Opłaty są złe? Ale które opłaty?

Jestem w głupiej sytuacji. Odpowiadam na polemikę z moim poprzednim wpisem, którą napisał i zamieścił na swoim blogu Pan Redaktor Jacek Żakowski. Problem w tym, że czuję się bardzo zakłopotany. Nie z respektu dla Pana Redaktora, chociaż ten przenika mnie (respekt, nie Pan Redaktor) na wskroś, ale dlatego, że z olbrzymią większością przekazu zawartego w polemice zgadzam się w stu procentach. Obawiam się natomiast, że zostałem przez Pana Redaktora Żakowskiego źle zrozumiany.

Jeżeli ktoś się zgadza w pełni ze swoim oponentem, to taka dyskusja jest do bani. Podejmę jednak przynajmniej ryzyko wytłumaczenia, o co mi chodziło.

Na początek deklaracja – nie chodziło mi o opłaty za wizytę, na którą pacjent się stawił. Tu zgadzam się absolutnie z tekstem polemiki, nie zużywajmy zatem energii na wyważanie otwartych drzwi. Może tylko postrzegam rolę pielęgniarek (nie tylko środowiskowych) w sprawnym systemie opieki zdrowotnej jako absolutnie kluczową. Dodałbym też do przedstawionej przez Pana Redaktora listy niezbędną eliminację kilku merytorycznych, pozaekonomicznych patologii w systemie kształcenia lekarzy i funkcjonowaniu opieki zdrowotnej w ogóle.

Przejdźmy do jednego nieporozumienia i kilku rozbieżności, które warto przedyskutować. Nieporozumienie polegało na tym, że Czcigodna Redakcja wypunktowała na czołowym miejscu (za co serdecznie dziękuję) fragment:

„Proponuję proste rozwiązanie: mała opłata za wizytę i dotkliwa – za zabiegi, na które pacjent nie stawi się bez uprzedzenia”.

Czytając tylko te słowa, można było zrozumieć, że postuluję małą opłatę za każdą wizytę i znacznie większą za niestawienie się na zabiegi bez uprzedzenia.

Tymczasem cytowany fragment pochodził z większej całości, składającej z komentarzy do bloga i mojej na nie odpowiedzi. Pozwolę sobie przytoczyć – dla jasności wywodu:

Pan JackT: Pacjenci też są winni strasznie długich terminów wizyt. Zapisują sie do kilku specjalistów, w nadziei że którys przyjmie wcześniej. Po dostaniu sie do pierwszego wolnego specjalisty, nawet nie pofatygują sie aby telefonicznie skasować następne niepotrzebne juz rezerwacje do innych specjalistów. W rezultacie zamiast osmiu pacjetów dziennie lekarz-specjalista przyjmuje tylko dwóch. Absolutny skandal.

Pan mpn: Są winni, i to bardzo. Nie tylko kolejek na zwykłe wizyty. Znam oddział chirurgii naczyniowej, gdzie zapisy są na kilka ładnych miesięcy do przodu, a dziennie 2-3 osoby zapisane na operację potrafią się nie zgłosić.

Pan nemo: W Szwajcarii nieprzyjście na wizytę bez wcześniejszego jej odwołania pociąga za sobą rachunek za czas lekarza, do zapłacenia przez pacjenta, bez udziału kasy chorych. To bardzo skuteczna metoda dyscyplinująca.

(…) W imieniu Komentatorów i własnym proponuję zatem (…) wprowadzenie prostego i skutecznego, jak szwajcarski scyzoryk, rozwiązania: Mała opłata za wizytę i dotkliwa – za zabiegi, na które pacjent się nie stawi bez odpowiedniego uprzedzenia. Oczywiście jeżeli nie przedstawi wiarygodnej dokumentacji usprawiedliwiającej nieobecność.

Podkreślam, chodzi mi wyłącznie o nieusprawiedliwione i niezapowiedziane nieobecności. Być może ściąganie kar będzie kłopotem, ale dla obydwu stron. O wykluczenie niepłacących mniej się obawiam, z moich obserwacji wynika bowiem, że ci, których życie przyciska, przychodzą na wizyty i zabiegi bardzo rzetelnie. Na wizytach nie zjawiają się ci, którzy uważają, że kupili sobie świat. Tych mi nie żal, jeżeli będą mieli kłopoty związane ze ściąganiem należności za absencję.

Warto natomiast położyć na drugiej szali niedolę tych, którzy czekają w kolejkach dłuższych, niż to by było konieczne. Zwłaszcza na zabiegi i na wizytę u trudno dostępnego specjalisty. Jeżeli ktoś uprzedzi o nieobecności na kilka dni przed terminem, to z pewnością można znaleźć na jego miejsce inną osobę z kolejki. Gdy zrobi to z jednodniowym wyprzedzeniem, to może – przy łaskawości losu – coś uda się wymyślić, zwłaszcza w przypadku wizyt ambulatoryjnych i zabiegów niewymagających specjalnego przygotowania.

Jednak jeżeli miejsce okazuje się wolne dokładnie w tym momencie, w którym pacjent miał się zgłosić, to już przepadło. Jeśli tylko taka nieobecność nie wynika z poważnego wydarzenia losowego, to jest ona po prostu niemoralna – w obecnej rzeczywistości systemu opieki zdrowotnej. Skoro ludzie najczęściej pamiętają, żeby przełożyć wizytę u mechanika samochodowego czy fryzjera, to dlaczego nie u lekarza? Bo lekarz „się należy”, a mechanik może następnym razem wygnać za bramę? Najgorsze jest jednak, że taka nieobecność to jasny objaw lekceważenia innych pacjentów. Obstaję przy propozycji karania takich postaw.

Oczywiście, że dobrze by było, gdyby sekretarka z odpowiednim wyprzedzeniem upewniała się, czy pacjent przyjdzie. Obawiam się jednak, że większość publicznych placówek zatrudnia zbyt mało sekretarek, żeby mogły taką weryfikację prowadzić. Szkoda, bo nie ulega dyskusji, że fachowy i odpowiednio liczny sekretariat medyczny jest jednym z kluczy do sprawnego funkcjonowania przychodni i szpitali. Ale takie rzeczy tylko w bogatej medycynie.

CareMore wyguglałem. Z pewnością czegoś nie wiem, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że myślenie o wdrażaniu w przewidywalnej przyszłości tego rodzaju rozwiązań w imperium cynizmu i hipokryzji polityków wszystkich obozów oraz NFZ, to tworzenie nowego gatunku literackiego: Health Care Fiction.

Wnioski końcowe polemiki podzielam całym sercem. Uważam jednak, że w zdrowym systemie opieki zdrowotnej powinno się dyscyplinować nie tylko nierzetelnych lekarzy, urzędników czy firmy medyczne, ale również – nierzetelnych pacjentów.

PS
Pan steaktartar – może Pan nie lubić lekarzy, sam nie wszystkich lubię. Nie zgadzam się jednak na agresywny trolling. Stąd „znikanie” Pańskich wpisów. Zgodnie z zasadami tego bloga proszę, by zechciał Pan powstrzymać się od jego komentowania przez 14 dni – licząc od daty opublikowania niniejszego wpisu. Złamanie wykluczenia czasowego będzie skutkowało stałą dyskwalifikacją.

Pan IPN – myślę, że pomylił Pan blogi. Jest tak wiele miejsc, gdzie tak pięknie kwitnie agresja, że na pewno znajdzie Pan coś dla siebie.