy. Natomiast udawanie, że się ich nie ma, czyni człowieka odpychającym, a co najmniej niesympatycznym. Wśród obecnie czynnych polskich polityków chyba tylko poseł Kamila Gasiuk-Pihowicz opanowała sztukę łączenia rzetelnego, merytorycznego przekazu z kontrolowanym wyrażaniem emocji. Mistrzów niekontrolowanej emocjonalności mamy sporo, niektórych nawet z tytułami profesorskimi.

Kategoryczność, gdy strona przeciwna mija się z prawdą. Powtarzanie w takich przypadkach do upadłego własnego zdania jest bezcelowe. Trzeba jasno wskazać: kto kłamie i na czym to kłamstwo polega. Bez taryfy ulgowej, bo odbiorca zacznie podejrzewać, że kręci nie tylko kłamca, ale także strona, która kłamstwo wykryła. Zaś kłótnie krętaczy nikogo nie interesują.

Podawanie źródeł wyrażanych poglądów: na przykład danych historycznych, fizycznych, chemicznych, ekonomicznych etc. Czyli jasny komunikat: „skąd wiadomo, że jest tak, jak twierdzimy”. Taki styl nie tylko uwiarygodnia przekaz, ale również może postawić oponentów w trudnej sytuacji. Zwłaszcza gdy nie mają danych na poparcie swoich tez albo mają dane śmieciowe, bo wtedy łatwo ośmieszą się sami (przeżyliśmy już przecie opinię eksperta, że „brzoza robi ziuuu”).

Powtarzać przekaz, bo pamięć odbiorców jest krótka – to ostatni element tabloidowej strategii, który pozwalam sobie poddać naszej opozycji obywatelskiej pod rozwagę. Podkreślam – nie dlatego, że „kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą”, chociaż ta zasada Josepha Goebbelsa zdecydowanie bywa skuteczna w społecznym przekazie (na co zdaje się mocno liczyć parę osób z obecnej ekipy rządzącej oraz jej satelitów). Podstawowe znaczenie ma dramatyczny zalew informacji, który sprawia, że o wiadomościach sprzed tygodnia zazwyczaj nikt już nie pamięta. Dlatego przekaz, który ma mieć realny zasięg społeczny, musi być powtarzany częściej, niżby pozwalała na to chęć zachowania dobrego stylu.

Reasumując: ma niewątpliwie rację Pan Redaktor Daniel Passent, że same manifestacje to marny pomysł dla opozycji obywatelskiej. Potrzebna jest edukacja. Tę tezę przywódcy opozycji obywatelskiej powinni powiesić sobie na ścianach, w widocznych miejscach. Albo wytatuować. Prawdą jest również, że do takiej edukacji trzeba desygnować uznanych ekspertów. W powyższym tekście starałem się przekonać Państwa, że spośród owych ekspertów trzeba wybrać tych, którzy trudne nieraz sprawy przedstawią możliwie lekko, łatwo i przyjemnie. Czyli, pomimo powagi sytuacji, będą w swoim działaniu pamiętać o tym, co napisał Mistrz Wojciech Młynarski, a wyśpiewali Skaldowie: „Nie zawsze twój bas dociera do mas – czasami trzeba piano”.