O dopingu – bez poprawności politycznej
W dyskusji o etycznych aspektach sportu wyczynowego chłodna analiza nie powinna ustępować miejsca emocjom. Dotyczy to również rozważań i komentarzy o dopingu.
Afera dopingowa braci Zielińskich rozpętała festiwal świętego oburzenia i hipokryzji. Chłodnych analiz czy chociażby spokojnych wezwań, żeby najpierw dociec, co naprawdę się stało, naliczyłem w internecie tylko dwa: wypowiedź Pawła Fajdka i tekst pani redaktor Alicji Karasińskiej.
Była jeszcze bardzo wyważona, chociaż smutna w swej wymowie wypowiedź redaktora Mirosława Żukowskiego („Rzeczpospolita”) w TVN24, 14 sierpnia 2016. Poza tym dominowała konwencja psychicznego linczu.
Nie wiem oczywiście, czy polscy sztangiści są winni czy też nie. Nikt nam jednak nie broni podsumować tego, co wiemy w tym kontekście, a ogólnie dostępna wiedza na ten temat jest niemała. Postarajmy się zatem uniknąć głównej cechy tuwimowskich Strasznych Mieszczan, czyli widzenia każdego zjawiska osobno, w oderwaniu od pozostałych. Szersza, chociaż bardzo prosta analiza może wykazać, że pozornie oczywiste rzeczy wcale takie oczywiste nie są. Zacznijmy od pojęć najprostszych i definicji.
Sport wyczynowy – taki sport, którego celem jest sukces mierzony nie tylko sławą i prestiżem, ale również (a może, tak naprawdę, przede wszystkim) dochodami, będącymi bezpośrednim i pośrednim następstwem osiągniętych wyników, a co za tym idzie, poprawą sytuacji życiowej. Połączenie czterech powyższych celów cząstkowych (sława, prestiż, dochody, status życiowy) wraz z nieprzewidywalnością ich osiągnięcia sprawia, że sport wyczynowy można zaliczyć do grupy rzemiosł artystycznych, a w najdoskonalszej jego formie – sztuk. Tak czy inaczej: w największym uproszczeniu można powiedzieć, że celem uprawiania tej profesji są pieniądze i sława. Czyli – jest to zajęcie jak wiele innych.
Doping wydolnościowy – jedna ze stosowanych dróg do sięgnięcia po wspomniane wyżej: pieniądze i sławę. Jako doping określa się (cytuję za rzetelnie opracowanym artykułem z Wikipedii): sztuczne podnoszenie wydolności fizycznej i psychicznej zawodnika metodami wykraczającymi poza normalny, „naturalny” trening, choć w praktyce granica między dopingiem i treningiem jest często bardzo trudna do ustalenia. Ogólnie za doping uważa się metody medyczne, potencjalnie szkodliwe dla zdrowia, które zostały oficjalnie zabronione. Ostatnie zdanie w tej definicji jest przykładem panującej w tej dziedzinie hipokryzji, o czym za chwilę. Jest natomiast oczywiste, że stosowanie dopingu, jeżeli pozostali współzawodniczący go nie stosują, wypacza wynik rywalizacji. Zawęża bowiem liczbę tych zawodników, którzy przy podobnych możliwościach swojego organizmu mają szansę na sięgnięcie po wspomniane już pieniądze oraz sławę.
Równość szans na sukces w sporcie wyczynowym – jest utopią, tak samo jak czystość rywalizacji. Od zawsze, od zarania sportu, szukano dróg zdobycia dodatkowej przewagi nad innymi zawodnikami lub zniweczenia przewagi, jaką wyjściowo posiadali. Majstrowano przy ludzkiej fizjologii, a zwłaszcza biochemii. Modyfikowano ubiory lub stosowany w danej dyscyplinie sprzęt. Wpływano na sędziowanie.
Tak jest do dzisiaj. Dlatego wzruszyła mnie do łez zawarta w tekście redaktora Krzysztofa Matlaka wypowiedź prezesa Zbigniewa Bońka, który zasugerował, że bez dopingu w tym sporcie niczego się nie osiągnie. Chodzi tylko o to, żeby nie dać się złapać. Prezes Boniek z jednej strony stracił świetną okazję, żeby powstrzymać się od komentarza. Reprezentuje bowiem jeden z najbrudniejszych i najbardziej skorumpowanych sportów na naszej planecie. Tyle że wypaczenia osiąga się tu poprzez świadome ograniczenie skuteczności sędziowania. Z drugiej jednak strony, prezes Boniek najprawdopodobniej ma rację w drugim z cytowanych twierdzeń: chodzi o to, żeby nie dać się załapać.
Jeszcze więcej racji miał pan Matlak, stawiając w swoim tekście pytanie: „To znaczy nie ma zawodników bez dopingu, są tylko źle przebadani?”. Ależ oczywiście, że tak. Dlatego właśnie w cytowanych przez TVN24 publikacjach oceniono, że w latach 2001-2012 w lekkiej atletyce (która ma przecież potężną komponentę techniczną, na którą doping nie pomoże) około jedna trzecia medali została zdobyta przez sportowców z wynikami sugerującymi doping. Redaktor Mirosław Żukowski we wspomnianej już wypowiedzi stwierdził, że z mieszanymi uczuciami obserwuje ceremonie medalowe po niektórych konkurencjach. Nie bardzo jest bowiem pewien, jak skład na podium będzie się miał do listy zwycięzców zmodyfikowanej po roku czy dwóch. Przyjrzyjmy się zatem technikom współczesnego dopingu.
Ogólne zasady współczesnego dopingu są relatywnie proste w swej istocie. Doping idealny to taki, który z jednej strony ma potwierdzoną skuteczność, a z drugiej – jest niewykrywalny stosowanymi w tym samym czasie testami. Jeden z moich wspaniałych nauczycieli farmakologii klinicznej, doktor Wojciech Rewerski, jeden ze specjalistów od wykrywania dopingu w Polsce, mówił nam, żeby nie mieć złudzeń. Wymyślający nowe metody dopingu zawsze będą wyprzedzali tych, którzy opracowują testy do jego wykrywania.
Od tego czasu minęło wiele lat, a owo stwierdzenie pozostaje prawdą. Co pewien czas wygłaszają je wybitni specjaliści od farmakologii wysiłku. Przykładem dopingu idealnego naszych czasów jest, być może, opisany w artykule w Wikipedii doping genetyczny. Czy jest stosowany? Nikt się tym nie chwali. Faktem jest jednak, że nikogo na takim dopingu dotychczas nie przyłapano.
Jeżeli nie da się zastosować dopingu idealnego, to należy stosować taki, żeby nie dać się złapać. Oznacza to najczęściej, że podaje się możliwie małe dawki możliwie krótko działających leków, nawet kosztem częstszego ich podawania. Tak żeby podczas najbliższej kontroli (która niewątpliwie nastąpi) nie dało się niczego zakazanego w organizmie sportowca wykryć. Oczywiście, taka strategia wymaga wiedzy, ale także precyzji w jej zastosowaniu.
Oznacza to sztab dobrych profesjonalistów: lekarzy, fizjoterapeutów i trenerów. To kosztuje. No i jeszcze jedno – od ludzi medycyny, pracujących na co dzień z topowymi sportowcami, dowiedziałem się jednego: taki sportowiec nie przyjmie żadnej substancji, w jakiejkolwiek formie, od kogokolwiek, do kogo nie miałby pełnego zaufania. Wrócimy do tego wątku pod koniec tekstu. Teraz zajmijmy się jedną z najczęściej spotykanych fałszywych opinii na temat dopingu.
Doping należy eliminować, żeby chronić zdrowie sportowców – takie stwierdzenie można znaleźć w cytowanym już artykule w Wikipedii, ale też natknąć się na nie przy wielu innych okazjach. Jest to szczyt hipokryzji. Sportowcy wyczynowi są gladiatorami naszych czasów. Pracują sobą – tak jak muzycy, aktorzy, nauczyciele, żołnierze, pielęgniarki czy lekarze. Oznacza to, że wykonywanie przez nich zawodu na odpowiednim poziomie wymaga od nich narażania swojego zdrowia. Niezależnie od tego, czy stosują doping czy też nie.
Warunki, w jakich pracuje układ krążenia kolarzy podczas wyścigu lub maratończyków podczas biegu, mogą prowadzić do nieodwracalnego uszkodzenia serca. Uprawianie wielu dyscyplin sportowych prowadzi do trwałych uszkodzeń kręgosłupa i stawów. Sportowcy kładą na szali swoje zdrowie ze względu na poprawę statusu materialnego i społecznego, którą mają nadzieję dzięki sportowi osiągnąć. Czasami wręcz otwarcie ignorują zagrożenia, nawet wówczas, gdy są ich świadomi.
Jeden z największych polskich sportowców zmarł podczas treningu. Wiedział doskonale, że jeżeli nie zaprzestanie uprawiania sportu wyczynowego, to taki właśnie nagły zgon będzie wysoce prawdopodobny i to w niedługim czasie. Dokonał wyboru. Dr Blair Grubb, jeden z czołowych specjalistów chorób serca u sportowców, powiedział kiedyś podczas konferencji, że takie przypadki pośród odnoszących sukcesy sportowców w USA wcale nie są rzadkie: „Wspięli się na szczyt i nie chcą wracać do swojego poprzedniego życia”.
Nie ma też wiarygodnych danych, na podstawie których można by jednoznacznie stwierdzić, że stosowanie dopingu w jego dzisiejszej postaci przez zawodowych sportowców zwiększa śmiertelność w porównaniu do tych, którzy dopingu nie stosują. Wyłania się zatem zasadnicze pytanie:
Czy zwalczanie dopingu ma jakikolwiek sens, zwłaszcza jeśli jest ono nieskuteczne? Zdecydowanie tak. Najlepsi sportowcy ryzykują bowiem własne zdrowie – z dopingiem lub bez niego – ale mają do dyspozycji potężne wsparcie całych zespołów fachowców. Tymczasem gdzieś daleko za ich plecami usiłują iść ich drogą dzieciaki. Patrzą na gwiazdy sportu i myślą: też tak chcę!
Żeby jednak przebijać się ku górze, trzeba mieć wyniki sportowe. Dzieciaki nie będą dostawać malutkich dawek erytropoetyny (EPO), monitorowanych przez kosztownych ekspertów. Będą zażywać koszmarne świństwa z dowolnego przysiłownianego sklepu, dewastując swoje organizmy. Na przykład nandrolon. Na szczęście nandrolon jest łatwo wykrywalny, tak samo jak inne anaboliki. Lęk przed dyskwalifikacją może i powinien być skutecznym straszakiem dla początkujących sportowców. Dla ich najlepiej rozumianego dobra. Tak w naszych rozważaniach dotarliśmy do nandrolonu i do kluczowego ostatnio pytania:
Co w aferze braci Zielińskich nakazuje wstrzymanie się z ich potępieniem do czasu ustalenia szczegółów sprawy? Jak już wspomniałem, czołowi sportowcy mają do dyspozycji wybitnych fachowców oraz całą legalną i nielegalną farmakologię tego świata. Oczywiście, decyzja, co z tego zastosować i kiedy to zrobić, podejmowana jest indywidualnie. Jednak nikt choć trochę myślący nie zdecyduje się z rozmysłem na podjęcie działań, które zarazem grożą dyskwalifikacją i są niezwykle łatwe do wykrycia.
Takim zaś działaniem byłoby świadome podanie zawodnikom nandrolonu, który ma wielomiesięczny czas eliminacji z organizmu. W okresie przygotowań do olimpiady stosowanie farmakologicznego zabytku świadczyłoby o ataku ciężkiej bezmyślności, w co nie bardzo chce się wierzyć.
A może było zupełnie inaczej? Może ktoś chciał wpadki i wyeliminowania Zielińskich? Może znalazł w ich zespole kogoś, kto zdecydował się zawieść ich zaufanie i podał nandrolon, nie informując ich, że to robi? Mógł być pewien, że anabolik zostanie wykryty, a tłumaczeniom sportowców nikt nie uwierzy. Czy tak mogło być? Jeżeli tak – to dlaczego? To jednak tylko spekulacje. Mam nadzieję na solidne dochodzenie.
***
PS Pan/Pani takei-butei: Ale dlaczego takie okrucieństwo?
Pan medyk: Bardzo dziękuję, komentarz na ten temat zacząłem już pisać.
Pan JackT: Serdecznie dziękuję. Pozdrowienia zwrotne.
Pan Konował Naczelny: W tekście o rezydentach starałem się pokazać, że – zachowując proporcje – nie tylko działania polityków, ale właśnie lekarskiej młodzieży dają pewien powód do niepokoju. Dziękuję za komentarze do poprzedniego wpisu i za życzliwą ocenę. Przytyk do częstości publikowania przeze mnie wpisów przyjmuję z całą pokorą. Przyznaję bez bicia, że czasami nie nadążam za tempem tego świata. Jednak sprawa „dobrej zmiany” w ochronie zdrowia wróci w sierpniu jeszcze przynajmniej dwukrotnie, bo dzieją się rzeczy bardzo niepokojące.
Pan Wacław1: Bardzo efektowny powrót. Trolling, ale z wdziękiem. Zapraszam do Klasztoru Trzeźwych Myśli, do 15 listopada.
Pan Slawomirski: Uciekł Pan z Klasztoru Trzeźwych Myśli 28 czerwca, czyli cztery dni przed terminem, ale puśćmy to w niepamięć. W ostatnich wpisach balansował Pan na granicy trollingu, o czym uprzejmie informuję, doceniając przy tym Pański wkład w dyskusję.
Komentarze
Szanowny Autorze.
Tak, jak nie istnieje twór zwany „rolnictwem ekologicznym”, gdyż rolnictwo z definicji jest anty-ekologiczne, tak nie istnieje to coś, co powszechnie ubiera się w określenie „sport wyczynowy”. Sport, również z definicji, jest rywalizacją prowadzoną zgodnie z zasadami fair play, co jest sprzeczne z podstawowym kryterium maksymalizacji dochodów w tzw. „sporcie wyczynowym”.
W tym kontekście cały Pański artykuł jest bezprzedmiotowy. No, chyba że nazwiemy rzeczy zgodnie ze stanem faktycznym, choć bardzo odległym od powszechnej percepcji: nie „sport wyczynowy”, lecz wolnoamerykanka, mająca na celu dojenie kasy z ciuli, którym wydaje się, że oglądają zawody sportowe.
Sport, tak jak kiełbasa krakowska, odszedł już do lamusa, a jeśli jeszcze gdzieś się uchował, to z pewnością takie zawody nie są transmitowane przez żadną telewizję.
Na koniec mały kwiz, lecz chyba godny uwagi:
Czy rzeczywiście rozumiemy poniższe określenia?
http://encyklopedia.pwn.pl/haslo/sport;3978430.html
http://encyklopedia.pwn.pl/haslo/fair-play;3899615.html
http://encyklopedia.pwn.pl/szukaj/wolnoamerykanka.html (zn. drugie)
http://encyklopedia.pwn.pl/haslo/doping;4008037.html
http://encyklopedia.pwn.pl/haslo/doping-niedozwolony;4011075.html
Co do wypowiedzi Bońka – Gospodarz ma pełną rację. Boniek jednak mówi co wie, a wie to, że dobrze się żyje z oszukiwania. Jego kariera sportowa, poza tym, że ma w sobie „komponentę”, czyli komponent porządnego sportu, polegała też na tym, żeby oszukiwać. Czym się Bonik chwalił i z czego był niezwykle dumny. Udawanie fauli, demonstracyjne padanie na murawę w polu karnym przeciwnika i zwijanie się z lipnego bólu po lipnym skoszeniu by oszukać sędziego i wymusić rzt karny, zagrania piłki ręką, nieprzepisowe zatrzymywanie zawodników itp itd – to były standardowe metody „sportowe” Bońka.
Rzecz jasna – nie tylko jego.
Ile Boniek osiągnął dzięki takim metodom, a ile dzięki czystym sportowo i etycznie umiejętnościom jest, być może, do ustalenia, ale tylko w wymiarze ilościowym, a nie jakościowym.
Komentarz dr Blara Grubba, że „Wspięli się na szczyt i nie chcą wracać do swojego poprzedniego życia” przypomniał mi dawny już przykład bardzo znanego swego casu narciarza-wyczynowca, Marca Girardellego. Który w pewnym momencie swojej zawodowej kariery miał w dorobku 17 złamań kończyn, w tym niezwykle złożone, bolesne, wymagające zdaje się też wstawania implantów i długich terapii, by Girardelli w ogóle mógł się w miarę normalnie poruszać, nie mówiąc już o wyczynowym uprawianiu narciarstwa. Wszystkie te cierpienia miały jednak dla niego mniejsze znaczenie, niż sukces sportowy i finansowy.
Przebieg jego kariery był, w skrócie, taki: jeździł, łamał się, jeździł, łamał się, jeździł, łamał się…. Bardzo możliwe, że wszystko co można w narciarstwie sobie złamać, złamał. Tym łamaniem zarobił na bardzo znaczące sukcesy.
Dzisiejszy sport, jak na to wszystko wskazuje, polega na tym samym, tylko bardziej.
Zastanawia mnie jednak sprzeczność logiczna w wypowiedzi pana Stefana co do początkujących sportowców:
„Czy zwalczanie dopingu ma jakikolwiek sens, zwłaszcza jeśli jest ono nieskuteczne? Zdecydowanie tak. … Tymczasem gdzieś daleko za ich plecami usiłują iść ich drogą dzieciaki. Patrzą na gwiazdy sportu i myślą: też tak chcę!
Żeby jednak przebijać się ku górze, trzeba mieć wyniki sportowe. Dzieciaki nie będą dostawać malutkich dawek erytropoetyny (EPO), monitorowanych przez kosztownych ekspertów. Będą zażywać koszmarne świństwa z dowolnego przysiłownianego sklepu, dewastując swoje organizmy.”
Zgoda – zwalczanie dopingu ma sens, ale należy ten sens uczynić logicznym i możliwym do zaspokojenia poprzez skuteczność zwalczania dopingu. Jak ma jednak początkujący sportowiec, ten dzieciak, dojść do wyników metodą na czysto, omijając świństwa z przysiłownianego sklepu?
Zanim wyników nie osiągnie, żaden poważny medyk, trener, fizjoterapeuta – ci drodzy fachowcy, nie zajmą się dzieciackim amatorem bez dorobku.
„Czy zwalczanie dopingu ma sens, zwłaszcza, jeśli jest nieskuteczne”?
To już sprzeczność czysto logiczna: skoro jest nieskuteczne – nie ma sensu. By miało sens, należy uczynić zwalczanie skutecznym, choćby na poziomie pewnej, uznanej jako wystarczająco dobrej, równowagi między skutecznością, a nieskutecznością.
Jak to zrobić?
Na to pytanie nie ma odpowiedzi, nie tylko w sporcie. Od dziesięcioleci jasne jest, że zwalczanie narkotyków w skali globalnej, jest nieskuteczne. Miliardy miliardów dolarów, euro i innych walut są zużywane na walkę nie z przyczynami, ale z niektórmi tylko objawami choroby. Nie wydaje się tych miliardów miliardów na likwidację przyczyn, na edukację , ale na nieuleczalne objawy. A także, walczy się w części ze źle opisanymi celami: od dawna wiadomo, że marihuana nie powinna być tępiona tak jak niektóre inne narkotyki. I co ? W niektórych krajach zaczyna się (wreszcie) dostrzegać bezsens tej totalnej wojny i dopuszcza legalność, używania marihuany. jak dotąd – nie w Polsce.
Nie jest mozliwe by nie brac dopingu. Doping jest w powszechnie sprzedawanej zywnosci a zywnosc jest produkowana na dopingu. Drob, trzoda chlewna i bydlo sa dopingowane codziennie i przez cale zycie. Ten doping dostaje sie rowniez do organizmow ludzkich.
Powszechnie sprzedawane srodki sa dopingiem, jak multiwitaminy, sprawdzam na sobie, po multiwitaminie stac mnie na znacznie wiecej jezdzac rowerem gorskim.
W Polsce, w kraju swietoszkow i narodzie wybranym przez Boga, uprawialem sport od 12 roku zycia i juz wtedy widzialem jak trenerzy regularnie faszeruja swych wybrancow. Bez wiedzy tych dzieci, nie mieli pojecia co biora, bez wiedzy rodzicow ale na pewno z pelna wiedza dzialaczy i zwiazkow sportowych. I co,…… media zaostrzyly zeby na rosjan,…. bo pod wlasna latarnia zawsze najciemniej.
xswedc
16 sierpnia o godz. 0:08 31923
Gospodarz pisze raczej o tym, co jest, a nie rozrząsa tego, co w sporcie być powinno, żeby był sportem kiełbasy krakowskiej, czyli takim Coubertinowskim, z fair play i „szlachetną rywalizacją”.
W tym sensie rozważania te nie są bezprzedmiotowe.
Ciekawa racjonalna obserwacja, popycha do zastanowienia się nad sensem zakazu dopingu…
Doping – zakazać czy pozwolić – ten, właściwie odwieczny gambit teoretyków sportu spędza im sen z powiek już sporo lat. Możliwe że właśnie za naszych czasów przestanie mieć znaczenie, prawdopodobne drogi ku temu wskazał, zapewne nieświadomie sam gospodarz, bo być może zbliżamy się do „końca historii” gdzie jest możliwy idealny doping: taki który działa i jest niewykrywalny, a skoro tak, to zamienia się w element wspierania treningu. Tak, jak krokiem w kierunku zniesienia skuteczności badan antydopingowych, było wprowadzenie dopingu własną krwią, gdzie markery i sposoby na wykrywanie go są już dość mocno naciągane (ważna jest maksymalna liczba czerwonych krwinek we krwi zawodnika, kto to liczy, na podstawie czego, itp, np.: nie można zdobyć wydolności na zgrupowaniu na 2400m n.p.m 8 mc-y przed zawodami, zmagazynować swojej krwi żeby potem użyć jej przed startem, ale na zgrupowaniu w górach przed zawodami już można – tu widać, że może chodzić też o egalitarny dostęp do rywalizacji – bo transfuzje i magazynowanie są bardzo kosztowne i nie wszystkie reprezentacje byłoby na to stać). Tak zastosowanie dopingu genetycznego można chyba uznać za gwóźdź do trumny badan antydopingowych najlepszych (najbogatszych sztabów szkoleniowych) sportowców, właściwie nie sposób opracować merytorycznie obiektywnie testy.
Czy to zniesie kontrole dopingową, logika nakazywałaby stwierdzić – tak, jednak hipokryzja świata pewnie nie jest gotowa na stanięcie twarzą w twarz z nagą prawdą o sporcie wyczynowym. Poza tym pozostaje jeszcze pozasportowy aspekt sportu jako: wzorca dla młodych pokoleń; erzaca wojen i konfliktów jako wentyla bezpieczeństwa dla potrzeb dominacji narodów, klanów, miast, itd; sposobu realizacji idei rozwoju społecznego według zasad barona de Coubertin.
Doping można by mocno ograniczyć w bardzo prosty sposób: obcinając wszelkie finansowanie sportu wyczynowego z publicznych pieniędzy. A przecież to są miliardy do podziału – stadiony im się buduje z publicznych pieniędzy, telewizje publiczne płacą grube miliony za prawa do transmisji itd. itd.
Niech sobie biorą co chcą, ale tylko za pieniądze chętnych na finansowanie tego cyrku. A jak pula do podziału się radykalnie zmniejszy to i radykalnie spadnie zainteresowanie dopingiem.
„Tymczasem gdzieś daleko za ich plecami usiłują iść ich drogą dzieciaki. Patrzą na gwiazdy sportu i myślą: też tak chcę!”
Nie wiem jak jest w Polsce ale w wielu krajach sport szkolny jest na poziomie powaznie traktowanego wyczynu. Efekt tego jest taki, ze wraz z tym kwitnie wlasnie caly „przemysl” dopingu – dobrze moze nie na tym poziomie wyrafinowania ale jednak jest i staje sie zauwazalnym problemem. Zazywanie specyfikow staje sie dla mlodego czlowieka czescia sportowego zycia i wyczynu i sadze, ze pozniej o wiele latwiej jest siegnac po preparat na „wyzszym” poziomie. Nawet poza sportem mlode pokolenie jest o wiele bardziej przyzwyczajone do zazywania roznego rodzaju specyfikow, majacych np. poprawic zdolnosc koncentracji, uspokoic, poprawic wyniki w nauce czy pracy. Zwazywszy, ze wiekszosc takich prepratow nie jest dostepna ot tak na polce lecz musi byc przepisana przez lekarza, trudno jest mowic i pisac o „braniu na dziko”.
Pozdrawiam
Sport według ideii Coubertina jest mrzonką i powinniśmy zdawać sobie z tego sprawę. Sponsorzy którzy finansują zawody i płacą za reklamę swojego logo sprostytułowali sport. Dla uzyskania sponsoringu różni oszuści pompują się sterydami aby tylko zdobyć kasę. Wieniec laurowy powinien być JEDYNĄ nagrodą za zwycięstwo. Póki co – dopóki nie znajdzemy skutecznej metody na niedopuszczanie oszustów (co jest niewykonalne) – uprawiajmy prawdziwe Igrzyska Rzymskie.
Wpuszczamy na arenę każdego, bez żadnych restrykcji – kto wygra, bierze kasę. Że nie będzie sprawiedliwie? A czy los jest sprawiedliwy?
„ktoś chciał wpadki i wyeliminowania Zielińskich?”
Sami się wyeliminowali.
W przypadku Tomasza Zielińskiego nandrolon stwierdzono podczas badania w Rio, a także w próbkach pobranych w Polsce.
W pierwszej próbce, pobranej w lipcu stężenie wynosiło 12 nanogramów. W badaniu z 19 lipca wyniosło ok. 2 nanogramy i utrzymało się do 22 lipca. Próg decyzyjny wynosi 2,5 więc zawartość mogła wzbudzić wątpliwości, ale analiza próbki pobranej w Rio (31 lipca) wykazała 10 nanogramów, co może świadczyć, że zawodnik po raz kolejny zastosował substancję zakazaną.
Zdaniem Michała Rynkowskiego z Komisji do Zwalczania Dopingu w Sporcie. zawodnik po prostu podjął ryzyko, mając nadzieję, że podczas zawodów byłby czysty, ale został wytypowany do kontroli kiedy tylko przyleciał do Wioski Olimpijskiej i nie spodziewał się tego badania.
Pewnie nie zdążył nawet zażyć diuretyków ukrywających użycie sterydów.
Do Rio pojechał, mimo że oficjalnie nie były znane wyniki badania w Polsce („maszyna się zepsuła”) i to jest główny skandal.
Nandrolon lub jego tzw. prohormony podane w formie iniekcji domięśniowej utrzymują się w organizmie nawet do roku, natomiast podane doustnie przechodzą przez wątrobę ((first pass-efect) gdzie bardzo szybko są rozkładane do nieskutecznych (dopingowo) metabolitów stwierdzalnych w moczu do ok. tygodnia.
Mocz bada się na obecność norandrosteronu, który jest głównym produktem działania enzymów wątrobowych na nandrolon i jego prohormony.
Jedna tabletka 100 mg nandrolonu (4-Norandro-
stendion) podana oralnie daje po kilku godzinach efekt 10 000 ng/ml moczu, ale po 100-200 h (zależy od indywidualnej przemiany materii) spada poniżej wartości granicznej.
Osiąganie wysokich wyników w sporcie wyczynowym nie jest możliwe bez wspomagania. Tylko, że jedni robią to sprytnie i nie dają się złapać, a inni wpadają.
Przywołany Paweł Fajdek rzucał w eliminacjach jak ,co najwyżej,0,75 Fajdka.
Nie obudził się do całego Fajdka.
A przecież mówił o tym wcześniej.
Jakieś proste (?) wspomaganie (np silny kopniak) mogło by pomóc.
Kierownictwo zawaliło.
Doping czasami,niewinny,jest konieczny.
Fajdek musial uzyc anty-doping. Za duzo zachodu, nadwaga, dlugie wlosy, kucyk, kolczyki w uszach, przekuwanie skory tzw piercing, tatuaze,… to oznaki zachodnej degeneracji,… widoczne u Fajdeka. Zbyt bardzo stal sie zachodni co spowodowalo spadek koncentracji. Stad slaby rezulat w eliminacjach.
Doping jest złem absolutnym, prowadzi do deformacji człowieka. W lekkoatletyce lata temu wzmacniano przede wszystkim mięśnie. Doprowadziło to to bardzo częstych przypadków naderwania ścięgien, można by powiedzieć – normalka, mięśnie stawały się mocniejsze od reszty biomechaniki. Zabrano się również do wzmacniania ścięgien, i w niedługim czasie doszło do pierwszego w lekkoatletyce przypadku złamania kości w czasie normalnego, równego kroku w biegu sprinterskim. Pękła kość strzałki, wyszła przez skórę na zewnątrz. Każda ingerencja w biomechanikę, serce, płuca może spowodować katastrofę innego, słabszego organu, systemu.
Co do rzeczy bardzo niepokojących w „dobrej zmianie”, jedyna słuszna opcja polityczna dba aby tematow do.felietonow nie zabraklo :
http://www.rp.pl/Lekarze-i-pielegniarki/308189985-Czy-PiS-zabroni-lekarzom-strajkowac.html#ap-1
Oczywiście niby przypadkiem, niby pan posel nie wiedział o manifestacji zawodów medycznych, niby to tylko zapytanie do ministra. Ale coś jest na rzeczy – 24 wrzesnia coraz blizej, kasa pusta, a pozatym to chyba taka samowola nie jest możliwa bez błogosławieństwa prezesa tysiąclecia?
Głupota rzeczywiście straszna
Konował Naczelny
18 sierpnia o godz. 21:21 31939
Od kogoś należy zacząć, dzisiaj zakażą sluzbie zdrowia, jutro następnej branży, a przed wyborami wprowadza niekończący sie stan wyjatkowy.
powodem może byc susza, duże deszcze i sto innych.