Minister Radziwiłł wyznaje swoją klęskę, Pani Rzecznik triumfuje! Co za czasy!
W korowodzie bardzo ważnych wydarzeń umknęła ogólnej uwadze klęska Pana Ministra Radziwiłła, obwieszczona przez niego samego, a także – bezcenny triumf Pani Rzecznik Praw Pacjenta. Jedno i drugie w wymiarze moralnym.
Punktem wyjścia dla obydwu – niesłychanych w naszej politycznej rzeczywistości – wydarzeń była śmierć lekarki, która nastąpiła podczas długiego ponad wszelkie kryteria łańcucha kolejnych dyżurów.
O mechanizmie, który sprawia, że dyżurowanie lekarza przez cztery doby z rzędu jest w Polsce absolutnie możliwe, opowiedziałem pokrótce w poprzednim wpisie, więc nie będę męczył Państwa powtórzeniami. Dodam tylko to, co oczywiste: jest to jedyny z zawodów wiążących się bezpośrednio z bezpieczeństwem ludzkiego zdrowia i życia, w którym kolejne ekipy rządzące godzą się na nielimitowany czas pracy, w imię własnego (ekip) spokoju. W każdej innej dziedzinie, w której błąd z przemęczenia może oznaczać czyjąś śmierć, jest to nie do pomyślenia.
Oczywiście po doniesieniu o śmierci lekarki rozgorzała na chwilę gorąca dyskusja, która przebiegała dwutorowo.
Pierwszy wątek, to zagrożenie dla zdrowia i życia lekarzy, spowodowane nadmiernie długim czasem pracy. Dyskusja była tu wątła, co jest łatwe do wytłumaczenia, ale wymaga małego odwołania do historii najnowszej.
Sytuacja w ochronie zdrowia jest zła od bardzo dawna. Od zawsze wiadomo było również, że jej poprawa wymaga niepopularnych decyzji. Mogło być to politycznie kosztowne dla kolejnych partii u władzy. Dlatego zdecydowano się na manewr znacznie prostszy i tańszy. Posługując się mglistymi insynuacjami zaczęto wpajać w społeczeństwo przeświadczenie, że to lekarze są wszystkiemu winni, a w dodatku – czerpią ze swoich niecnych działań krociowe zyski. Mało kto dziś pamięta, że prekursorem metody był Pan Ludwik Dorn, ale miał i ma wielu naśladowców, z obecnym ministrem zdrowia włącznie. Ponieważ zaś kropla drąży skałę nie siłą, lecz częstym padaniem, to cel osiągnięto. Dlatego, chociaż lekarze indywidualnie odbierają wyrazy szacunku, lub nawet sympatii, od swoich pacjentów, to jako masa uważani są za bandę złoczyńców niewartych współczucia.
Znacznie intensywniej dyskutowano drugi wątek problemu: zagrożenie dla pacjentów, jakie stwarza przemęczony lekarz. Nie trzeba fachowego wykształcenia, żeby wiedzieć, że człowiek przemęczony myśli mniej sprawnie, łatwiej może coś przeoczyć i łatwiej popełnia błędy. Znaczne zmęczenie ogłupia i otępia – trochę jak alkohol. Stąd właśnie wzięły się wspomniane normy czasu pracy w wielu zawodach.
W krajach „starej” Unii Europejskiej już dawno wprowadzono normy maksymalnego czasu pracy dla lekarzy. Oczywiście, sumowanego ze wszystkich miejsc pracy lekarza, bo zmęczenie jest jedno. W Niemczech za przekroczenie tych norm zawiesza się lekarzowi prawo wykonywania zawodu.
U nas panuje swoisty dualizm myślenia. Plakaty i filmy ostrzegające przed wsiadaniem do samochodu, którego kierowca pił alkohol nie są u nas rzadkością, i słusznie. Z drugiej strony – nikt nie ostrzega, że lekarz po jednym nawet dyżurze funkcjonuje inaczej. Pokoje lekarskie pełne są opowieści o większych, lub mniejszych efektownych głupstwach, poczynionych przez moje koleżanki i kolegów po fachu, kiedy już wyszli po dyżurze ze szpitala. Jeżeli uświadomimy sobie, że w szpitalu, przy pacjencie, mogą przydarzyć się pomyłki o innym ciężarze gatunkowym, niż szukanie kasownika biletów w windzie, albo pukanie do własnej szafy ubraniowej – to przestaje być zabawnie.
Pani Rzecznik Praw Pacjenta, Krystyna Kozłowska, wystąpiła do Ministra Zdrowia o (cytuję za portalem Gazeta Prawna PL): „rozważenie maksymalnego czasu pracy lekarzy, we wszystkich miejscach pracy, niezależnie od podstawy prawnej udzielania świadczeń zdrowotnych”. Warto uświadomić sobie, że jest to wyraz odwagi cywilnej i rzadkiego w naszej polityce nonkonformizmu. Po pierwsze dlatego, że opinia Pani rzecznik jest nie na rękę Ministrowi Zdrowia, który wyraźnie marzy o tym, żeby problem można było znowu zamieść pod dywan, spod którego wystaje. Po drugie – bo Rzecznik Praw Pacjenta podlega Prezesowi Rady Ministrów. Obecna Pani Premier zdaje sobie sprawę z problemu, ale desperacko usiłuje lawirować pomiędzy wyrażaniem troski, a nie podejmowaniem kroków zmierzających do poprawy sytuacji. Było to świetnie widoczne podczas strajku pielęgniarek (których też jest o wiele za mało) w Centrum Zdrowia Dziecka.
Dlaczego pani Premier nie chce realnych działań? Bo tak, jak jej poprzednicy wie, że wprowadzenie rzetelnego, chroniącego pacjentów prawa, skutkowałoby natychmiastowym obnażeniem dramatycznego niedoboru lekarzy i pielęgniarek. Wszystkie kroki zmierzające do załatania tej dziury muszą być kłopotliwe i kosztowne. Tym bardziej, im później zostaną wdrożone. Dlatego lepiej – wzorem poprzedników z poprzedniego ćwierćwiecza – lepiej siedzieć cicho i próbować przeczekać. Tymczasem podwładna Pani Premier wyciąga niewygodny problem. W tle zaś są starania Ministra Zdrowia o likwidację instytucji Rzecznika Praw Pacjenta. Pani Rzecznik z pewnością o tym wie. Zna również starą prawdę, że jeżeli czyjeś stanowisko jest zagrożone, to nie powinien wkurzać szefa. Pani Rzecznik to wie, a mimo to wystosowuje list, który może doprowadzić do tego, że Pani Premier przychyli się do starań Pana Ministra Radziwiłła. Czapki z głów! Jeszcze raz wraca maksyma Pana Profesora Bartoszewskiego: „Warto być przyzwoitym, chociaż zupełnie się to nie opłaca. Nie warto być nieprzyzwoitym, chociaż się to opłaca”.
W trakcie programu w TVP Info zadano Panu Ministrowi Radziwiłłowi pytanie o wprowadzenie ewentualnych ograniczeń pracy lekarzy. Odpowiedź była wstrząsająca (cytuję za portalem Polityka Zdrowotna): „Zdaniem ministra zdrowia alternatywą dla obecnych regulacji dotyczących zatrudniania lekarzy jest brak odpowiedniej liczby specjalistów w systemie ochrony zdrowia. To jest wybór między lekarzem zmęczonym, a żadnym lekarzem – powiedział Radziwiłł i dodał, że podobny problem dotyczy również pielęgniarek”. Ta wypowiedź jest wyznaniem klęski. Dlaczego? Przyjrzyjmy się jej wspólnie.
Pan Minister doskonale zdaje sobie sprawę z wagi problemu. Najwyraźniej również – że nie ma co liczyć na realne wsparcie w jego rozwiązywaniu ze strony Pani Premier i Pana Prezesa. Nie może niczego wiarygodnie obiecać. Sięga zatem po argument, który jest wyrazem jego bezradności, ale nade wszystko – zaprzeczeniem całego jego zawodowego życia. Bo Pan Minister Radziwiłł jest lekarzem. Lekarz (parafrazując Pana Kubę Wojewódzkiego), to nie zawód , ale stan ducha. Co więcej – znam pacjentów Pana Ministra z warszawskiego Ursynowa, w tym innych lekarzy. Opinia o nim jest jednoznacznie pozytywna. Jeżeli zaś ktoś jest lekarzem nie tylko z dyplomu, ale z osobowości (co przekłada się na jakość), to wie doskonale, że pacjent wymaga skupienia. A także – że w medycynie nie da się działać na samych schematach i odruchach, bo każdy chory jest inny.
Trzeba jeszcze spostrzegawczości, analizy, wnioskowania, a czasami – zwykłej intuicji. Silne zmęczenie, jak każdy inny ogłupiacz, sprowadza działanie do schematów i odruchów – nie zawsze właściwych w danym przypadku. Efekt może być dramatyczny. Pan Minister to wszystko wie doskonale, a mimo to wygłasza publicznie swoje stwierdzenie. Z dosyć czytelnych powodów. Jak to jest: przestać być dobrym lekarzem, czyli człowiekiem relatywnie wolnym, a zacząć – przeciętnym politykiem, zależnym w pełni od łaski Wielkiego Szefa?
Niezależnie od rozterek duchowych Pana Ministra, lub ich braku – winniśmy wielki szacunek Pani Rzecznik Praw Pacjenta, bo ona jedyna w tym całym kołowrocie nie zadbała o własna karierę, lecz o dobro ludzi potrzebujących opieki medycznej.
Komentarze
Czy to się zaczęło dopiero od objęcia stanowiska MZ przez Radziwiłła ?
Za poprzednich ministrów tego problemu nie było czy też go nie dostrzegano lub wręcz nie chciano dostrzegać ?
@kaesjot: w każdym prawie akapicie jest przypomniane, że jest to problem zamiatany pod dywan przez wszystkie poprzednie rządy. Warto czytać przed komentowaniem.
Zastanawiając się, czemu mają służyć nadmierne te rewerencje i tytulatura (Pan Minister, Pan Prezes, Pani Rzecznik, Pani Premier, Pan Kuba…) rozmyślam nad feudalną mentalnością Polaków i wiem, że raczej nie doczekam się pojawienia Pana Parkingowego, Pana Portiera, Pani Salowej, Pana Hydraulika i Pani Sprzedawczyni.
Ich obecność świadczyłaby może o satyrycznym zabarwieniu całego tego, jakże ponurego w swej wymowie, wpisu.
A tak, to nie wiem 🙁
Rewerencje wobec Wielkiego Szefa rozumiem.
Czarny humor 😎
@1300 gramów
Niekoniecznie. Najczęściej pomija się w polskich tekstach tytulaturę posługując się wyłącznie nazwiskiem: Kaczyński zarządza, Tusk zrobił źle itp., natomiast w angielskojęzycznej prasie najczęściej właśnie ten tytuł się stawia: „Professor”, „President” – cokolwiek. A jeśli ktoś wykonuje zawód niższej rangi, to nie pisze się „Salesman”, tylko „Mr.” czy „Ms.”, a trudno, żebyśmy posądzali Amerykanów o mentalność feudalną, prawda?
Pułapka kontraktów to bagno, w które wpadło polskie środowisko lekarskie, i tkwi w nim po stetoskop. Co więcej – wpadło w znacznej mierze na własne życzenie – miast twardo i wspólnie negocjować zbiorowy kontrakt o pracę, z jednakową płacą dla wszystkich specjalistów (vide brytyjski NHS), z przyzwoitą ilością dni wolnych i ze ściśle określonym czasem pracy, Koleżanki i Koledzy wolą ‚wolny rynek’, składający się z gwiazd, gwiazdeczek i wyrobników; z ludzi zarabiających krocie za ciężką pracę i z ludzi zarabiających g..wno za pracę równie ciężką, tylko gdzie indziej lub w innej specjalizacji. Z mechanizmami zmuszającymi do dyżurowania po ileś tam-dni bez przerwy i cyrkulacją między kilkoma miejscami pracy; aż dziwne, że niektórzy od tego nie buczą.
Jest to jednak środowisko rozbite (na grupy sprzecznych interesów i na kasty), zdemoralizowane i zdominowane przez miernoty lub wręcz nieudaczników, selektywnie lgnących do struktur lekarskiej władzy. Najbardziej żałosna korporacja zawodowa w Rzeczpospolitej Nr Trzy i Trzy Czwarte. Nie żal mi ich. Pacjentów tylko szkoda.
@uostofchuodnego
14 września o godz. 12:22
„Najczęściej pomija się w polskich tekstach tytulaturę”…
Różnie bywa, ale normalnie wystarczy dodatek: minister, prezydent, papież, profesor, premier…
Z małej litery i bez dodatku Pan, Pani (dobrze, że jeszcze nie Jaśnie Pan 😉 ) skoro mowa jest o osobie, nawet urzędowej, a nie jest to uniżone pismo poddanego do Pana.
Nie wspominałem nic o stosunkach amerykańskich czy innych zagranicznych, czyżby nie było jasne, do czego odniosłem mój (nie całkiem poważny) komentarz?
Bhawo Pan Doktór za artykuł (jak by to powiedziała pewna ekspertka od reprywatyzacji 😉 -w samą porę, niestety to wszystko sama prawda. Sytuacja kadrowa wśród lekarzy i pielęgniarek jest tak dramatycznie zła , że Pan MZ w sumie mówiąc że „mamy wybór między lekarzem zmęczonym lub żadnym” ratuje system przed pacjentem niezadowolonym/wściekłym lub martwym. Problem skomplikowal się do tego stopnia, że nawet krytycy obecnych reform jak i opozycja rzucają tylko hasłami o zmniejszeniu kolejek nie podając rewolucyjnego Know – How. Jakiekolwiek ruch spowoduje jeszcze większe problemy – uchwalenie podwyżek postulowanych przez Porozumienie Zawodów Medycznych spowoduje spadek przynajmniej części chętnych na 50ty dyżur w miesiacu ( jeśli podstawowa pensja pielegniarki czy rezydenta starczylaby na podstawowe życie, opłaty wynajęcie mieszkania i udzial w obowiazkowych szkoleniach i delegacjach za które nikt nie raczy oddawać – na co oczywiście z podstawowej pensji nie starcza (2200). a że ktoś obstawiać dyżury będzie musiał to i stawka za 1h musiałaby znacznie wzrosnąć. Obecnie marchewką do latania po 5 etatach jest to że za podstawowa pensja nie starcza do przeżycia, szczegolnie w dużych miastach gdzie zlokalizowana jest większość tych” lukratywnych ” miejsc rezydenckich, a nie to że – zdaniem hejterow – pracuje sie tyle, bo porsche trzeba kupić gosposi.
Niestety nie posądzałbym RPP o taki heroizm i odwagę – to raczej istny przypadek a raczej wypadek przy pracy. Patrząc na wszesniejsze pomysły tej Pani więcej by one zaszkodziły niż pomogły.
Zresztą z przytaczanym przez Pana Dr. pomyśle o unormowaniu czasu pracy lekarzy jest podobnie: zakaz opt-out i ograniczenia w kontraktach (co jak sam stwierdził dumnie MZ jest ingerencją w wolnosc prowadzenia działalności gospodarczej na co nie moze się zgodzić) do 48h wg wstepnych obliczen wymusiloby zamknięcie co najmniej 50 proc oddziałów / przychodni / poradni / NZOZ itd a w praktyce jeszcze więcej % bo majac wybór pomiędzy pracą 48h za marne pieniadze na oddziale a w prywatnej praktyce (a popyt by sie zwiększył kilkakrotnie z dnia na dzień) to w szpitalach panstwowych zostaliby tylko rezydenci i…. profesorowie.
Pierwsi bo nie maja wyboru, drudzy… Bo muszą kimś rządzić a we wlasnej 1 os. praktyce ciężko stosować mobbing 😉 bo staje sie to wtedy sado maso a to nie każdy lubi :-)).
Tym bardziej ze pewien Pan Doktór i jednoczesnie Marszałek (jaką my mamy zdolną młodzież) wspominał o pomyśle rozdzielnosci pracy w publicznej i prywatnej ochronie zdrowia. Podpisuję sie pod tym pomyslem obama ręcoma :-P. Wprowadzmy ten pomysł w życie dzień po manifestacji Medyków w Warszawie – 24.09.2016 – godz. 12:00. Projekt powinien nazywać się: #ostatnigasiswiatlo 😛
Nie mogę się odnieść do tzw meritum.
Jestem tylko pacjentem starającym się oszczędzać medyków.
Wybór między zmęczonym i żadnym jest dramatyczny zaiste.
Mam teraz do myślenia co wybrać i jak przekonać Żonę do zabiegu wszczepienia endoprotezy biodra prywatnie ..inaczej terminy na 2019 a ONA już wlecze się tylko na kulach.Oferta jest przeogromna.Zwykle ok 20.000 zł.Wybrać trzeba umieć.
Kalkulacja jest ,dla mnie dosyć oczywista.Ma teraz 72 i sporo lat przed sobą koniecznych dla opieki nad Matką 96 z wszczepionym {NFZ} rozrusznikiem pozwalającym na egzystencję ociemniałą,niesłyszącą i niemobilną .Ja jestem genetycznie za słaby i z pewnością zostanie sama w tej wspaniałej roli.
Tu nie ma wyboru innego jak płacić.
Ku chwale..zupełnie nie wiem …
Wyjątkowa szczerość ministra, chwała mu za to. Pierwszy krok zrobił. Może by się i dalej nad tym zastanowił? Pomyślał np. ile lekarzy po studiach wyjeżdża, bo nie mają gdzie robić specjalizacji? Ile godzin dziennie lekarz poświęca na wypełnianie papierów, zamiast leczyć? A może by tak nabór na studia medyczne lekko zwiększyć?
Napisałem,że zupełnie nie wiem..
To nie jest stwierdzenie poprawne..
Wiem,że NFZ wszczepił rozrusznik 90 letniej bo procedura była opłacalna lecz nie wszczepi endoprotezy 70 letniej bo procedura nie jest opłacalna.
Medycyna oderwała się od pacjentów a lekarze medycyny stracili zupełnie sens swojego posłannictwa.
To jest ssyństwo polityczne .Tym bardziej ssyństwo uprawiane na posadach ministerialnych ,z tak mi się wydaje,pełną świadomością,że na tych pozycjach mają takie możliwości decyzyjne jak przy decyzji o zwrocie działki Chmielna 70 podstawionym rewindykatorom.
@abchaz
Nie wiem, czy zauważyłeś, ale rozrusznik i endoproteza to 2 różne rzeczy.
„Będąc młodą lekarką na frontr… fontr… przodku odcinka walki o zdrowie wszedł raz do mnie pacjent…”
Potwierdził oczywiste. Żaden minister zdrowia, w żadnym rządzie nie jest czarodziejem i nie rozwiąże tego problemu. Potrzebne są duże pieniądze i zmiany kontrybucji do NFZ.
Dopóki nie zreformuje się struktury wsi tzn dopóki nie powstaną duże, dochodowe gospodarstwa rolne zdolne płacić podatki i opłaty do NFZ – dopóty reszta społeczeństwa musi ponosić koszty leczenia i rent rolników.
Nowe przepisy agrarne są przeciwne powstawaniu dużych, dochodowych farm.
Szanowny Gospodarzu.
Wielkie dzieki za poruszony temat. Z zainteresowaniem przeczytalem komentarze i glosy w dyskusji. Odnosze wrazenie, ze jedynie uczestnik o nicku „turpin” mimo, ze w sposob dosc brutalny, merytorycznie odniosli sie do problemu i wskazal jeden z mozliwych sposobow poprawy sytuacji. Moim zdaniem, niestety, ma racje. Nie badzmy naiwni, kolejni ministrowie zdrowia wiedzieli i nadal wiedza doskonale, ze samo srodowisko lekarskie nie jest za bardzo zainteresowane jakimikolwiek zmianami. Miedzy innymi z powodow, ktore tak celnie opisal „turpin”. Sorry, moga sie panstwo ze mna nie zgadzac ale…Generalnie, lekarz wykonujacy w Polsce tak zwany wolny zawod zarabia znacznie mniej w stosunku do przedstawicieli innych wolnych zawodow ( prawnicy, dziennikarze i.t.d) ale stanowczo za duzo w stosunku do swojej, okreslilbym to slowem „wydajnosci”, mierzonej dostepnoscia i jakoscia swiadczonych uslug. Doktorzy wprawdzie zarabiaja wiecej ale kolejki do specjalistow sa nadal horrendalnie dlugie. (Pomijam inwazyjna kardiologie i kardiochirurgie jako osobna enklawe!) Organizacja pracy jest nadal bardzo daleka od doskonalosci. Niestety.
Zabierajac glos w dyskusji pozwole sobie zasugerowac pewne rozwiazania:
Ustawowo doktor zatrudniony w publicznej placowce ochrony zdrowia nie powinien miec prawa do pracy w innym osrodku bez specjalnego zezwolenia. Wyjatkowo, takie zezwolenie moze jedynie dotyczyc wybitnych specjalistow swiadczacych uslugi konsultacyjne w osrodkach, ktore cierpia na niedostatek specjalistow danej dziedziny (okulistyka, neurochirurgia, onkologia i.t.p). Znosimy funkcje ordynatora oddzialu. Wszyscy pracujemy na tych samych zasadach, jedynie wsrod nas kadencyjnie wybieramy szefa, ktory jest koordynatorem i reprezentantem danej grupy specjalistow na szerszym forum. Wszystkie decyzje podejmujemy kolegialnie. ( Zapominamy o modelu niemieckim)
Znosimy kontrakty w dotychczasowej formie. I tutaj mamy rozne mozliwosci: Doktor pracuje wedlug zasad opisanych przez turpina ( NHS w Wielkiej Brytanii) albo za rownowartosc wysokiej klasy samochodu wykupuje praktyke w danym osrodku i bezposrednio z ubezpieczycielem podpisuje kontrakt na zadeklarowana ilosc oraz zakres swiadczonych uslug. ( tak sie dzieje w Holandii jako jedna z mozliwosci). Czyli, nie musi szukac dodatkowego miejsca pracy. Pracuje dotad az skonczy, bez limitu godzin tak, aby zapewnic wykonanie wszystkich zadeklarowanych procedur, bo na to i za to dostaje pieniadze. Ile i od ktorego ubezpieczyciela – temat na osobna dyskusje. Odpada sprawa obsady dyzurow i wielkosci grupy specjalistycznej. Sami decydujemy ilu specjalistow zatrudniamy w naszej grupie i sami sobie organizujemy prace. Przy okazji patrzymy sobie na rece i eliminujemy tych, ktorzy sie nie sprawdzaja. Dbamy w ten sposob o jakosc. Te sama prace, do wykonania ktorej dotychczas trzeba bylo zatrudnic pieciu specjalistow moze smialo wykonac trojka. Zapewniam, ze nikt nie bedzie sie skarzyc na przemeczenie i nadmiar obowiazkow. I fiskus tez nie bedzie mial sie do czego doczepic, gdy sasiad doniesie, ze doktor kupil sobie nowe auto. . Za to placowke nie obchodzi nasza administracja, ubezpieczenie, skladka emerytalna itd. Jestesmy na swoim. Dany osrodek udostepnia nam miejsce i warunki pracy. I za to odpowiada. Kwestia wyboru. Na przyklad pediatrom bardziej sie bedzie oplacalo pracowac wedlug modelu NHS a chirurgom wedlug modelu holenderskiego. W tym samym osrodku. To da sie zrobic, trzeba tylko jasno okreslic reguly.
Kolejna mozliwosc: doktor pracuje tylko i wylacznie w prywatnej placowce, ktora musi spelniac wszystkie wymogi bezpieczenstwa pacjenta i personelu wedlug jasnych wytycznych ministerstwa zdrowia. Przy okazji odpada problem klauzuli sumienia. Leczysz, kogo chcesz i sam wybierasz zakres swiadczonych uslug.
Chcialbym stanowczo podkreslic, ze moj glos w dyskusji nie dotyczy uniwersytetow i instytutow medycznych, ktore oczywiscie, powinny funkcjonowac wedlug innych zasad. Na tym sie nie znam. Podejrzewam, ze na tym zna sie niewielu.
I tak na koniec: Czy przypadkiem nasza dyskusja nie jest bezprzedmiotowa, skoro w Polsce przecietny obywatel chetniej godzi sie wydac tysiace na ostatnia posluge niz kilkadziesiat zlotych na pierwsza pomoc i podwyzszenie skladki zdrowotnej a rzad lekka reka rozdaje pieniadze ?
Pozdrawiam serdecznie wszystkich uczestnikow dyskusji.
mpn
14 września o godz. 19:39 32033
Twoja uwaga nie jest dowcipna .Nie dotyczy bowiem mojej wypowiedzi.
Pisałem o stosowaniu procedur medycznych ,przede wszystkim ,wg ich wyceny przez NFZ.Wyceny podlegającej mechanizmom lobbystycznym i poza prawnym podobnie jak
rewindykacja nieruchomości warszawskich.
Medyk jest w ten sposób „oddzielony” od pacjenta ,zwłaszcza w rozumieniu oceny sensu i życiowych skutków zastosowania procedury.Ma być specjalistą wykonującym sprawnie procedurę rentowną.Może oczywiście, i w tym ciągle jest wielki, zalecić leczenie zachowawcze biorąc na siebie ryzyko nieskuteczności leczenia oraz redukcji „kolejki” do dóbr NFZ.
„Leczysz, kogo chcesz i sam wybierasz zakres swiadczonych uslug.” napisał @Tezdoktor .Mnie się to podoba.Likwiduje „oddzielenie” medyka od pacjenta.
Zdaje sobie przy tym sprawę ,że i w tym postępowaniu wystąpi bariera kosztów.Medyk będzie wybierał.Biorąc „na klatę” wiele skutków zaleconej terapii.Medyk musi ” brać na klatę” .To jego honor, przywilej oraz jego klęski.
Pozostaje oczywiście kwestia wyceny procedur medycznych i wynagrodzeń medyków.
Tu nic się nie zmieni dopóki ,jak pisze Tezdoktor będą zarządzac w tym obszarze „zbawcy partyjni”.Może kiedyś to się zmieni.
@mpn
jesteś impertynentem .W dodatku bezsensownym.
Budowałem i eksploatowałem wielkie (jak na naszą skalę) SI działające już ponad lat 20 w bankowości.Znam złożoność systemów i ryzyka z tym związane.Ciągle jestem głęboko przekonany,że o sukcesie lub niepowodzeniu decydują sprawy podstawowe
takie jak zdefiniowanie celu,świadomość ograniczeń oraz eliminacja bzdur na drodze projektu.
@abchaz
O, 2 x wywołałeś moją skromną osobę. To zapewne zaszczyt być wywoływanym przez takiego specjalistę od bankowości. Nawet jeśli pojęcie o medycynie ma żadne, co próbuje przykryć argumentacją typu ad verecundiam i obraqżaniem. Nie masz pojęcia, o czym piszesz. Doucz się, a nie wyzywaj innych. Bo jak dowiesz się, czym się różni wszczepienie endoprotezy stawu od umieszczenia rozrusznika w sercu, zrozumiesz, jakie bzdury napisałeś w poprzedniej wypowiedzi. Chyba że jednak ta wielkość prostsza jest…
Mamy do czynienia z problemem nierozwiązywalnym.
W Polsce jest nie tylko zbyt mało lekarzy, ale też są oni obciążeni w większości obowiązkami biurokratycznymi. Mało tego, nikt ich nie rozlicza z efektów leczenia, ale z jakości prowadzonej dokumentacji. Oznacza to, że nasi lekarze nie tylko mają zbyt dużo obowiązków, ale też są zmuszeni zajmować się przede wszystkim papierami, do których pacjent jest upierdliwym i czasochłonnym dodatkiem. Stary lekarski dowcip głosi, że chory składa się z historii choroby, dokumentacji dodatkowej oraz niewielkiego dodatku cierpiącego człowieka.
Władza doskonale zdaje sobie sprawę z braków kadrowych. Wprowadzenie limitu czasu pracy np. 12 godzin w ciągu doby i 50 godzin w tygodniu oznaczało by natychmiastowe zamknięcie przynajmniej 30% szpitali i poradni, gigantyczne kolejki w ocalałych jednostkach i zwiększenie śmiertelności pacjentów. Każda kolejna władza robi wszystko, żeby ominąć przepisy prawa pracy, wypychając lekarzy i pielęgniarki na umowy śmieciowe, a jednocześnie utrzymać możliwie niskie dochody w tych grupach zawodowych. Powiedzmy sobie jasno- lekarz zarabiający 8 tys zł miesięcznie to prosta droga do zniszczenia naszego pseudosystemu- poza nielicznymi pracoholikami żaden z nich nie weźmie dodatkowych dyżurów, nie będzie dorabiał w przychodni czy pomocy doraźnej. Im niższe płace, tym większa dostępność lekarzy- zmęczonych, przepracowanych, niekompetentnych, ale dysponujących pieczątką, zdolnych do wystawiania recept.
Władza nie tylko udaje, ze tego nie widzi. Modne hasło PO „uszczelniania systemu” było hasłem rzuconym świadomie. Chodziło o to, by pod pretekstem walki z marnotrawstwem ograniczyć dostęp do lekarzy (prosty rachunek- kiedyś lekarz w ciągu godziny przyjmował 6 chorych i robił to dobrze, dziś przyjmuje 3, bo resztę czasu zajmuje mu prowadzenie dokumentacji, a jeśli przyjmuje nadal 6, to robi to byle jak), a także żeby powołać znajomych i pociotków na różne stanowiska kontrolerów. Wiecie, że lekarze swoje rodziny kierują do szpitali bez certyfikatów jakości i dyplomów ISO? A wiecie dlaczego? Dlatego, że w takich szpitalach personel zajmuje się pacjentami, a nie papierami i jest szansa, że chory będzie dobrze leczony w rzeczywistości, a nie tylko w dokumentacji.
PS. Mitem, poza niektórymi szpitalami klinicznymi, są przerosty zatrudnienia. W rzeczywistości obciążenie pracą jest tak duże, że chorzy są leczeni byle jak. Internista jest w stanie odpowiedzialnie zająć się 8 chorymi, w przeciwnym razie oddział staje się umieralnią, mnożą się powikłania i wydłużają się pobyty. Na każdą salę operacyjną powinno przypadać dwóch chirurgów i dodatkowo dwóch na każde 20 łóżek na oddziale- inaczej chorzy znajdują się głównie pod opieką Pana Boga, a powikłania są rozpoznawane z kilkugodzinnym opóźnieniem. I mówimy tu o godzinach pracy „etatowej”, od 8 do 15:00.
Nie dziwcie się zatem, drodzy polscy pacjenci, że śmiertelność w naszych szpitalach jest dużo wyższa niż w krajach zachodnich. Składki płacicie niskie, jakość opieki macie adekwatną. Już dziś problemem jest ucieczka lekarzy ze szpitali do poradni, gdzie odpowiedzialność mniejsza i szef nie zmusza do dyżurów. Kolejne oddziały Polsce są zamykane, idą do wiecznego remontu lub w najlepszym razie mają zmniejszaną liczbę łóżek. I będzie jeszcze gorzej, ale w następnej kadencji, więc dla rządzących to nie problem.
@barnaba
To nie było celowe działanie. Raczej niezrozumienie systemu. Bo system rzeczywiście trudno objąć rozumem. Panuje myślenie, że jak się wprowadzi dodatkowe dokumenty, to one wymuszą pracę. Że jak wprowadzimy kolejny papierek na zgłoszenie choćby zdarzenia niepożądanego, to lekarz namyśli się nad tym zdarzeniem i następnym razem go uniknie. W rzeczywistości lekarz zamiast się namyślać wypełni kolejny papier w czasie, który mógłby poświęcić pacjentowi, wpisze sztampowe teksty w rubryczki, bo na inne czasu nie ma, i wrzuci dokument na stertę innych niepotrzebnych dokumentów.
Natomiast 8 pacjentów na internie to dobra ilość, jeśli to są przeciętni pacjenci. Jeśli są oni trudni, internista dobrze 8 nie ogarnie, może 6 jest w stanie.