Telefony komórkowe powodują nowotwory mózgu? Nowe, ważne poszlaki
Dając dziecku telefon komórkowy w prezencie, zadbaj, by stosowało go racjonalnie. Inaczej wraz z telefonem ofiarujesz mu guza mózgu. Takie są wnioski z opublikowanej w końcu października pracy szwedzkich lekarzy.
O możliwym niekorzystnym wpływie pola elektromagnetycznego – generowanego przez telefony komórkowe – na centralny układ nerwowy wiadomo było już od dawna. Pole elektromagnetyczne potencjalnie może niekorzystnie wpływać na tkankę mózgu, między innymi poprzez podnoszenie jej temperatury. Teoretycznie większe zagrożenie dotyczy dzieci – chociażby z powodu mniejszej grubości kości czaszki. Należy obawiać się zwłaszcza nowotworów tkanki mózgowej. Tyle teorii.
Praktyczna weryfikacja nie jest już taka prosta. Wyniki opublikowanych badań nie są ani spójne, ani jednoznaczne. Nie można twierdzić, że istnieją niepodważalne dowody na to, że telefony komórkowe powodują guzy mózgu. Warto jednak pamiętać, że w tego rodzaju badaniach kluczowy wpływ na otrzymany wynik ma ich metodyka, w tym – liczba obserwowanych osób i czas obserwacji. Dlatego tak ważna jest publikacja w „Pathophysiology” z 28 października 2014 r.
Dr Lennart Hardell i dr Michael Carlsberg z Kliniki Onkologii Szpitala Uniwersyteckiego w Örebro w Szwecji przeprowadzili zbiorczą analizę dwóch badań dotyczących związku występowania złośliwych guzów mózgu z intensywnością i łącznym czasem używania telefonów komórkowych.
W analizie uwzględniono łącznie 1498 pacjentów z rozpoznanymi i potwierdzonymi histopatologicznie złośliwymi guzami mózgu. Większość z nich stanowiły glejaki – nowotwory wywodzące się z tkanki pełniącej (pozwolę sobie na duże uproszczenie) pomocniczo-wspierającą funkcję wobec tkanki nerwowej.
Grupę kontrolną stanowiło łącznie 3530 osób bez guzów mózgu, zaproszonych do badania w wyniku losowania. Zadbano jedynie, by grupy były porównywalne pod względem wieku i płci. Każdy uczestnik badania został poproszony o wypełnienie formularza uwzględniającego czas użytkowania telefonu komórkowego, intensywność (minuty/dzień), częściej używane podczas rozmów ucho, stosowanie zewnętrznej anteny i/lub zestawu głośnomówiącego podczas rozmów w samochodzie (obydwa te czynniki traktowano jako minimalizujące ekspozycję).
Na podstawie numeru telefonu ustalano technologię, z której korzystał uczestnik. W Szwecji stosowane były bowiem różne prefiksy numerów telefonicznych dla komórkowej telefonii analogowej i cyfrowej (2G, 3G). Pozostałe badania dotyczyły historii zatrudnienia, narażenia na szkodliwe substancje, palenia tytoniu oraz dziedzicznego obciążenia skłonnością do nowotworów. Słowem – zapytano również o wszystkie inne czynniki, mogące być przyczyną albo współprzyczyną nowotworu złośliwego. Wszystkie dane były zakodowane, by uniemożliwić identyfikację źródła, a następnie wprowadzane do bazy danych i poddawane analizie. Jak widzimy – badanie zostało zaprojektowane i przeprowadzone starannie. Przyjrzyjmy się zatem wynikom.
Ryzyko wystąpienia glejaka rosło zarówno wraz z łącznym czasem (w latach), jak i intensywnością korzystania z telefonu komórkowego (wyrażoną łączną, szacowaną liczbą godzin rozmów). Analiza wykazała, że początkowo ryzyko to narastało powoli w ciągu pierwszych 20 lat stosowania telefonu, by po ich przekroczeniu zwiększyć się dwukrotnie, a po 25 latach – trzykrotnie. Efekt zatem ujawnia się późno. Warto jednak zwrócić uwagę, że wzrost ryzyka następuje znacznie stromiej dla telefonii 3G. Grupą najbardziej narażoną były osoby, które rozpoczęły używanie telefonu komórkowego przed 18. rokiem życia.
Podsumowując – glejaki występowały późno, częściej u intensywnie rozmawiających oraz u tych, którzy zaczęli korzystać z telefonii komórkowej we wczesnej młodości. Polskich danych na ten temat nie znam, ale myślę, że mogą być przesunięte w czasie względem szwedzkich. Z powodów ekonomicznych telefonia komórkowa stała się u nas powszechnym dobrem znacznie później.
Warto wspomnieć, że nie znamy mechanizmu, który miałby powodować nowotworzenie w tkance mózgowej. Przeciwnicy tej tezy pytają na przykład, dlaczego nie odnotowujemy wzrostu zachorowań na raka skóry głowy i szyi intensywnych użytkowników telefonów komórkowych. Historia medycyny uczy jednak dosadnie, ze jeżeli nie znamy konkretnego mechanizmu sprawczego dla jakiegoś związku przyczynowo-skutkowego, to nie oznacza, ze nic takiego nie istnieje, a korelacja jest czystym przypadkiem.
Telefon komórkowy to wspaniałe narzędzie. Bez przesady można powiedzieć, że wiele osób zawdzięcza mu życie. Chociażby dlatego, że zapewnia możliwość natychmiastowego wezwania pomocy na autostradzie czy w górach. Jednak używany nieracjonalnie może potencjalnie stanowić zagrożenie dla swojego właściciela – na to wskazują przedstawione dane.
Jakie wnioski praktyczne? Bardzo proste cztery zasady:
- Wiadomości tekstowe (SMS, komunikatory, e-maile) powinny być używane, zwłaszcza przez dzieci i młodzież, jako preferowana forma łączności komórkowej.
- Do połączeń głosowych, zwłaszcza trwających dłużej niż kilkanaście sekund, bezwzględnie powinny być stosowane zestawy słuchawkowe – najlepiej przewodowe.
- Jeżeli sytuacja na to pozwala, zamiast systemu słuchawkowego można zastosować tryb głośnomówiący telefonu, a podczas jazdy samochodem – zewnętrzny zestaw głośnomówiący.
Wszystkich powyższych reguł należy uczyć dzieci oraz młodzież i kontrolować, czy młodzi ludzie się do nich stosują. Pamiętajmy, że jeżeli ktoś zaczyna intensywnie korzystać z telefonu komórkowego w wieku lat 14, to już mając lat 39, będzie trzykrotnie bardziej narażony na rozwój glejaka niż osoba stosująca zasady bezpieczeństwa lub korzystająca z telefonii komórkowej raczej okazjonalnie.
No i jeszcze nie zasada, ale postulat. Mój własny, osobisty. Prawo pracy powinno wymagać, by wszyscy pracownicy firm, których stanowisko wymaga wielu minut rozmów przez telefon, byli obowiązkowo wyposażani w odpowiednie zestawy słuchawkowe. Dotyczy to zwłaszcza asystentek. Pracodawca powinien też egzekwować korzystanie ze wspomnianych zestawów.
Czy badanie ze Szwecji jednoznacznie przesądza sprawę szkodliwości telefonów komórkowych? Z pewnością nie. Jednak nawet eksperci podchodzący sceptycznie do wyników tej pracy podkreślają, że stosowanie środków ostrożności jest tak samo niezbędne do czasu otrzymania ostatecznej odpowiedzi, jak prowadzenie dalszych badań w celu jej uzyskania.
PS Pozwalam sobie przeprosić Państwa za dłuższe niż zazwyczaj milczenie. Wytłumaczenie (pośrednie), przedstawione przez Dariusza Kamysa z Kabaretu „Potem”, znajdziecie Państwo pod tym linkiem.
Poważniejąc – dziękuję Państwu serdecznie za komentarze do poprzedniego wpisu. Do tematu postępowania wobec osoby nieuleczalnie chorej wrócimy niebawem, bo życie przyniosło kolejny, dość dramatyczny materiał do przemyślenia.
Komentarze
„różne prefiksy numerów telefonicznych dla komórkowej telefonii analogowej i cyfrowej ” stosowane są nie tylko w Szwecji, ale wszędzie.
Wobec masowego stosowania telefonów komórkowych oraz stacjonarnych-bezprzewodowych medycyna światowa powinna notować wręcz epidemiczny wzrost zachorowań na guzy mózgu.
Czy notuje?
Jak wyglądała częstotliwość występowania guzów mózgu przed wynalezieniem telefonu w ogóle? Założę się, że brak tu danych.
I jaka jest zależność liczby zdiagnozowanych guzów mózgu od możliwości diagnostycznych współczesnej medycyny?
Komórki pierwszych generacji od początku były podejrzewane o gotowanie mózgów użytkowników, wiele krajów wprowadziło po jakimś czasie graniczne wartości promieniowania elektromagnetycznego emitowanego przez te telefony. Rozbudowa sieci anten sprawiła też, że komórki uzyskują połączenie już przy niższej emisji, ta wzrasta bowiem wraz z odległością od stacji przekaźnikowej.
Kto boi się swojej komórki, powinien używać jej tylko wówczas, gdy wskaźnik jakości połączenia pokazuje maksymalną wartość. I nie gadać za długo, zwłaszcza w miejscach publicznych, aby nie irytować innych ludzi i nie podnosić im ciśnienia.
Dzisiejsza młodzież zaś używa głównie smartfonów, ale nie przykłada ich prawie wcale do ucha, bo do telefonowania służą one w około 27 procentach. Inne funkcje – apps, sms, surfowanie w internecie, robienie zdjęć itd. są o wiele ważniejsze.
A ja słyszałe jakiś czas temu, że takie ryzyko wykluczono…
Kwestia finansowania badań.Apple,Google,Samsung nie sfinansują.Już mamy komunikatory „ubieralne” czy „nasobne”.Okulary Google promieniują wprost do płatów czołowych.Niedługo bezokularnik będzie robił za outsidera niegodnego zainteresowania .
To jest,moim zdaniem,sprawa wymagająca powstania i rozwoju masowego ruchu społecznego ,zdolnego wymusic na w/w koncernach finansowanie badań oraz wymusic na organach globalnych (ONZ?) zdefiniowania norm i procedur użytkowania redukujacych potencjalne zagrożenia.
Kijem Wisły się nie zawróci lecz ,wzorując się ,w jakimś stopniu,na walce z koncernami tytoniowymi ,spróbowac przynajmniej tą Wisłę uregulowac.
Ruch nie powstanie bez odpowiedniej informacji i jej intensywnej propagacji.Tudzież zrozumienia i przestrzegania prostych wskazówek Doktora
Wykluczyć jakieś ryzyko jest bardzo trudno, udowodnić i to bezspornie, też nie jest łatwo Zwłaszcza że nie wiadomo, jakie czynniki powodują większość nowotworów. Większość badań dochodzi do wniosku, że nie da się powiązać zachorowalności z wpływem takich czynników jak stres, pole magnetyczne linii wysokiego napięcia, sposób odżywiania, uszkodzenia mechaniczne mózgu, wpływ środowiska naturalnego, korzystanie z telefonów komórkowych itp.
Krytycy podważają wyniki takich badań, gdzie pacjenci muszą sami określić, jak długo i często korzystali z telefonów komórkowych. Zwłaszcza gdy chodzi o ostatnich 25 lat przed zachorowaniem.
Osoba z nowotworem przywiązuje inną wagę do swoich zachowań przed diagnozą i w poszukiwaniu przyczyny choroby skłonna jest do przeszacowania liczby prowadzonych rozmów telefonicznych.
Osoba zdrowa z grupy kontrolnej nie analizuje dokładnie swojego dotychczasowego zachowania, bo nie ma powodu.
Zestawienie billingów (częstość i czas trwania połączeń) z określonych lat (od jednego do 25) obu grup (chorych i kontrolnej) mogłoby dać pełniejszy obraz, ale to i tak tylko korelacja.
Znacznie więcej użytkowników smartfonów wgapionych w ekran swojego telefonu ulega wypadkom komunikacyjnym niż zapada na guza mózgu.
telefon komorkowy jest zagrozeniem nie tylko dla jego uczestnikow … zageszczenie atmosfery falami elektromagnetycznymi prowadzi do masowego wymierania pszczol, motyli
ptakow i dezorientacji ssakow morskich – o zadnej logicznej walce z telefonia komorkowa nie ma mowy … to super biznes , ktory w kazdej chwili moze wydac setki bilionow na propagande … a w zwiazku z histeria o zagrozeniach przez terrorystow … grube koty z grubymi dupami zarabiajace ogromne pensje … ktorzy rzekomo chronia nasze spoleczenstwa przed „terrorystami” nie potrzebuja pozwolenia sadowego by podsluchiwac setki tysiecy prywatnych rozmow telefonicznych … pierwsze demokracje maja pobudowane ogromne osrodki ktore 24 godz/dobe podsluchuja swoich obywateli.
Kiedy w latach 79-81 służyłem na stacji naprowadzania rakiet w WOPK w Borze na Helu, straszono nas, że w wyniku napromieniowania falami elektromagnetycznymi będziemy mieć wyłącznie córki.
Nie sprawdzilo sę.
Z tym zachorowaniem na raka w wyniku rozmów przez telefon, może byc tak jak z globalnym ociepleniem.
PS. Słuchawki używane zamiast telefonu przy uchu też wytwarzaja pole elektromagnetyczne,
jaki znowu zagęszczenie atmosfery? Ludzie…
Niewłaściwy skład diety jest przyczyną podstawową chorób nowotworowych.
Wysokie częstotliwości z komórek i kuchenek mikrofalowych mogą być
okolicznością sprzyjającą.
Ludzie będący na diecie pastwiskowej, to znaczy zbliżonej składem biochemicznym
do pokarmu owieczek i baranów, czyli trochę lepszym od trawy, na: raka, cukrzycę,
udary, wylewy, zawały — praktycznie nie chorowali i nie chorują.
Tak było w Polsce w pierwszej połowie XX wieku, do roku 1965. To była dieta oparta na ziemniaku, produktach zbożowych z chlebem na czele, mleko i produkty mleczne,czasami jajko kurze, słonina, bardzo mało białka generalnie: bo go nie było.
Zmiana w żywieniu nastąpiła po tym, jak poprawiła się stopa życiowa ludziom, szczególnie za Gierka, weszliśmy w obszar żywieniowy w którym się choruje, w którym zmniejsza się ilość pokarmów roślinnych a zwiększa udział pokarmów pochodzenia zwierzęcego. Za Gierka pokazała się absencja chorobowa,a za nią
cywilizacyjne przypadłości z cukrzycą i nowotworami na czele. To trwa do dzisiaj,
kolejki do lekarzy pękają w szwach.
Chory na raka, jest uzależniony od określonego sposobu odżywania: lubi węglowodany, ogranicza spożycie białka i tłuszczu. Dietą karmi raka.
Nie wszyscy o tym wiedzą, że „oderwanie” chorego na raka, cukrzycę od
patologicznego sposoby odżywiania jest praktycznie niemożliwe,chory
woli umrzeć niż zmienić dietę.
Medycyna akademicka na ten aspekt; przyczynowości chorób, nie zwraca uwagi,
nie jest w tym wyedukowana, uczy studentów leczenia objawów chorób.
Lekarz, dzisiaj, nie pyta chorego jaką dietę preferuje, stosuje, czym się żywi.
Z prostej przyczyny: nie jest nauczony jak dieta wpływa na ustrój człowieka,
a co wie, jest głównie przekazem medialnym, z telewizji i radia.
Teraz będzie dygresja: nasza znakomita kompozytorka Katarzyna Geortner,
jakiś czas temu zachorowała na białaczkę, na leczenie pojechała do Szwajcarii,
do profesora,poradził jej, żeby wyprowadziła się na wieś, założyła fermę
kozią, i żywiła się mlekiem kozim,przetworami z tego mleka, koziną…
Opowiadała o tym w telewizji, osobiście, przy okazji jak pożar zniszczył
jej wiejską posiadłość. Kasia chciała uniknąć leczenia za pomocą przeszczepów szpiku, radioterapii, tabletek ……
Widocznie jej się udało. Nie słyszałem, żeby zeszła… a swoje lata ma.
Bo jak wiadomo, w Szwajcarii nie umiera się na białaczkę.
Chyba że ktoś nie lubi koziny, to wtedy tak.
Szurnięte teorie mają się dobrze w zagęszczonej atmosferze.
Polska dieta do 1965 roku oparta na węglowodanach (ziemniaki, zboża, bardzo mało białka) była zdrowa i ludzie na „raka, cukrzycę,
udary, wylewy, zawały — praktycznie nie chorowali i nie chorują.”
Od Gierka się poprawiło „weszliśmy w obszar żywieniowy w którym się choruje, w którym zmniejsza się ilość pokarmów roślinnych a zwiększa udział pokarmów pochodzenia zwierzęcego (…) pokazała się absencja chorobowa,a za nią cywilizacyjne przypadłości z cukrzycą i nowotworami na czele.”
Wacławie, nie telefonuj tyle 😎
Wyjątkowo delikatnie zostałem potraktowany przez „1300 gramów”.
Nie wiadomo co będzie dalej.
U Adamczewskiego za podobne pisanie zostałem wyproszony z blogu.
1300 gramów : to co napisałem, to tylko wiedza, do tego ścisła,
potwierdzona doświadczeniem, również życiowym, szczególnie przebytymi
chorobami – to nie jest fatamorgana, czy inne dziwadło.
Podobnie myśli warszawski lekarz Wojciech Ozimek,który leczy ludzi
parazytologią, doprowadza majątek żywy człowieka w przewodzie pokarmowym, nawet w mózgu do stanu optymalnego, za pomocą diety.
Ma sukcesy. Tak twierdzi. W internecie się rozgłasza.
Wacławie,
wiesz, co to logika?
To przeczytaj jeszcze raz, co napisałeś.
Za Gomułki dieta „pastwiskowa” była OK, nie powodowała cukrzycy ani raka, ani wylewów.
Od Gierka ludzie zaczęli jeść WIĘCEJ białka (poprawiło im się) a MNIEJ węglowodanów i co? Zaczęli chorować na raka, cukrzyce, zawały etc.
To trwa do dzisiaj, według ciebie i twoich guru.
Palnij się w zamulony czerep i zdecyduj, który sposób odżywiania jest „patologiczny”.
A sam co stosujesz? Zdrowe pastwiskowe czy gierkowską patologię?
1300 gramów
18 listopada o godz. 9:04
Wacławie,
wiesz, co to logika?
To przeczytaj jeszcze raz, co napisałeś.
Za Gomułki dieta “pastwiskowa” była OK, nie powodowała cukrzycy ani raka, ani wylewów.
================================================
1300 gramów — żeby to zrozumieć trzeba mieć wiedzę , a nie siano w głowie,
takich, którzy tego fenomenu nie mogą zrozumieć jest więcej.
Słyszałeś „cóś” o barierze dźwięku”, samoloty mają z nią problem, albo o zjawisku rezonansu, czyli nakładaniu się częstotliwości.
Coś takiego występuje również przy żywieniu człowieku. Występuje to, przy zawartości, wagowo, węglowodanów w obszarze 35 do 45 procent +- 5 procent.
w diecie, liczonej na dobę życia delikwenta.
Jest jeszcze jeden warunek, dotyczący białka, którego w diecie powinno być zawsze , względnie mało, niezależnie od rodzaju, nazwy diety. Medycyna akademicka określa tą ilość białka na 1/jeden/ gram na kilogram wagi ciała, człowiek ważący 70 kg powinien spożywać ok. 70 gram czystego białka. Medycyna akademicka, polska, nie uwzględnia:
wieku człowieka …
wartości biologicznej białka
stanu zdrowia
wysiłku fizycznego, profesji
……….
a powinna, z braku wiedzy i troski o człowieka tego nie robi.
Człowiek stary, np., ok 70. roku życia powinien białka „zakanszać” około
0,3 do 0,5 grama na kilogram wagi ciała. Więcej nie potrzebuje, jeżeli chce być zdrowy i przedłużyć sobie datę zejścia.
Dieta z przewagą węglowodanów może być zdrowa, do pewnej granicy, dopóki wytrzyma wątroba z przetwarzaniem cukrów na tłuszcz. Jest to dieta dla niewolników, słabo karmiąca mózg, objawia się słabą czynnością umysłu.
W interesie człowieka jest, aby w miarę szybko przekroczył żywieniem
zagrożoną strefę. To nie jest łatwe.
Zrobiły to nieliczne narody: Szwajcaria, Islandia,Nowa Zelandia,Japonia, Brytyjczycy w pewnych okresach; robią to właśnie Chiny, które konsumują ponad 50 procent światowej produkcji wieprzowiny.
Mówisz to ty, orędownik jajecznicy z sześciu jaj?
A w Szwajcarii spożywa się o ponad połowę mniej mięsa, niż na Nowej Zelandii, i o 20 kg/osobę mniej niż w Polsce. Procentowo jest też najmniej otyłych dzieci i dorosłych w całej Europie.
Dieta dla niewolników (dużo warzyw, produkty mleczne i zbożowe) owocuje w Szwajcarii co rusz jakąś nagrodą Nobla 😉
1300 gramów
Właśnie w tym jest szuka żywieniowa, żeby jeść
jak najmniej mięsa. Proszę wejść na Wikipedię, otworzyć
hasło: mleko. Jest tam tabela: ile produktów mlecznych
zjadają Szwajcarzy; masła, sera, śmietany; na głowę rocznie.
O ile pamiętam to najwięcej na świecie.
Befsztyk z wołowiny raz na tydzień, kawałek jagnięciny nikomu
nie zaszkodzi.
Słyszałeś „cóś” o szwajcarskim serze, do tego dziurawym.
Nie ma lepszego pokarmu na świecie , jak to co produkuje z trawy
krowa.
A durna UE ogranicza jej produkcję mleka, ustala kwoty mleczne, karze za
nadprodukcję. A wiesz chociaż dlaczego to robi?
To ci powiem. Dla przemysłu spożywczego, który zalewa Europę
produktami pseudo mlecznymi, w których nie ma grama mleka. Za to jest
w nich dużo cukru /10% wagowo co najmniej/.
A wiesz jaki jest efekt? Europa idiocieje.
Biedny Wacław załapał bany na wszystkich blogach, więc rozgościł się u dr K. wiedząc, że Gospodarz bywa b.rzadko i jak dotąd pozwala się wygadać wszystkim. Pozostaje nam starannie omijać wpisy o naćpanych krasnoludkach.
Jaruta!
Dlaczego biedny. Szczęśliwy, że zdemaskowałem obłudny blog.
Bo tylko na jednym zostałem wdzięcznie potraktowany.
Właśnie na tym obłudnym, bo smakowitym.
Wszystkich z wykazu zaliczyłem dopiero 6/sześć/, na pozostałe
nie wchodzę, nawet dla ciekawości.
Medycyna to zbyt ważna sprawa, żeby ją pozostawić lekarzom.
Nie widać, żeby się garnęli do opisywania swoich niedociągnięć.
Robię co mogę, żeby utrzymać ten medyczny blog przy życiu.
Jaruta , nie krępuj się — walnij jakiś ostry tekst,żeby mi portki spadły z..
To , że z „Medycyną i okolicami” jest u nas podobnie , jak z katastrofą
wyborczą, to nie dziwota.
Ale to, że Jaruta na mnie się nie obraziła – to bardzo dziwne.
Na nasze patologiczne wybory, też medycyna powinna mieć swoją receptę.
A tu cisza!?
http://audycje.tokfm.pl/audycja/91
Pani redaktor Joanna Solska w/w audycji próbowała
roztrząsnąć temat żywienia w chorobie nowotworowej.
Bezskutecznie. Jej rozmówczynie okazały się być niekompetentne.
W każdym calu.
Gdzie szukać wiedzy , jak żywić chorego nowotworowego?
Zapytała redaktor Joanna Solska?
Mam nadzieję, że czyta ten blog, może gospodarz ją poinformuje,
że jest taka wiedza, poparta wiedzą medyczną , biochemiczną.
Pani Joanno , taka wiedza, jest w Ciechocinku u pana doktora lekarza
medycyny Jana Kwaśniewskiego.
To jest względnie proste, nawet łatwe.
Jest taka wiedza u nielicznych lekarzy optymalnych, w arkadiach,
w przychodniach. Można tego wszystkiego poszukać w internecie
Nie ma dowodów (choć niejeden próbował) na to, że sposobem żywienia można wpłynąć na przebieg choroby nowotworowej. Chory powinien jeść na co ma ochotę i co mu smakuje, w trakcie chemoterapii zwłaszcza, bo i tak smak wielu potraw staje się obcy lub nieprzyjemny ze względu na zmiany w błonach śluzowych.
Znajoma osoba cierpiąca od ponad 10 lat na chorobę Hodgkina uważała, że tylko np. czarne jagody mają naturalny smak, wszystkie inne owoce miały posmak metaliczny lub były zbyt kwaśne. Tak więc dostarczaliśmy jej te jagody, a ona wierzyła, że jej pomagają.
Pomogła raczej chemoterapia i operacje, ale jagody podniosły jej jakość życia. I o to chodzi. Osoba ta żyje nadal i dobiega dziewięćdziesiątki.
Odżywia się poza tym tradycyjnie, jak przez całe życie – mało mięsa, nabiał, warzywa, owoce, produkty zbożowe…
Podobnie było z drugą osobą (matką przyjaciela), ta sama choroba, podobna terapia, te same jagody, bo zaproponowaliśmy widząc pozytywne skutki u pierwszej. Po paru latach i kilku nawrotach choroby zmarła w tym roku, na miesiąc przed 90. urodzinami…
Czarne jagody, to vit.C, o ile pamiętam,
jakakolwiek zmiana diety może być lekarstwem
– w każdej chorobie.
Czarne jagody to witamina C i E, betakaroten, garbniki, antocyjany, których jest również dużo w malinach, jeżynach, aronii, czerwonej kapuście, ciemnych winogronach, kwiatach chabru etc.
Jagodami (suszonymi lub kompotem) w mojej rodzinie leczyło się biegunki, surowe działają łagodnie przeczyszczająco.
Podobno zapobiegają degeneracji plamki żółtej oka i pomagają przy infekcjach pęcherza moczowego (skuteczniejsza jest borówka brusznica – czerwona) , wzmacniają naczynia krwionośne, zwłaszcza włosowate, a nawet działają odmładzająco wzmacniając kolagen.
Tak czy siak, to smaczne i zdrowe jagody, pod warunkiem, że pochodzą z czystego ekologicznie środowiska np. górskiego lasu, a nie z plantacji borówki amerykańskiej, która do czarnej jagody jest podobna z wyglądu, ale wszystkiego (garbników, antocyjanów, witamin) ma mniej, nie zawiera mirtyliny, za to można na niej robić biznes. W związku z tym robi się reklamę o jej działaniu przeciwnowotworowym (profilaktycznym), którego nikt dotąd nie udowodnił, ale na strachu zarabia się najlepiej.
Jagoda, ta z lasu dostarcza człowiekowi energii słonecznej,
rośnie na stanowiskach nasłonecznionych, na podłożu próchniczym,
bogatym biologicznie, które jest bogate w mikro i makro elementy.
Nie dziwota więc, że lud zauważył w nich lekarstwo.
Jako dzieciak lubiłem młotkiem rozbijać pestki śliwek i zjadać ich zawartość bo smakowały jak migdały. Później wyczytałem, że zawiera to kwas pruski i jest zabójcze dla organizmu. Odtąd robiąc kompoty ze śliwek zawsze je wypestkowałem. Aż niedawno doczytałem się, że najnowsze badania wykazały że z tym kwasem pruskim w śliwkach to jak z rowerami na Placu Czerwonym. Nie kwas pruski, lecz jakiś jego związek, z którego w organizmie syntetyzuje się tenże kwas pruski lecz reakcja ta zachodzi tylko w komórkach nowotworowych zabijając je natomiast jest niegroźny dla komórek zdrowych.
Kiedy też się mówiło, ze pomidory są rakotwórcze ….
Kolejna bajka o antynowotworowym działaniu amigdaliny (Laetrile, tzw. witamina B17). Żadne badanie nie udowodniło pozytywnego działania czy choćby zmniejszenia guzów nowotworowych, było za to sporo zatruć kwasem pruskim. Znane są udokumentowane przypadki zejść śmiertelnych po przedawkowaniu pestek moreli. 40 pestek wystarczy do uśmiercenia 60-kilogramowej osoby. Literatura toksykologiczna notuje też przypadki śmiertelne w terapii amigdaliną.
Szczególnie groźna jest amigdalina w połączeniu z witaminą C.
Gorzkie pestki moreli, jabłek, gorzkich migdałów zawierają szczególnie dużo amigdaliny. Pestki śliwek mają jej znacznie mniej niż pestki moreli, które zawierają aż 8 proc. tej trucizny, szkodliwe działanie tych pestek nie ulega wątpliwości, natomiast działanie toksyczne tylko na komórki nowotworowe nie zostało udowodnione.
Oczywiście, że medycyna się tym zajmuje. Udowodniono wpływ diety na nowotwoty przewodu pokarmowego. Radzę się najpierw zainteresować tematem, a pote komentować.
Nikt nie twierdzi, że medycyna się tym nie zajmuje.
Radzę najpierw przeczytać, co napisane, a potem dokładać swoją musztardę.
Napisałem, że nie udowodniono, iż dietą można wpłynąć na przebieg choroby tj. leczyć dietą chorego na nowotwór.
Wkład sposobu odżywiania, nadużywania alkoholu i innych używek, palenia papierosów na powstawanie chorób to trochę co innego niż pozytywne wpływanie określonym rodzajem jedzenia na raka prostaty, płuc czy nawet przełyku, żołądka czy jelita grubego, gdy już został zdiagnozowany.
Jedzenie wędzonego, peklowanego mięsa, przenawożone warzywa bogate w azotany, zatrute środowisko naturalne, kolejne skandale z zatrutą żywnością, problemy z uzyskaniem czystej wody pitnej…
Chiny przodują w zachorowalności na raka żołądka i wątroby z rosnącą liczbą nowych przypadków. To jest cena płacona za szybką i bezwzględną industrializację…
Jak się ma dobre geny, to nawet złe żarcie, papierosy i alkohol nie spowodują nowotworu przewodu pokarmowego, ani żadnego innego. Wiadomo to jednak dopiero pod koniec życia 🙁
1300 gramów
23 listopada o godz. 15:58
Coś przeczytałem, spodobało mi się, zapamiętałem.
Po Twoich wyjaśnieniach przeczytałem co nieco we Wikipedii i sądzę, że jest tak jak piszesz. O ile pamiętam Jacek Kaczmarski też bezskutecznie taką terapią próbował się ratować a także mój kuzyn, którego pochowaliśmy parę miesięcy temu.
Jedno mnie jeszcze interesuje. Robię nalewkę z niewypestkowanych wiśni. Wszystkim smakuje ze względu na specyficzny posmak ( dodaję jeszcze nieco goździków ). Na razie nikt się nie zatruł ale …..
kaesjot
Pestki wiśni zawierają 1,7 mg amigdaliny w 1 gramie, gorzkie migdały do 4,5 mg. Podając nalewkę (zakładam, że niewielkie ilości) z niedrylowanych wiśni nie zabijesz swoich gości, tylko ich leciutko podtrujesz 😉
Zdrowa wątroba powinna dać sobie radę z odtruciem za pomocą odpowiednich enzymów zawierających cysteinę, z której siarka łączy się z cyjankiem tworząc o wiele mniej trujący tiocyjanian. Proces jest bardziej skomplikowany, ale z grubsza chodzi o to, że cyjanowodór z rozkładu amigdaliny łączy się z siarką zawartą w organizmie i nie blokuje kluczowych enzymów w łańcuchu oddechowym.
Cyjanowodór nadaje właśnie ten przyjemny migdałowy zapach i gorzkawy posmak pestkom owoców śliwy, jabłoni, wiśni, brzoskwini, migdałowca i innym Różowatym.
Wiele przepisów na nalewki wiśniowe radzi drylować większość owoców i tylko część pozostawiać z pestkami dla aromatu.
W mojej rodzinie są amatorzy nalewki z samych pestek z jabłek 🙄
Amigdalina i inne glikozydy są wytwarzane jako element obrony przed roślinożercami, niektóre rośliny zielne gromadzą je w liściach, natomiast wiele roślin, których owoce zawierają twardą pestkę, gromadzi glikozydy w pestkach. Roślinożerca, który zjada taki owoc powinien szybko nauczyć się, że pestek się nie rozgryza, wobec czego wędrują w jego przewodzie pokarmowym i nienaruszone wydostają się w całkiem innym miejscu, rozsiewając roślinę.
Człowiek też powinien ufać swojemu zmysłowi smaku, który rozpoznaje gorycz już w bardzo niewielkim stężeniu, gdyż większość gorzkich substancji bywa trująca.
Dla ubogacenia tego bloga, dla zdrowia, zapodaję link o tym, że tłuszcz
dobrze robi na serce, na jego funkcjonowanie:
http://www.fakt.pl/tluszcze-zwierzece-nie-szkodza-na-serce,artykuly,451319,1.html
Zawartość tego linka jest pusta, nieporadnie obłudna, ponieważ nic nie mówi
o istocie rzeczy. To jest jeszcze jeden instrument do manipulacji człowiekiem,
tym razem słuszny, ale pozbawiony treści.
Pojęcie : tłuszcz , jest od prawie 3000 lat wbijany ludziom do głowy, że jest
to składnik pokarmowy szkodliwy dla człowieka, najpierw przez kapłanów żydowskiego pochodzenia. Jezus z Nazaretu zorientował się, że przynoszone
do kapłana baranki na ofiarę – to przekręt,( podobnie jak wybory do samorządów 2014) skierowanym przeciwko ludowi bożemu – zbuntował się,za co poniósł wiadome konsekwencje.
Nagonkę na tłuszcz przejęło chrześcijaństwo; były takie okresy,że co drugi dzień,
był zakazany w temacie jedzenia tłustości, nazywało się to postem, dochodziło
do tego, że za spożywanie rarytasu dla człowieka, jakim jest tłuszcz, w określone dni – karano śmiercią. Te nakazy tak mocno weszły ludziom do głowy, w przestrzeganiu, że nawet ich zniesienie przez II Sobór Watykański niewiele
zmieniło – lud dalej pości w jedzeniu tłustości.
Medycyna akademicka nie zajmuje się korzystnym wpływem tłuszczu na ustrój
człowieka, z przyczyn podobnych, jak czynią to religie, ich kapłani.
Lekarz medycyny z Ciechocinka, ten od żywienia optymalnego,i jego wyznawcy
– lekarze także, wyłamują się z tego tłuszczowego potępienia, mówią, że tłuszcz,
to jest to, wyjaśniają do czego służy, jakie funkcje w organizmie spełnia, i żeby
było dobrze dla człowieka, żeby był zdrowy na ciele i umyśle, to w diecie człowieka
rozumnego homo sapiens : tłuszczu, wagowo, powinno być trzy razy więcej w stosunku do białka.
Wszyscy zainteresowani buntują się przeciwko tak rewolucyjnym ustaleniom
pokarmowym. Walczą z tym. Podobnie było z wiedzą Kopernika, o tym, że to
Ziemia krąży wokół Słońca, a nie odwrotnie. To przekonywanie trwało dosyć długo.
Całe szczęście, że dzisiaj nie ma mody na palenie na stosie rewolucjonistów.
Dwa dni minęły od od poprzedniego wpisu, a tu cisza, niemoc
intelektualna w pisaniu.
Tłuszcz to małe piwo w temacie „zakanszania”.
To jest składnik nieszkodliwy zdrowotnie, od tłuszczu nie można zachorować.
Najwyżej można dostać sraczki.
Gorzej jest z białkiem, jako składnikiem pokarmowym.
Medycyna akademicka białko olewa.
W wielotomowym dziele pod redakcja Witolda Orłowskiego „Choroby wewnętrzne”
jest tylko wzmianka o białku, że jego spożycie, ludzkie, w ujęciu dobowym
powinno wynosić 1 gram na kilogram wagi osobnika.
Medycyna akademicka nie zna terminu „przebiałczenie”, jedynie weterynarze
co o nim, czyli nadmiarze białka dziamią.
Medycyna, ta dla ludzi, nie zna ani jednej choroby, której przyczyną jest białko.
Jest ich bardzo dużo, dlatego nie wymienię ani jednej.