Katastrofie w Alpach można było zapobiec
Śmierć pasażerów i załogi lotu Germanwings była następstwem depresji drugiego pilota, ale być może również niedopatrzeń pracodawcy lub instytucji medycznych, które go leczyły.
To, co zrobił drugi pilot niemieckich linii, nazywa się fachowo rozszerzonym samobójstwem. Dane, które już mamy, pozwalają na łatwe odtworzenie niepokojąco prostej i logicznej sekwencji zdarzeń, prowadzących w rezultacie do tragicznego końca. Odtwórzmy je, z koniecznymi uproszczeniami, by zwiększyć prawdopodobieństwo, że nasza historia nie odbiegnie zbyt daleko od prawdy (której szczegółów wszak jeszcze nie znamy, a być może nie poznamy).
Był sobie pilot, dla którego latanie było sensem życia. Z tego, co wiem, nie jest to żaden szczególny wyróżnik – piloci często są tak zbudowani mentalnie. Bohater naszej opowieści zapadł na chorobę okulistyczną, która miała postępujący charakter. Jej skutki były znane pacjentowi, a najgorszym z nich miała być utrata w przewidywalnej przyszłości licencji pilota.
Popadł w depresję, jednym z jej skutków była zmiana osobowości. Jego dziewczyna nie wytrzymała z nim i odeszła. Zapewne czuł się osaczony, bez nadziei na pozytywne zakończenie. Zapewne – jak niejeden pacjent z ciężką depresją – nie widział sensu życia i odejście wydawało mu się jedynym rozwiązaniem. Mógł, jak wielu samobójców, zginąć tak, żeby nie dać innym szans na ratunek, ale również – by nikogo fizycznie nie skrzywdzić. Wybrał tzw. rozszerzone samobójstwo.
Zablokował drzwi kabiny pilotów. Mógł w tym momencie wyłączyć silniki – samolot spadłby znacznie szybciej. On jednak rozpoczął stałe obniżanie lotu, ale z prędkością opadania (tu wierzę wszystkim wypowiadającym się ekspertom lotniczym, których oglądałem, słuchałem lub czytałem) charakterystyczną dla pierwszej fazy zniżania przed lądowaniem. Być może zaplanował taki scenariusz – jako swoje ostatnie podejście do lądowania w życiu.
Jeżeli prawdą jest, że samolot rozbił się w miejscu, które dobrze znał i lubił, przemawia to tym bardziej za hipotezą, że przebieg dramatu nie był przypadkowy, lecz starannie przemyślany. To z kolei czyni mniej prawdopodobne chwilowe obniżenie nastroju jako przyczynę desperackiego kroku, a tym bardziej każe myśleć o depresji. Tyle faktów i niewysilonych przypuszczeń. Pora na wątpliwości.
Kluczowe pytanie brzmi: czy pracodawca pilota – linia Germanwings należąca do Lufthansy – wiedział o chorobie narządu wzroku u swojego pilota? Jeżeli wiedział, to czy ktoś w firmie zadał sobie trud, żeby sprawdzić, co taka choroba oznacza i czym musi (lub może) się skończyć? Jeżeli sprawdził i dowiedział się tego, co trzeba, to czy zlecił, by pacjent został poddany kontroli psychologicznej i by testy te były powtarzane systematycznie?
Choroba miała wszak charakter postępujący… Jest wysoce prawdopodobne, że w pewnym momencie uznano by, że konieczna jest konsultacja psychiatryczna – z powodu nasilenia depresji. Jest również bardzo prawdopodobne, że psychiatra spowodowałby zawieszenie pacjenta w lotach. Jeżeli pracodawca wiedział i nie wdrożył odpowiedniego toku postępowania, to dyrektor linii i ci pracownicy, którzy zaniechali prostych procedur, powinni być uznanymi za współwinnych śmierci 149 osób.
Jeżeli jednak pracodawca nie wiedział, to znaczy, że szpital, w którym pacjent był leczony (cytuję określenie z serwisów informacyjnych) „na chorobę nie psychiatryczną” – czyli okulistyczną – zachował tę informację dla siebie.
Brzmi jak z koszmaru: szpital nie zawiadomił linii lotniczych, że ich pilot cierpi na chorobę, która wykluczy wykonywanie przez niego zawodu? Nie znam procedur obowiązujących w Niemczech, ale mam nadzieję, że się mylę – że taki wariant jest niemożliwy. Bo jeżeli jest możliwy (oczywiście w imię zachowania tajemnicy lekarskiej i ochrony danych), to należy bardzo mocno zrewidować obowiązujące w tym względzie zasady – w odniesieniu do tzw. zawodów wrażliwych.
Za tym, że system jest bardzo niedoskonały, przemawia również fakt, że linie lotnicze mogły nie wiedzieć, że pilot, którego desygnowały do lotu z Barcelony do Düsseldorfu, nie był tego dnia zdolny do pracy. Zwolnienie lekarskie, które jest w istocie orzeczeniem o krótkotrwałej niezdolności do pracy, znaleziono w mieszkaniu sprawcy katastrofy.
Ktokolwiek dopuścił się niedopatrzenia lub zaniechania – w kabinie pilotów znalazł się człowiek z zaawansowaną depresją. Depresja nie pojawia się nagle i niezwykle rzadko pozostaje niezauważona. Dlatego wbrew opiniom ekspertów lotniczych pozwalam sobie twierdzić, że katastrofy w Alpach można było, być może, uniknąć.
Nie wtedy, gdy samolot z zablokowanymi drzwiami kabiny pilotów rozpoczął nieuchronne zniżanie. Działania prewencyjne należało rozpocząć dużo wcześniej – na dni, a może tygodnie przed tragicznym lotem.
Komentarze
Jeśli jest prawdą, że groziło mu : utrata wzroku, a tym samym brak możliwości kontynuowania pasji, (tak pasji, a nie zawodu), to nie dziwię sie , że tego dokonał. tylko nie rozumie , dlaczego pociągnął za soba 149 niewinnych osób. Mógł se rozbic samolotem sportowym lecąc samemu.
Co do miejsca, skąd wiedzial ,że pierwszy pilot akurat w tym miejscu wyjdzie z kabiny ?
Do wyboru miejsca nie przywiązywał bym większej wag, mógł tego dokonać w każdym momencie, zostając samemu w kabinie.
W zasadzie zgoda co do procedur. Tylko, że powinien zbadać go psycholog nie psychiatra. Psychiatra guzik by zauważył 😉
Z szacunku dla ofiar nie komentuję katastrofy.
Natomiast żyjąc parę lat chyba Pan już wiedzie, że wystarczy stanąć w dowolnym ciekawszym miejscu przy drodze by doczekać się kiedyś katastrofy i zabitych. Czekając odpowiednio długo. Czy wynika z tego, że należy wszystkich kierowców i pilotów zakuć na zapas w kajdanki a wszystkie drogi wyłożyć puchowymi pierzynami?
Nie widzi Pan, że regulując biurokratycznie jedno zjawisko może Pan narazić bezpieczeństwo dwu innych? To takie polskie: Samochody powodują hałas więc najlepiej całe autostrady wyłożyć 4 metrowymi płytami ochronnymi. Nie widzi Pan tego codziennych skutków?
Tyle jest narzekania na biurokrację. A przecież jest ona wynikiem tego, że nieprzemyślane regulacje w jednym miejscu wywołują zupełnie nieoczekiwane efekty w wielu innych.
A już najgorszym rozwiązaniem jest histeryczny akcjonizm? Proponuję z okazji niedzieli wypić szklankę zimnego piwa. To będzie miało znacznie lepszy efekt niż nakładanie kolejnych regulacji na lekarzy i szpitale z potencjałem wzrostu inwigilacji i szkodzenia ludziom.
Orzeczenia lotniczo-lekarskie osób młodych wydawane są na okres dłuższy, aniżeli u osób starszych. Piloci po 50-ce podlegają badaniom co 6 miesięcy. Założeniem jest, że pilot informuje lekarzy orzeczników o wszystkich swoich problemach ze zdrowiem w trakcie każdego kolejnego badania. Podpisuje w tej sprawie odpowiednie oświadczenie, po wypełnieniu specjalnego formularza. Tym niemniej, można zadać pytanie czy zatajony przez pilota proces chorobowy był do wykrycia w trakcie wcześniejszego badania lotniczo-lekarskiego, czy też zaczął się rozwijać dopiero po ostatnich badaniach. Wykrycie soczewek kontaktowych w trakcie badania okulistycznego nie jest chyba problemem dla żadnego lekarza-okulisty.
zak1953
29 marca o godz. 7:41 29841
Soczewki, czy okulary raczej nie sa przeszkoda w pilotowaniu statków powetrznych (nie chce sie wymadrzać, nie wiem na pewno), to nie PRL, gdzie każdy kandydat na szybownika przechodzil badania pod katem przydatności do latania na szybkich.
Inna sprawa to taka, że mając do wyboru kilkuset innych kandydatów, pracodawca wybierze na 150% zdrowego.
Niedawno mój bratanek (cała moja rodzina razem ze mna ma na punkcie latania lekka odchyłkę) aplikował do pewnej taniej linii, potrzebowali 2 pilotów, zglosiło se 180, najpierw wybrano dziesięciu, potem czterech, w tym bratanka, niestety, ostatniej kwalifikacji nie przeszedł. To pokazuje jaka jest konkurencja w zawodzie i potencjalny kandydat/pasjonat zrobi wszystko, razem z zatajeniem choroby, żeby tylko spełnic marzenia.
Vera
Zgadzam się z całym wpisem.
Szkoda, ze nie bedac specjalista, wypowiada sie Pan na temat schorzen psychiatrycznych pacjenta, ktorego Pan nigdy nie widzial i nie rozmawial. Jest mi przykro, ze swoim artykulem przyczynia sie Pan do szerzenia nieuzasadnego leku przed ludzmi cierpiacymi na depresje. Depresja nie jest jedynym powodem samobojstwa a juz w szczegolnosci nie jest naturalna przyczyna samobojstwa rozszerzonego. To kolejne naduzycie w Pana artykule. O samobojstwie rozszerzonym mowimy w sytuacji zabojstwa najblizszych samobojcy – jego/jej dzieci, niedoleznych rodzicow, moze dziewczyny. Motywacja jest uchronienie ich przed koszmarem tego swiata.
Nic nie wskazuje na powiazania emocjonalne Lubitza z jego pasazerami. Opis ostatnich minut lotu wskazuje, ze byl kompletnie nieczuly na ich krzyki i leki.
Jesli mialabym sie pokusic o diagnose, bylaby to osobowosc narcystyczna. Osoby o takim profile czesto wydaja sie depresyjne, zwlaszcza kiedy swiat nie kreci sie wokol nich i nie sa nieustannym centrum podziwu. Dla takich osob, utrata mozliwosci bycia na szczycie moze byc powodem do samobojstwa. Nie dlatego, ze sa w rozpaczy, ale dlatego, ze slawa jest dla nich cenniejsza niz zycie przecietniaka. A ludzie, inni ludzie sie nie licza. Moga byc tylko narzedziem do osiagniecia celu. Ich bol, ich lek, ich rozpacz go nie dotyka, tak jak nas nie dotyka ‚bol’ wyrzucanego na smietnik starego roweru czy telewizora.
I pytanie czy pracodawca musial wiedziec? Panie Doktorze Kaczmarewicz! Pan wie, ze lekarz wie tylko tyle ile mu pacjent zechce powiedziec. Kazdy potrafi klamac, ale nikt nie jest takim mistrzem klamstwa jak osobosc narcystyczna. Oni wierza w swoje klamstwa, bo ich slowo ZMIENIA rzeczywistosc…
Pracodawca bylby ostatnim, by dowiedziec sie prawdy.
Podsumowujac – to byla katastrofa, ale nie do unikniecia.
Czy leci z nami lekarz?
Andrzej52
Masz rację, soczewki nie są przeszkodą w pilotowaniu samolotów. Po prostu pilot dostaje obecnie wpis do badań o obowiązku posiadania okularów bądź soczewek i latania w nich. To mogłoby oznaczać tylko rozpoznanie u niego innego poważniejszego i rozwojowego stanu chorobowego oczu, trwale dyskwalifikującego pilota. Tego jednak na razie nie wiemy.
Okulary (i nie tylko) były przeszkodą w rozpoczęciu szkolenia lotniczego w czasach PRL. To wynikało z wymagań postawionych przez władze lotnictwa wojskowego przed kandydatami, stanowiącymi rezerwę lotniczą armii. Później przyjęto zdecydowanie bardziej liberalne stanowisko co do wymagań medycznych obowiązujące do dzisiaj.
Co obaw przed konkurencją. Ten młody człowiek już pracował w liniach lotniczych z licencją zawodową i dolatywał godziny do licencji pilota liniowego ATPL (minimum 1500 h nalotu). Do tego ponoć był wyróżniany za umiejętności pilotażowe. Pod tym względem pewno nie musiał obawiać się o pracę w niemieckich liniach lotniczych. Pozostaje rzeczywiście kwestia obaw o wynik kolejnych badań lotniczo-lekarskich. Tego jednak jeszcze nikt do końca nie wyjaśnił. I trudno bawić się w orzekanie z tą ilością danych. I wszelkie orzeczenia ze względu na śmierć sprawcy będą swego rodzaju spekulacją bliższą bądź dalszą od prawdy. Obawiam się, że prawda została zabrana do grobu. Nie pierwszy zresztą, ani ostatni raz.
Piloci niemieccy i ponoc inni z UE protestują przeciwko niezwykłemu tempu orzeczeń definitywnych w tej sprawie.To rzeczywiscie niezwykłe.Zapis ze skrzynki głosowej jest b sugestywny lecz brak ,nie odnaleziono,skrzynki z zapisem parametrów lotu.
Najwazniejszej.
Równie dobrze brzmią diagnozy „depresji piorunujacej” czy „że Zły się dostał do kokpitu i oddychał miarowo”.
Obserwowany szybki wzrost komunikacji lotniczej generuje silny popyt na pilotów.
Z b drogim wyszkoleniem,którego koszty b.czesto niesie sam kandydat startujac do kariery zawodowej z zadłuzeniem.Gaże sa wysokie lecz trzeba spłacac.
Piloci ,zwłaszcza na poczatku kariery ,sa pod silną presją by kariery nie utracic.
Jest wiele głosów kwestionujacych ta błyskawiczną diagnozę katastrofy.
Polecam
http://flightaware.com/squawks/view/1/7_days/popular_new/47468/Germanwings_plane_crashes_in_southern_France
W Niemczech surowo przestrzegana jest zasada tajemnicy lekarskiej. Zaden szpital czy lekarz nie ma prawa zdradzic pracodawcy danych o chorobie swego pacjenta, nawet na wyrazne zadanie pracodawcy. Byc moze w przypadku zawodu pilota byloby to mozliwe, w innych przypadkach – nie. To dlatego szpital leczacy Lubitza nie mogl zawiadomic jego pracodawcy o chorobie pacjenta. Znam to z autopsji.
Wypadek nastąpił nie z przyczyny słabego wzroku ale zaburzeń psychicznych i zawodnych procedur . Każdy może zwariować ten fakt jest znany od wieków i dla tego w kabinie samolotu jest dwóch pełnowartościowych pilotów . Co z tego skoro jeden może zablokować kabinę bez wiedzy i zgody drugiego . Tu zawiodły procedury . Należy bezwzględnie usprawnić procedury . Przed szaleństwem nigdy się nie uchronimy bo jest ono niestety elementem inteligencji i dopóki samolotem będzie sterował człowiek , jest ryzyko jego wystąpienia.
Przychodzi baba do lekarza. Lekarz pyta:
– Co pani jest?
– Krawcowa 😎
Przypomniał mi się ten stary żart, bo niech mi kto powie, w jaki sposób lekarz czy psycholog ma się dowiedzieć, kim z zawodu jest pacjent i kto jest jego pracodawcą, jeśli pacjent przyszedł prywatnie i podał o sobie nieoprawdziwe informacje?
Mam wrażenie, że wiele osób wypowiadających się w tonie „co zawiodło” w gruncie rzeczy szuka „winnego zastępczego” skoro ten faktycznie winny nie żyje.
Nie wiemy, kto wydał owo zwolnienie podarte przez pilota- czy ta osoba w ogóle wiedziała kim jest pacjent i kim jest jego pracodawca? Załóżmy nawet, że tak- że ów lekarz był psychiatrą, przyszedł do niego pilot z ciężką depresją, dostał zwolnienie bo lekarz uznał, że w takim stanie nie powinien pilotować czy mógł ten lekarz przypuszczać, że osoba, która z własnej nieprzymuszonej woli idzie do lekarza -więc albo chce się leczyć albo chce zwolnienia z pracy- może owo zwolnienie podrzeć i rozbić samolot? To po co poszedł do lekarza? Mógł nie iść i zrobić co zrobił i tak.
Czy lekarze stwierdzający chorobę wzroku, która w chwili badania nie stanowiła przeszkody do wykonywania zawodu, jednocześnie wiedząc, że pilot będzie podlegał kolejnym obowiązkowym badaniom cokolwiek tu zaniedbali nie informując pracodawcy o niezdolności, która jeszcze nie wystąpiła? Mogli przewidzieć, że ów pilot tak zareaguje? Codziennie tysiące ludzi dowiadują się, że czeka ich cierpienie nieporównywalne z utratą licencji pilota- np. walka z nowotworem, utrata bliskiej osoby. Czy ci ludzie zabijają innych? Czy by temu zapobiec należy informować pracodawców bo są pilotami, maszynistami lub mają dostęp do broni?
Depresja jest chorobą straszną, perspektywa utraty ukochanej pracy pewnie też. Ale to są doświadczenia nieobce i pilotom, i innym ludziom odpowiadającym za życie innych. Ale to nie oznacza, że dopuszczają się podobnych czynów. Oprócz chorób, problemów osobistych człowiek ma jeszcze potężny hamulec w postaci zwykłej moralności, która nie pozwala na krzywdzenie niewinnych ludzi, na odbieranie życia komuś, kto nic mu nie zrobił.
Temu, że skaże na śmierć tych roześmianych gimnazjalistów, te dzieci w ramionach rodziców, tych zwykłych ludzi, którzy pewnie witali go z uśmiechem człowiek, którego poza JA, poza MOJE problemy, MOJA przyszłość nic nie obchodzi, nie mogły zapobiec żadne procedury informowania, żadni lekarze.
Wprowadzenie obowiązku obecności zawsze dwóch osób w kabinie jest sensownym krokiem. Ale nie gwarancją- ktoś, kto decyduje się zabić 150 osób rozbijając samolot raczej nie powstrzyma się przed usunięciem tej jednej trochę wcześniej.
Co nas zatem chroni? To, że tacy ludzie bez hamulców moralnych są wielką rzadkością. Że ani depresja, ani osobiste nieszczęście nie luzuje tych hamulców.
@1300 gramów
„w jaki sposób lekarz czy psycholog ma się dowiedzieć, kim z zawodu jest pacjent i kto jest jego pracodawcą, jeśli pacjent przyszedł prywatnie i podał o sobie nieoprawdziwe informacje?”
Dokładnie: W Niemczech zwolnienie lekarskie pacjent dostaje do ręki i to on ma je dostarczyć pracodawcy. Lekarz nie ma informacji o zawodzie i pracodawcy pacjenta z innego źródła niż sam pacjent.
W całkiem niezłych pismach popnaukach wnioski co do „zapobiegania” są raczej pesymistyczne.
http://www.newscientist.com/article/dn27256-how-do-airlines-monitor-the-mental-health-of-pilots.html#.VRgtD_ysXVA
oraz
http://www.popsci.com/how-do-we-know-when-pilots-are-mentally-unfit-fly
Jest jeden problem: w Niemczech informacja o stanie zdrowia, nawet wpływająca na zdolność do pracy, jest tajna, podlega pod ustawę o ochronie danych osobowych. Lekarzowi, który by poinformował Lufthansę o kłopotach pilota, groziłaby kara więzienia. Także u nas nie jest z tym dobrze, najprawdopodobniej można się bez problemu przecisnąć przez sito kontrolne. Zanim zaczęto na wszystkie strony ciąć koszty, każda linia lotnica miała własny „ośrodek zdrowia”, którego badania były oczywiście tajne, ale nie dla pracodawcy – i niemożliwe byłoby ukrycie kłopotów ze wzrokiem czy depresji. Uważam, że – oczywiście na zupełnie inną skalę i w innych kategoriach – mamy tu do czynienia z syndromem podobnym do usunięcia gabinetów lekarskich ze szkół. To przynosi ogromne oszczędności, ale – jak widać po stanie również naszych dzieci, w tym kwestii szczepień – to się na dłuższą metę nie opłaca.
A na jakiej niby podstawie prawnej szpital miałby informować pracodawcę? Potrafi pan doktor wskazać taką w prawie polskim, przywiązującym do ochrony danych osobowych i tajemnicy lekarskiej znacznie mniejszą wagę, niż na zachodzie?
150 to prawie tyle osób ile ginie na niemieckich drogach w lutym. Ktoś robi z tych lutowych śmierci taki medialny cyrk? Cała reakcja jest irracjonalna, od góry do dołu.
Ktoś zna jakieś statystyki podające ilu to próbom wtargnięcia do kokpitu zapobiegły pancerne drzwi? Bo jak na razie to przyczyniły się do śmierci 150 ludzi.
Jakie są koszta tych wszystkich antyterrorystycznych zabezpieczeń? Na lotniskach, w samolotach, przy kupowaniu biletów, itd., itp.
Z czasem pilotów (i kierowców) zastąpią komputery. Od czasu do czasu będzie się wydarzała jakaś spektakularna katastrofa. Ale w sumie bezpieczeństwo komunikacyjne będzie rosło.
@Vera
Trochę Ci się poprzestawiało wszystko. To, ze statystycznie w każdym miejscu i czasie moze się zdarzyć wypadek to nie oznacza ze powodem wypadku były statystyki. Powody są subiektywne i nie mozna ich traktować jako statystycznie nieuchronnych
trochę o wstępnych badaniach lekarskich z naszego podwórka.
Kiedys zgłosił sie do mnie kandydat na pracownika w zawodzie stolarza, który był głuchy, a lekarz zakwalifikował go najpierw do szkoły kształcącej w tym kierunku, a potem zrobił zdolnym do pracy.
Dla mnie było to bezpośrednie zagrożenie zdrowia dla tego kandydata i innych zatrudnionych.
A może było tak? Był sobie pilot, dla którego latanie było sensem życia. W trakcie jednego z przełajowych biegów, które uwielbiał złapał maleńkiego kleszcza, którego nawet nie zauważył. Kleszcz podarował mu jedną z chorób odkleszczowych – Bartonellę Like Organism. Pilot zaczął mieć narastające objawy, których nikt nie potrafił zdiagnozować, bo choroby odkleszczowe: Borelioza, a Bartonella w szczególności są mało znane, lekceważone przez lekarzy i nieleczone, a badania w ich kierunku nie są prowadzone, pomimo narastającej lawinowo liczby chorych. Pilot zaczął więc mieć typowe dla Bartonelli objawy: kłopoty ze wzrokiem, kłopoty z błędnikiem, ataki paniki, depresję, koszmary senne, zmiany osobowości. Bywał też czasami agresywny, dlatego odeszła od niego dziewczyna i zupełnie przestał się rozumieć z rodziną. Miał też dziesiątki innych objawów, których żaden z neurologów, których odwiedzał nie potrafił zdiagnozować. Wysłali go więc do psychiatry. W ten sposób pilot powtórzył drogę setek chorych na choroby odkleszczowe, którzy na całym świecie traktowani są przez główny nurt lekarski jako świry z chorobą psychosomatyczną. Mimo łykania wielu tabletek psychotropowych nic się nie poprawiało: obraz drgał, w głowie wirowało i brzęczało, świat się zawężał a przez kończyny przebiegały dziwne drżenia i pilot zdawał sobie co raz bardziej sprawę że jego kariera zawodowa nie tylko jako pilota, ale w ogóle jakakolwiek kariera jest niemożliwa. Przy kolejnym ataku paniki, kiedy kapitan wyszedł z kabiny zabarykadował drzwi, nałożył słuchawki z relaksującą muzyką rozłożył wygodnie fotel i obniżył lot. O pasażerach nie myślał.
Rozważania piękne a dla mnie z owego MORDERSTWA dokonanego przez świra, tak – świra wynika jeden wniosek. Szkoda, że nikt go wcześniej nie zastrzelił.
Co koleś zażywał? Agomelatyna i olanzapina.
I bardzo ciekawy komentarz w GW:
„Z tym większą ostrością stawia to problem ustalenia zasad komunikowania się między lekarzami prowadzącymi, komórkami medycyny pracy i pracodawcami w sektorach, w których od stanu ciała i umysłu pacjentów mogą zależeć setki istnień ludzkich. To trudne i delikatne pytanie o granice tajemnicy lekarskiej w sytuacjach nietypowych i skrajnych. „
„Wskazany jest w leczeniu ostrym i podtrzymującym schizofrenii i innych psychoz z wyraźnymi objawami wytwórczymi, takimi jak: urojenia, omamy, zaburzenia myślenia, wrogość, podejrzliwość lub z objawami negatywnymi, takimi jak: spłycenie lub stępienie afektu, wycofanie się z życia społecznego, izolacja emocjonalna. Łagodzi także wtórne objawy afektywne zwykle towarzyszące schizofrenii i zaburzeniom pokrewnym. Jest przydatny w długoterminowym leczeniu podtrzymującym chorych, u których stwierdzono dobrą odpowiedź terapeutyczną w aktywnej fazie leczenia.
[…]
wpływa ujemnie na możliwość prowadzenia pojazdów”
@żonacoregonaBartonelle
Bez przesady, borelioza taka rzadka ani nierozpoznawalna nie jest. Co innego rzeczywiście Bartonella.
CZY MÓGŁBY SZANOWNY PAN GOSPODARZ UKRYĆ WPIS betik1000?
Czy należy wykluczyć zupełnie takie nagłe sprawy jak np.pęknięcie tętniaka czy zawał serca lub inne w jego przypadku ?
mpn
30 marca o godz. 15:27 29867
Popieram !!!!!!!!!!!!!!!!!!!
mpn
30 marca o godz. 15:27 29867
Przyłączam się do apelu!
@ipi
jeśli to prawda, że na nagraniu słychać miarowy oddech pilota, to chyba nie są to typowe objawy przy zawale serca czy innym nagłym przypadku utraty przytomności?
ipi,
jak się ma udar, to się nie blokuje drzwi do kabiny, zwłaszcza jeśli panel sterujący tych drzwi znajduje się po stronie fotela innego pilota; trudno też w tym stanie przeprogramować autopilota.
Jeśli chodzi o prędkość opadania, to była ona około dwa razy większa niż to się normalnie stosuje; nikt takich prędkości opadania nie stosuje przez kilka minut z rzędu, zwłaszcza że samolot do rozpoczęcia lądowania miał jeszcze co najmniej pół godziny. Gdyby po prostu wysiadły wszystkie silniki, samolot mógłby szybować co najmniej 20 minut; tymczasem spadał minut osiem:
http://flightaware.com/live/flight/GWI9525/history/20150324/0835Z/LEBL/EDDL/tracklog
W tym celu ktoś przeprogramował autopilota, czego nie można było zrobić nieświadomie.
„szpital nie zawiadomił linii lotniczych (…) należy bardzo mocno zrewidować obowiązujące w tym względzie zasady – w odniesieniu do tzw. zawodów wrażliwych.”
A więc znieść lub poluzować tajemnicę lekarską?
Wobec kogo?
Pilotów, maszynistów kolejowych, kierowców autobusów, kapitanów statków, kierowców cystern z paliwem i chemikaliami, chirurgów, kierowców w ogóle?
Czy wówczas odpowiedzialność za katastrofę zostanie przeniesiona na lekarza?
Na razie atakuje się się psychiatrów za opinie zezwalające na sporadyczne wypuszczanie psychopatów-recydywistów…
Osoba świadoma zagrożenia „donosem” do pracodawcy może w ogóle zrezygnować z porady lekarskiej, a jakie są szanse na wykrycie problemów zdrowotnych (a szczególnie psychicznych) w trakcie przymusowych badań okresowych w zakładach medycyny pracy? I co z okresem między badaniami?
Panie Gospodarzu
Teza tytułowa jest mocno wątpliwa. To co wiemy, nie jest tym co wiemy, bo są to zaledwie fragmenty, o nieznanych relacjach wielkości i jakości do całości wiedzy o tym jak doszło do zdarzenia, jaka jest jego geneza, kto i za co odpowiada, co było do uniknięcia, a co nie.
Czy pilot był „w depresji”, także wcale nie zostało wykazane. To tylko pierwsze z przypuszczeń.
„Ostatnie podejście do lądowania” niekoniecznie wyjaśnia to, co zrobił pilot. Skoro zamierzał się zabić, wraz ze wszystkimi na pokładzie, to specyficzne „podchodzenie do lądowania” słabo się tłumaczy. Bardziej, gdy jest to coś na próbę: może się rozmyślę i wtedy wyjdę z tego zniżania, polecę dalej.
Jeśli się chce popełnić samobójstwo, ale daje się sobie czas dobrych kilku minut na sam proces tracenia życia, to nie wydaje się to działaniem o jasnym celu i pełnej determinacji wykonania. Bardziej byłoby z celem spójne gwałtowne pikowanie.
Nie można jak na razie wykluczyć powodów będących poza pilotem, np technicznych.
Z całą pewnością natomiast, nie doszło do wielu wypadków lotniczych dlatego, że powzięto prawidłowe wnioski z poprzednich katastrof i je wdrożono.
Poczekajmy więc na znacznie solidniejszą dawkę wiedzy w tej sprawie.
Tanaka,
Jedyną awarię, jaką można by sobie wyobrazić, jest awaria zamka drzwi. Ale wtedy pilot odezwałby się do kapitana za drzwiami oraz zgłosił poważną awarię kontroli naziemnej. Co więcej, bez problemu by wylądował.
Przykładem samobójstwa wymagającego wielu minut świadomego działania jest choćby wysadzenie się w jakiej kawiarni czy autobusie. Dość dużo osób wybiera taką śmierć.
Zdeterminowanego pilota nic nie powstrzyma, a już na pewno nie obecność stewardessy.
Nie wiem na jakiej podstawie autor stwierdzil w tytule; „Katastrofie mozna bylo zapobiec”, bo tresc to takie komunaly.
Wpis shrinki, ktora jest specjalistka punktuje doskonale tezy Autora.
Wiec moze mniej szukac usprawiedliwien dla tego tego czlowieka, ktory zabil 150 osob – taki jest fakt, bo okaze sie w koncu, ze nie on jest winny tylko zli lekarze, bo nie przewidzieli co mu w glowie zaswita w danej chwili,, szefostwo, co go nie docenialo w pracy, dziewczyna co go mniej lubila i my wszyscy, bo nie docenilismy jego
Chyba osiagnal co chcial, zabil tylu i stal sie slawny. Ciekawe, ze nigdy zadnego terrorysty nie usiluje sie usprawiedliwic zlym stanem psychicznym, a czasami takze przejsciami w zyciu – powazniejszymi niz konflikt z dziewczyna..
Zawsze bedzie sie cos zdarzac, czego nie bedziemy w stanie przewidziec.
qazik
31 marca o godz. 21:18 29880
Przykłady które podajesz, są innego rodzaju. Planowanie może trwać długo, ale wykonanie jest krótkie, zwykle natychmiastowe: wyzwolenie zapalnika i na ogół już brak świadomości, że się ginie. Wybuch załatwia wszystko w ułamku sekundy.
Tu byłaby sytuacja wielominutowego wykonania, od skierowania samolotu ku ziemi, co zostało tu nazwane „ostatnim podejściem do lądowania” do samego momentu uderzenia w ziemię. W dodatku, przy takim ustawieniu „do lądowania” poza lotniskiem, nie ma absolutnej pewności, nawet w górach, że się samemu zginie. I że zginą wszyscy na pokładzie.
Wątpliwe jest, że pilot założył, że „niektórzy” zginą, albo nawet większość, w tym on sam. Jeśli już – to wszyscy.
Tanaka
Przy prędkośc 700 km/h jest 150% pewności, że wszyscy zginą. Prawa fizyki se kłaniają.
Takiego przecążenia nic i nikt nie wytrzyma.
andrzej52
3 kwietnia o godz. 6:45 29891
Najpierw się trzeba pokłonić rozumowi, zanim się pokłoni fizyce.
„Przy prędkości 700 km/h” nie ma pewności, że wszyscy zginą. Nie ma też pewności, jeśli się leci z prędkością 35 000 km/. Mało tego, wielu ludzi to przeżyło. Prawie wszyscy, którzy jej spróbowali. A jeśli ktoś zginął, to nie od prędkości.
Nie ma też „150% pewności, że zginą”. Ani 149%, ani 151%.
Jak się przywołuje fizykę, należy się do niej stosować.
„Fizycy” niech spasują.
Niech liczą przeciązenia.
Przed lokomotywą Stephensona biegł biegacz ostrzegając.
W przewidywalnej przyszłosci szybkośc 6M będzie codziennością komunikacji długodystansowej.Z wykluczenie,oczywiście pilotażu ludzkiego.
Był taki dowcip :
załoga bedzie sie składała z człowieka i psa.
Pies bedzie pilnowal by człowiek nie dotykał żadnych przełaczników.
Tanaka
5 kwietnia o godz. 14:35 29895
Starałem sie napisać w sposób zrozumialy dla przeciętnego czytelnika, który nie mial fizyki na maturze.
Oczywistym jest, że prędkość nie zabija, tylko przeciążenie powstałe w wyniku gwałtownego wyhamowania po zatknięciu rozpędzonego ciała ludzkiego z przeszkodą.
Ktoś tu epatuje oritalnymi prędkościami.
Niektóre liczby są bardzo podobne.
Prom kosmiczny miał 833 pasażerów. Z czego 14 nie przeżyło.
W 2013 w Europie było 842 mln pasażerów samolotów.
Gdyby zastosować logikę fizyka od latania w kosmosie to mielibyśmy w 2013 14 milionów trupów.
Czy leci z nami lekarz?
Prawie wszyscy w rachunku logika od orbitowania to byłoby 828 mln.
To tak łopatologicznie, aby zdefiniować „prawie” oraz „wielu”.