Rewolucja sklepikowo-stołówkowa: na co można liczyć, a czym się niepokoić?

Możliwie jednoznaczne wytyczne, dotyczące jakości żywności dystrybuowanej dzieciom w szkołach, nie są żadną wunderwaffe w walce przeciwko epidemiom chorób układu krążenia, układu ruchu i chorób metabolicznych w naszym społeczeństwie w przyszłości. Mogą być jednak bardzo w tej walce pomocne.

Może nie wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę, ale o nasze dzieci naprawdę toczy się swego rodzaju wojna. Wygląda na wirtualną, ale cele walczących stron są świetnie zdefiniowane i jak najbardziej realne. Stawka jest dla obydwu stron bardzo wysoka, co determinuje bezwzględność działań. Ściślej – jedna strona była bezwzględna już od dawna, zaś druga dopiero teraz zaczyna być twarda. Jeżeli zaczynacie mieć Państwo wątpliwości, czy użyta przeze mnie wojenna retoryka jest uzasadniona rzeczywistą wagą tematu, to zechciejcie, proszę, przyjrzeć się celom stron, o których wspomniałem.

„Oni” chcą po prostu zarobić. Cóż, każdy musi z czegoś żyć. Nic osobistego.

„My” usiłujemy zapobiec istotnym kłopotom lub wręcz nieszczęściom, które dotkną konkretne jednostki, co w rezultacie wpłynie poważnie na ich los. Te same wydarzenia wpłyną na społeczeństwo jako całość – z powodu znacznych kosztów, które będzie ponosić. Takie bowiem będą niewątpliwe skutki postępującego w Polsce rozpowszechnienia otyłości i związanych z nią chorób.

Jedną z kluczowych przyczyn owych nadchodzących nieubłaganie problemów są fatalne nawyki żywieniowe dorastającego pokolenia Polaków. Zwłaszcza dotyczące tego, co jest spożywane pomiędzy głównymi posiłkami: wszelakich przekąsek, w tym drugich śniadań.

Co dzieci kupują w sklepikach i automatach szkolnych – wiedzą wszyscy, oszczędzę Państwu wyliczanki. Mam natomiast nieodparte wrażenie, że nie wszyscy, którzy powinni, mają świadomość następstw takiego odżywiania. Pozwolę sobie zatem wesprzeć dość wątłą w tym względzie akcję edukacyjną.

O tym, że dieta fastfoodowo-batonikowo-słodkonapojowa (wybaczcie Państwo neologizmy, proszę) prowadzi do nadwagi i otyłości, słyszy się jeszcze stosunkowo często, ale na tym koniec. Nawet Pani Doktor Premier była łaskawa wygłosić do dzieci: „… żebyście nie były grubaskami”, co świadczy o tym, że zapomniała o korczakowskiej zasadzie, że dzieci trzeba traktować poważnie. Zostawmy Panią Premier i wróćmy do następstw otyłości. Od razu uprzedzam – to nie będzie żadne straszenie. Po prostu uważam, że macie Państwo prawo wiedzieć, jeżeli jeszcze nie wiecie. Pozwolę sobie – tradycyjnie już – posłużyć się pewnymi uproszczeniami, za co przepraszam fachowców.

Zacznijmy od spraw najprostszych – czysta mechanika. Przeciążony znaczną nadwagą szkielet – kręgosłup, stawy biodrowe, kolana, nawet stopy – zaczyna reagować na długotrwałe, nadmierne obciążenie tak jak każda przewlekle, w znacznym stopniu przeciążona konstrukcja. Ulega zniekształceniom oraz nadmiernemu zużyciu. Efektem są bóle kręgosłupa i stawów dokuczliwe na tyle, że wymagają stosowania środków przeciwbólowych. Przewlekłe, długoletnie stosowanie tych środków (bo przyczyna przecież nie mija) prowadzi do uszkodzenia nerek, wątroby, żołądka, szpiku… Statystyki wykazują, że w dłuższej perspektywie czasowej tego typu leki zabijają więcej ludzi niż choroby będące przyczyną ich przyjmowania. Z drugiej strony – jeżeli człowieka bardzo boli, to zrobi wszystko, żeby przestało. Uświadomcie sobie Państwo: zaczęło się od znacznej nadwagi.

Z poziomu mechanicznego przejdźmy na „hydrauliczny”. W otyłości zwiększa się objętość krwi krążącej. Upraszczając nieco – napiera ono na ściany naczyń tętniczych pod zwiększonym ciśnieniem. To jeden z mechanizmów wczesnego nadciśnienia u osób otyłych. Jeden, ale nie jedyny. Zmiany zachodzące w ścianie samych tętnic współdziałają ze zwiększoną objętością krwi, pchając sprawy w złym kierunku. Następstwem długotrwałego nadciśnienia tętniczego może być (i często jest) udar mózgu. Nierzadko prowadzący do głębokiego inwalidztwa, sadzający ludzi w wózkach inwalidzkich, czasami odbierający dodatkowo zdolność do wypowiadania lub nawet rozumienia słów. Czy wizja takiej przyszłości dla dowolnego dziecka – naszego lub nie – gdy przyczyna na samym początku drogi jest odwracalna, powinna skłonić do bardzo energicznych działań zapobiegawczych? Moim zdaniem – tak.

Innym następstwem nadciśnienia tętniczego oraz szybko postępujących u osób otyłych zmian w tętnicach (o czym jeszcze za chwilę) często bywa zawał serca. Nie tak często zakończony śmiercią, jak bywało niegdyś, ale nierzadko prowadzący do niewydolności serca, czyli dramatycznego niekiedy spadku możliwości wykonania jakiegokolwiek wysiłku. Dla młodych ludzi zawał to po prostu szybka śmierć, bo tak jest na filmach. Nie mieści im się w głowach, że można przesiedzieć całą noc w fotelu, nie mogąc się położyć (bo uniemożliwia to duszność) i marząc, by starczyło sił na dojście do ubikacji. Wielu rodzicom taki scenariusz w odniesieniu do własnych dzieci też wydaje się niepojęty. Nawet wówczas, gdy sami go współtworzą.

Przejdźmy na jeszcze bardziej subtelny poziom – biochemii. Znaczna otyłość prowadzi do cukrzycy, która z kolei przyczynia się do rozwoju zmian miażdżycowych w tętnicach, nadciśnienia tętniczego, zawału serca, a ponadto uszkadza na przykład wzrok i nerki, może także doprowadzić do utraty kończyn dolnych. Poza cukrzycą następują również niekorzystne zmiany w zakresie składu lipidów krwi, które stają się kolejną przyczyną nasilenia opisanych już zmian w naczyniach tętniczych.

Jak Państwo zapewne zauważyli, złe siły działają tu wyjątkowo zgodnie. Tym zaś, co je wyzwala lub bardzo wzmacnia, jest nieprawidłowe żywienie w okresie rozwoju organizmu.

Czy zatem wysiłki na rzecz utrudnienia dzieciom dostępu do niezdrowej żywności w trakcie pobytu w szkole i stworzenia łatwej dostępności do żywności zdrowej mają sens? Zadam to pytanie inaczej. Jeżeli macie Państwo możliwość wpłynięcia na czyjś los, jeżeli wiadomo, że bez Waszej interwencji będzie on prawie na pewno gorszy, to czy powinniście Państwo interweniować? Zwłaszcza że do młodych ludzi, o których mowa, z jednej strony kieruje się drętwą i niezrozumiałą, śladową akcję dydaktyczną, a z drugiej strony – są oni celem działania najlepszych specjalistów od marketingu. Oni wiedzą, jak łatwo manipulować młodymi ludźmi – ich potrzebą buntu, niezależności, akceptacji przez środowisko i wieloma innymi uczuciami, na temat których nie będę się wymądrzał. Oni naprawdę lubią tę młodzież – bo z niej żyją. Że przy tym skracają jej życie i prowadzą do inwalidztwa? Cóż – biznes jak każdy inny, nic nielegalnego. Jeżeli zatem będą musieli poszukać innych źródeł dochodów, nie będzie mi ich żal.

Rozumiem obiekcje i wątpliwości. Pierwsza – że zdrowa żywność jest droższa od niezdrowej. Prawda. Dlatego zdrową powinno się być może w jakimś stopniu subsydiować, w konkretnie zdefiniowanych sytuacjach. W ogólnym bilansie i tak się zwróci, bo leczenie następstw otyłości jest naprawdę drogie.

Druga wątpliwość – że kto będzie chciał, i tak wyskoczy w przerwie do sklepiku na rogu po jakieś paskudztwo. Tu trzeba liczyć na dwie rzeczy: na zniechęcające czynniki pogodowe i na to, że zaproponowane zdrowe produkty żywnościowe będą po prostu smaczne. Z tym ostatnim może nie być na początku łatwo. Ustawę uchwalono w ubiegłym roku, ale umiłowane Ministerstwo Zdrowia opublikowało akty wykonawcze dopiero 28 sierpnia. Trzy dni na przygotowanie szkolnych stołówek i sklepików do działania według rygorystycznie określonych norm?! Stary greps kabaretowy: „Gdybym nie wiedział, że głupota, to pomyślałbym, że dywersja”, przychodzi na myśl – wraz z refleksjami na temat szacunku Pani Premier i jej Ministrów Zdrowia dla innych ludzi.

Wątpliwość dzisiaj ostatnia – że to tylko kawałek dnia, a co potem? Jeżeli nawet młody człowiek w szkole będzie jadł zdrowo, a w domu przejdzie na najgorzej rozumianą, szybką kuchnię polską? Warto mieć świadomość, że pobyt w szkole to zawsze istotna, a czasami przeważająca część dnia – jeżeli w tym czasie posiłki będą zdrowe i sprzyjające prawidłowemu rozwojowi, to tylko dobrze. Proporcje diety z całej doby zostaną przynajmniej przesunięte w dobrym kierunku. Bo jak mówi cytowane już tu niegdyś przeze mnie Prawo Brookera: „Odrobina działania jest lepsza niż tony abstrakcji”.