Czy psychiatrze wolno rozpoznać zaburzenia osobowości u polityka i wypowiadać się o tym publicznie?

Rzecz dotyczy Donalda Trumpa. Spór dzieli środowisko specjalistów zdrowia psychicznego: psychiatrów, psychoanalityków i psychologów. Ich działania mogą istotnie wpłynąć na wynik nadchodzących wyborów prezydenckich w USA.

Sprawa jest poważna. Została opisana w artykule w „New York Timesie” 15 sierpnia 2016. Dotyczy tego, że część amerykańskich psychiatrów, psychologów i psychoanalityków otwarcie postępuje wbrew tzw. Zasadzie Goldwatera, przyjętej w USA przed wieloma laty. Żeby wytłumaczyć, o co chodzi, cofnijmy się w czasie o 52 lata.

Magazyn „Fact” opublikował wówczas wyniki ankiety przeprowadzonej wśród 1189 amerykańskich psychiatrów. Mieli się wypowiedzieć, czy jeden z kandydatów w wyborach prezydenckich, Barry Goldwater, kwalifikuje się, ze względu na swoją osobowość na stanowisko prezydenta USA. Zdaniem większości pytanych – nie kwalifikował się. W uzasadnieniu wskazywano takie nieprawidłowości jak paranoidalne zaburzenia osobowości, tzw. manię wielkości, poczucie własnej boskości.

Goldwater wybory przegrał. Po ich zakończeniu pozwał wydawcę „Factu”, uzyskując 75 tys. dol. na poczet poniesionych strat. Również część środowiska medycznego atakowała ankietę. Zarzucano jej posługiwanie się nieprofesjonalnym językiem w profesjonalnych kwestiach, ale przede wszystkim – fakt, że uczestnicy ankiety wyrazili swoje opinie bez przeprowadzenia bezpośredniego badania osoby ocenianej.

Wskazywano także na oczywistą stronniczość respondentów. Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne opublikowało wówczas dokument, nazywany potocznie „Zasadą Goldwatera”. Określał on rozpoznawanie jakichkolwiek zaburzeń osobowości u osób publicznych jako nieetyczne, jeżeli badanie nie zostanie przeprowadzone zgodnie z obowiązującymi w psychiatrii standardami, przez osoby posiadające odpowiednie uprawnienia do przeprowadzania takich badań.

Trzeba tu dodać, że orzeczenia fachowych towarzystw lekarskich mają w USA potencjalnie poważne implikacje prawne w przypadku ich łamania.

„Zasadą Goldwatera” nie zajmowano się od tamtego czasu w dyskusjach publicznych. Aż do teraz.

Grupa psychiatrów i psychologów złamała „Zasadę Goldwatera”, wypowiadając się niedawno publicznie na temat problemów osobowościowych Donalda Trumpa, dyskwalifikujących go jako potencjalnego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Wskazuje się na zaburzenia wielkościowe, brak empatii i „złośliwy narcyzm” (to ostatnie jest dosłownym tłumaczeniem określenia, w klinicznej psychiatrii nie ma bowiem tak nazwanej nieprawidłowości). Wobec swoich kolegów potępiających ich postępowanie rebelianci argumentują, że starają się uchronić swój naród przed koszmarnym losem. Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne opublikowało oświadczenie, że ich postępowanie jest „nieodpowiedzialne, potencjalnie stygmatyzujące i z całą pewnością nieetyczne”.

Tymczasem pod internetowym manifestem przeciwko „trumpizmowi” podpisało się już 2200 specjalistów zdrowia psychicznego. Jego autor podkreśla, że wyjątkowo zdecydował się na odstępstwo od zasad – wobec istniejącego zagrożenia dla demokracji. Oczywiście, dla demokracji w USA, ze strony Trumpa. Co więcej, podkreśla również, że nie ocenia osobowości Trumpa w znaczeniu przyjmowanym w psychiatrii, a jedynie jego zachowania podczas wystąpień publicznych.

Wydano nawet książkę: „A Clear and Present Danger: Narcissism in the Era of Donald Trump”, autorami jest grupa psychologów i psychiatrów.

Smaczku dodaje fakt, że sam Donald Trump uciekał się w swojej kampanii do atakowania osobowości Hillary Clinton, twierdząc w swoich wystąpieniach, że jest „niestabilna” i „stuknięta”.

Ot i cała historia, którą pozwoliłem sobie możliwie precyzyjnie Państwu streścić. Niezależnie od tego, jaki będzie wynik wyborów prezydenckich w USA, warto z niej wyciągnąć praktyczne wnioski na przyszłość. Na początek pozwalam sobie zaproponować kilka swoich przemyśleń, z braku czegoś lepszego. Porozważajmy zatem.

Jak to jest, że aby otrzymać pozwolenie na dowodzenie jednym czołgiem (a w Polsce – na posiadanie jednego pistoletu), trzeba przejść pomyślnie badania psychologiczne i psychiatryczne, a do tego by zostać zwierzchnikiem armii – nie trzeba żadnych takich testów? Zwłaszcza że mowa o największej armii świata.

Czy podejmowanie decyzji wpływających istotnie na losy dużych grup ludzkich, a wręcz całych państw nie powinno wymagać sprawdzenia przedtem osobowości potencjalnego decydenta?

Czy testów psychiatrycznych nie należy rozciągnąć również na kandydatów na ministrów oraz kandydatów do parlamentu? Wszak ich decyzje i głosowania również ważą na losach innych ludzi. Skoro utajnienie psychiatrycznej historii choroby jednego pilota Germanwings przyniosło niedawno tak wiele ofiar, to co może stać się w wyniku patologii osobowości u przywódcy wielkiego (a może każdego?) kraju?

Jest jednak druga strona medalu. Dotychczas w rozgrywkach wyborczych większości krajów tzw. Świata Północnego przyjmowano prostą konwencję. Obiecywano wiele, oczywiście bez pokrycia, oraz retuszowano publiczny obraz kandydatów. Społeczeństwo te obietnice i ten retusz chętnie kupowało. Trump poszedł pod prąd. Porzucił poprawność polityczną i zaczął mówić do zwykłych ludzi, ich językiem. Nie maskuje niczego, a zwłaszcza negatywnych emocji. Wielokrotnie bez wahania przekracza granice impertynencji, dotąd w polityce zakazane.

To porywa jego zwolenników. Jeżeli przegra (a nie musi, bo w innych krajach taka postawa zapewnia stabilne, wysokie poparcie), to następni wyciągną z tego nauczkę. Wzmocni się rola specjalistów od wizerunku, „inżynierów dusz”. Zakłamanie będzie w polityce premiowane jeszcze wyżej.

Oświadczenie końcowe: jakiekolwiek analogie pomiędzy wymienionymi w tekście amerykańskimi politykami a jakimikolwiek postaciami życia publicznego w innych krajach są prawdopodobnie przypadkowe.