Brzydkie gry polityków wobec pielęgniarek. Na szkodę nas wszystkich

Mało kto zdaje sobie sprawę, że upadek pielęgniarstwa w Polsce skończy się tak samo jak wyginięcie naszych pszczół. Bez jednych i bez drugich po prostu zginiemy. Dlatego doprowadzenie do rozwiązania problemu pielęgniarskiego jest w istocie formą samoobrony. Nie społecznej. Osobistej, każdego z nas.

Na paskach telewizji informacyjnych wyświetlano informacje, z których można wywnioskować, że pielęgniarkom chodzi wyłącznie o podwyżki. Takie wrażenie usiłował stworzyć również Pan Profesor Zembala. Tymczasem problem jest dużo głębszy.

Oczywiście, wynagrodzenia to kwestia podstawowa, ale trzeba jeszcze uwzględnić kontekst. Nie wystarczy bowiem stwierdzić, że pielęgniarka z dwiema specjalizacjami, pracująca w oddziale zabiegowym, dostaje „na rękę” około 2500 miesięcznie, chociaż już to samo w sobie jest niepojęte.

Trzeba sobie koniecznie uświadomić, za co płaci się takie pieniądze – jakie obciążenia wiążą się z pracą pielęgniarki, zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Bo chodzi nie tylko o dźwiganie pacjentów, krew, wydaliny i wszystko to, co przyprawiłoby o wymioty znaczną część Moich Czcigodnych Czytelników. To również bezustanny kontakt z bezmiarem ludzkiego nieszczęścia, ale i – nierzadko – ludzkiej podłości. Ludzie są różni i chorują różnie. Niejednakowo też odnoszą się do pielęgniarek. To, na co nie pozwolą sobie wobec lekarza, przyjdzie im bez kłopotu wobec pielęgniarek. To samo dotyczy rodzin pacjentów. Sami lekarze też nazbyt często nie traktują pielęgniarek jako równorzędnych (chociaż podlegających hierarchii) członków zespołu leczącego. I tak są oni aniołami w porównaniu z przedstawicielami dyrekcji szpitali, o których można by nakręcić film o restytucji mentalności z epoki wczesnego kapitalizmu. Taka „Ziemia Obiecana 2015”. Prawa pracownicze pielęgniarek w szpitalach to nazbyt często oksymoron. Do tego dochodzi ogromna odpowiedzialność, w tym zagrożenie sankcjami karnymi.

Wróćmy jednak do państwa Dyrektorstwa, dołączając do nich kolejnych przewodniczących NFZ, Ministrów Zdrowia oraz Premierów płci obojga. Tworzą oni od lat swoisty łańcuszek poganiaczy niewolników. Premier, Minister Zdrowia i szef NFZ mają ograniczony budżet. Ten ostatni decyduje zatem o zamierzonym niedoszacowaniu zakontraktowanych procedur oraz ograniczeniu ich liczby. Dyrektor szpitala chce utrzymać szpital na finansowej powierzchni, a siebie – na kapitańskim mostku. Na czymś jednak oszczędzać musi. Na lekarzach nie bardzo się da, bo wstaną i wyjdą, jeżeli pewne minimalne wymagania nie zostaną dotrzymane. Po prostu pójdą „na swoje”. Wiele moich koleżanek i kolegów tak zrobiło, i dyrektorzy dobrze o tym wiedzą. Z pielęgniarkami jest inaczej. Można ze dwie zwolnić dla postrachu, a reszcie powiedzieć: „Jak się nie podoba, to spadaj!”. Bo pielęgniarki nie wiedzą niestety, że one też mogą wstać i wyjść, bo bez nich ten cały ansztalt trzeba będzie zaorać. Trzeba by więc tylko kilku dni cierpliwości, a dyrektorcio sam przyjdzie na kolanach, żeby tylko wróciły. Niestety, wieloletnia tresura zrobiła swoje. Pielęgniarki nie są świadome swojej siły.

Jak wygląda oszczędzanie na pielęgniarkach? Podstawa to takie manewrowanie płacami, żeby je de facto obniżyć. Są jednak dwa inne, bardzo ważne dla bezpieczeństwa pacjentów. Pierwszy to zmniejszanie obsad dyżurowych. Jeżeli na oddziale dzieje się coś złego z jednym pacjentem, to sytuacja jest trudna do opanowania. Jeżeli więcej niż z jednym – efektywne działanie staje się skrajnie trudne lub niemożliwe.

Pamiętajmy przy tym, że oprócz działań w sytuacjach naglących jest jeszcze to, co wymaga planowej pracy, co nie znaczy, że nie jest absorbujące. Opieka nad pacjentami po zabiegach, procedury przygotowujące do badań diagnostycznych, zabiegi pielęgnacyjne u przewlekle chorych czy chociażby planowe podanie leków – od wstrzyknięć po zwykłe tabletki – to tylko przykłady. Jeżeli dzieje się dużo rzeczy naraz, to zrobienie wszystkiego tego dobrze przez dwie pielęgniarki na trzydziestołóżkowym oddziale jest niewykonalne.

Warto przy tym pamiętać – chociaż niektórzy zdają się tego nie pojmować – że pielęgniarka nie jest robotem. Czasami musi odpocząć. Zwłaszcza że coraz częściej mówimy o Paniach +/-50, a nie o początkujących sportsmenkach. Pielęgniarka musi też jeść. Nikt w tym kraju nie zdaje sobie sprawy, że „biały personel” – ani w szpitalach, ani w przychodniach – nie ma zagwarantowanego czasu na posiłek. Nie jestem pewien, czy to zgodne z prawem, ale taka jest rzeczywistość. Bo tak jest taniej. Efekt tego cięcia kosztów to ewidentne obniżenie bezpieczeństwa pacjentów, chociaż nikt oficjalnych statystyk nie odważył się oczywiście robić. Zwłaszcza że z inicjatywy dyrekcji zakładów leczniczych dochodzi kolejny czynnik zwiększający ich obciążenie pracą bez zwiększenia dochodów, a niewątpliwie zmniejszający jakość opieki medycznej: dokumentacja.

Współczesna medycyna to ogromny przepływ informacji, a co za tym idzie – tony (czy też terabajty) dokumentacji. Idea jest ze swej zasady słuszna, bo pozwala efektywniej współpracować rożnym lekarzom w leczeniu bardziej skomplikowanych pacjentów, lepiej śledzić przebieg choroby i leczenia w dłuższym czasie, a w przypadkach wątpliwych – weryfikować jakość leczenia. Prowadzenie dokumentacji medycznej z należytą starannością jest jednak czasochłonne, nie powinno zaś ograniczać czasu przeznaczonego dla pacjentów. Dlatego wymaga odpowiedniej liczebności „białego personelu”, a zwłaszcza – wsparcia go odpowiednią liczbą sekretarek medycznych. Tymczasem w Polsce sekretarki medyczne są jak rysie – na granicy wytępienia – a pielęgniarek jest zbyt mało. Mimo tego nadal ciąży na nich obowiązek prowadzenia dokumentacji, co wobec niedoborów w obsadach pielęgniarskich niekorzystnie odbija się na czasie, jaki można poświęcić pacjentom.

Zastanówcie się Państwo przez chwilę: czy pracując w takich warunkach, za takie pieniądze, nie uznalibyście, że czas walnąć papierami o dyrektorskie biurko i iść do dowolnej innej pracy? Może nie tak prestiżowej (przynajmniej oficjalnie) i niezgodnej z wykształceniem, ale dającej lepsze zarobki przy mniejszym ogólnym wysiłku? Drogi są różne. Jedna z moich znajomych pielęgniarek zajęła się edukacją w prywatnej firmie. Kilka innych założyło tzw. obiady domowe. Spotkałem je. Wyglądają na zadowolone i mają zupełnie inne spojrzenia. Nie mają wreszcie oczu ludzi, których życie stało się pułapką.

Pielęgniarki odchodzą coraz częściej, a nowe nie przychodzą. To zrozumiałe. Nie są przecież idiotkami. Myślę, że dzisiejsze zachowanie polityków nie wleje w ich serca nadziei. Pan Profesor Zembala życzliwie podsunął, że protest ma związek z nadchodzącymi wyborami. Nawet wybitni kardiochirurdzy mają gorsze chwile. Protest nie ma wielkiego związku z wyborami, bo pielęgniarkom jest źle przez cały czas i ubywa ich w sposób ciągły. Z wyborami jest natomiast związana reakcja polityków, zwłaszcza opozycji. Dawno już nie wykazali tak masowo tak głębokiego zatroskania polskim pielęgniarstwem. Zarówno Liderka o Stalowych Oczach, jak i Ten, Który Wie Jak Kończyć bez żadnego zażenowania zapewniali, że rozumieją istotę problemów, wiedzą, jak je rozwiązać i spowodują dramatyczny, pozytywny przełom, jeżeli tylko ich wybierzemy. Umknęło im niestety, że podczas rządów ich partii problemy były te same, na początku i na końcu ich władzy. Współczuję: przemęczenie kampanią wyborczą może najwidoczniej prowadzić do zaburzeń pamięci.

Na tle opozycji nie najlepiej zaprezentował się rząd. Pan Minister Zdrowia zaproponował podwyżkę o 1600 zł w czterech etapach po 400 zł, co brzmi na pozór nieźle i co trafiło na nagłówki oraz paski wiadomości, bo większość dziennikarzy nie ma czasu wnikać w szczegóły. Tymczasem mamy do czynienia z dosyć paskudną, dwupunktową manipulacją.

Punkt pierwszy: Pan Minister zapomniał podkreślić, że mowa o kwocie brutto. Czyli efektywnie około 300 zł. To nieprzyzwoite. Jeszcze bardziej nieprzyzwoity jest fakt, któremu Pan Minister nie zaprzeczył podczas dyskusji ze strajkującymi. Nie ma mowy o podwyżce pensji (czyli tzw. podstawy), a jedynie o zwiększającym się dodatku do pensji. Czyli – wszystkie elementy wynagrodzenia pochodne od wysokości podstawy pozostałyby bez zmian. Składka emerytalna też. To wyjątkowo paskudne podejście. Jeżeli Pan Minister i Pani Premier chcieli zarobić kolejne negatywne punkty, to gratuluję skuteczności. Myślę, że udało się im dzisiaj również przekonać kolejnych kilka pielęgniarek, żeby nie liczyć na rozum rządzących (kimkolwiek by nie byli), tylko rzucić to wszystko i zająć się czymś innym, być może również gdzieś indziej.

Mam nadzieję, że przekonałem Państwa – to nie jest kolejny w naszym kraju strajk „o pieniądze”, chociaż tak można było wywnioskować z nagłówków i pasków na ekranach telewizyjnych. Kwestie finansowe odgrywają kluczową rolę, ale nie ograniczają się wyłącznie do wynagrodzeń. Ich rozwiązanie wymaga głębokich i odważnych rozwiązań systemowych. Bez nich nie będzie pielęgniarek. Bez pielęgniarek zginiemy.