House: ani dobry lekarz, ani namiastka Holmesa, czyli – o pryncypiach diagnostyki
W mijającym tygodniu zakończył się serial „Dr House”. Przez kilka sezonów jego twórcy i komentatorzy starali się wmówić Państwu, że House, to wielki diagnosta, a zarazem znakomity kontynuator tradycji Sherlocka Holmesa. Jedno i drugie stwierdzenie, to humbug, o czym postaram się Państwa przekonać. Postaram się również przekonać Państwa, że nie chcielibyście na swej drodze życiowej napotkać takiego lekarza. Swoje wywody ułożyłem w kontralfabet, jako alternatywę dla alfabetu doktora House, opublikowanego przez Anetę Kyzioł.
A – jak Artur Conan Doyle: doktor nauk medycznych, absolwent uniwersytetu w Edynburgu. Sławę zapewniły mu opowiadania i powieści kryminalne, których bohaterem był detektyw Sherlock Holmes. Doyle, jako autor, mógł obdarować swojego bohatera tylko tym, co jemu samemu było bliskie i znane. Głównym atutem Holmesa uczynił podstawowe atrybuty najlepiej rozumianej ówczesnej (ale i dzisiejszej) diagnostyki lekarskiej. Były to: staranna obserwacja i gromadzenie danych, logiczna analiza tych danych, oraz precyzyjne wnioskowanie.
D – jak diagnostyka różnicowa: podstawowy element diagnostyki lekarskiej. Opiera się na fakcie, ze jeden objaw może być spowodowany wieloma różnymi przyczynami. W toku diagnostyki różnicowej następuje sprawdzanie każdej z potencjalnych przyczyn, począwszy od najbardziej prawdopodobnych, możliwie – bez stwarzania ryzyka dla pacjenta. Dr House stosuje jako regułę, obciążającą pacjenta odmianę diagnostyki różnicowej, niespotykaną w takiej skali we współczesnej medycynie (patrz: kwartet House’a)
D – jak dedukcja – czyli logiczne wnioskowanie, oparte na starannej obserwacji i dogłębnej analizie posiadanych danych. Główna broń Sherlocka Holmesa. Stosowana w karykaturalnej formie przez Doktora House (patrz: „testowe” myślenie) .
K – jak kazuistyka: bardzo rzadkie choroby, lub bardzo rzadkie objawy mniej rzadkich chorób, lub bardzo rzadki przebieg mniej rzadkich chorób. Są na tyle rzadkie, ze większość z tych przypadków jest publikowana i nie jest tych publikacji wiele, bo dotyczą ułamka promila pacjentów. Niektórzy nazywają je z przekąsem „chorobami drobnego druku” (bo w podręcznikach poświęca im się jedynie drobne wzmianki) lub „chorobami, których nie ma”. O tego typu przypadkach myśli się na końcu diagnostyki, a nie na początku, kiedy to poszukuje się najbardziej prawdopodobnych dla danego pacjenta chorób. Dr House myśli o nich na początku. Poza tym – z definicji – kazuistyka polega na tym, że większość lekarzy, przez całe swoje zawodowe życie nie zobaczy takiego przypadku. Dr House przez osiem lat miał taki co chwilę. To jednak jest już słabość mentalna scenarzystów, a nie samego bohatera serialu.
K – jak kwartet House’a – niekiedy jest to tercet. Na podstawie niewielu obejrzanych odcinków sformułowałem uniwersalny algorytm ich konstrukcji. Pacjent ma dziwne objawy. House wymyśla rozpoznanie z gatunku „choroba której nie ma”. Natychmiast wdraża terapię, lub przeprowadza ryzykowny test prowokacyjny. Pacjent ma się gorzej. Kolejne rozpoznanie z tego samego gatunku i kolejny test. Pacjent coraz gorzej. Po trzecim rozpoznaniu i teście pacjent prawie kona. Na szczęście odcinek ma się ku końcowi, a serial musi trwać. Czwarta próba kończy się sukcesem. Czasami – juz trzecia. Co ciekawe – ostateczne rozpoznania są zazwyczaj znacznie mniej wymyślne od pierwszych, czyli gdyby Dr House mniej był zakochany we własnej osobowości, a bardziej chciał pomyśleć, to wszystko trwało by krócej. Tylko co wtedy z honorariami ekipy? (patrz również: kazuistyka)
P – jak próby prowokacyjne: stosowane we współczesnej medycynie do ujawnienia nieprawidłowości funkcjonowania organizmu. Przeprowadzane są ze zwróceniem szczególnej uwagi na bezpieczeństwo chorego. Nie mylić z tym, co robi dr House (patrz – powyżej)
S – jak Sherlock Holmes: powołany do życia w 1888 roku w Plymouth, w utworze „Studium w szkarłacie”, przez Artura Conan Doyle’a. Detektyw. Jego główną bronią były: staranna obserwacja i logiczne wnioskowanie (patrz: powyżej). Dr House opierał się głównie na innej metodzie pracy koncepcyjnej (patrz: T – jak „testowe” myślenie)
S – jak sarkoidoza i T – jak toczeń: najczęstsze pierwsze rozpoznanie Doktora House i jego ekipy. Skomplikowane, na szczęście stosunkowo rzadko występujące choroby. Skłonność do ich rutynowego rozpoznawania na samym początku diagnostyki świadczy o defekcie rozumowania u Doktora House i o nieuctwie scenarzystów.
T- jak „testowe” myślenie: przekleństwo wielu dzisiejszych pacjentów w całym „zachodnim” (według innych: „północnym”) świecie. Ponieważ podstawową metodą weryfikowania wiedzy stały się testy, to siłą rzeczy dostosowany do nich został sposób przyswajania wiedzy, co przekłada się na rozumowanie w codziennej praktyce. Istotą rozumowania testowego jest jednoznaczne przyporządkowanie, np: „Objaw X wskazuje na chorobę A, wobec której stosuje się postępowanie B.” Czyli przyporządkowujemy objawowi rozpoznanie, a pośrednio – leczenie, nie zastanawiając się nad mechanizmami (patrz: diagnostyka różnicowa)
Z – jak zaufanie: większość pacjentów mówi prawdę, chociaż niektórzy przekazują tylko jej część. Tak byłem uczony medycyny i takie jest moje doświadczenie z ponad 25 lat uprawiania zawodu lekarza. Tymczasem Dr House twierdzi: „wszyscy kłamią”. Czyli – wie lepiej. W filmie miewa rację, ale tylko z powodu specyficznego kreowania filmowej rzeczywistości przez jej autorów. W realnym życiu serdecznie radzę Państwu omijać lekarzy z gatunku: „Ja lepiej wiem jak Pan/Pani się czuje”.
Komentarze
Super !! Rozłożył Pan House’a chirurgicznie na łopatki !
Ale i tak będzie wielu, którzy przy wizycie lekarskiej, może i u Pana, będą cytować dr House’a, bo „byli” u „lekarza” siedząc na kanapie, jedząc chipsy i słuchając wypowiedzi z filmu. Znam kilku, którzy porównywali swoje leki z tymi które ordynował House ?! To trochę niebezpieczna metoda dla pacjenta.
No cóż, wielu chciałoby żyć w filmie a nie zmagać się z prawdziwym życiem. Ale to już jest ich problem.
Drogi Panie.
Mnie dokucza najbardziej w kontaktach z lekarzami, doskonale wyczuwalne lekceważenie – mnie, moich dolegliwości i mojego oczekiwania na rzetelną informację. Od dość dawna nie mam złudzeń co do boskiego wymiaru medycyny i cudów raczej nie oczekuję. Żyję dość długo, towarzyszyłam w chorobach starszym członkom rodziny i dzieciom, które wychowywałam; dzisiaj przyszła kolej na mnie. I stwierdzam z całą stanowczością: może i techniki operacyjne, chemia farmakologiczna i narzędzia diagnostyczne zanotowały ogromny rozwój i postęp, natomiast lekarze przestali być przyjaznymi przewodnikami pacjentów, a stali się znudzonymi fachowcami. Kiedy wchodzę do gabinetu i jako pierwsze pytanie słyszę „ile Pani ma lat?” dostaję amoku. Bo nie jest to jedno z pytań wywiadu, które może ukierunkować diagnozę. Jest to pytanie – diagnoza! Lekarz nie jest zainteresowany spisem leków, jakie pobieram z racji innych dolegliwości, nie jest zainteresowany niczym innym, prócz wąskiej informacji o tym, dlaczego przyszłam. Nie bierze pod uwagę nawet mojej karty informacyjnej z odnotowaną wizytą dwa lata temu. Jeżeli przychodzę po 2 latach, to widocznie mam powód; nie jestem turystką medyczną. On wie swoje – „tyle lat Pani ma i ma prawo Panią boleć. Taki dyskomfort jest typowy” O jasna cholera. Tyle to ja sama wiem. Przyszłam pewnie po to, żeby może ten „dyskomfort” jakoś ograniczyć, dowiedzieć się, jakie mam perspektywy, rokowania, jaką taktykę obrać. A guzik. Zostaję z plikiem recept i znudzonym sloganem „gdyby się Pani gorzej poczuła, to proszę przyjść”. Czuję się gorzej; ze złości. Mam ochotę powiedzieć, poprosić, żeby mnie nie traktować jak zdziecinniała idiotkę. Nie trzeba mnie głaskać ale nie można i lekceważyć.
Szanowny Panie Doktorze,
raczył Pan napisać: „Na podstawie niewielu obejrzanych odcinków(…)”
i tym rzecz… I tu mógłbym wymienić szareg kontrargumentów na każdą z częśći Pana house’owskiego alfabetu, oczywiście nie na te dotyczące samej medycyny. Rzecz w tym, że medycyna jest w tym serialu bohaterem co najmniej drugoplanowym. Co do medycyny: proszę pamiętać, że House realizuje w serialu przynajmniej dwa cele: diagnostyczny i dydaktyczny…
Serial polecam obejrzeć w całości. Jest rewelacyjny!
Pozdrawiam,
Urbański
A w następnym numerze: Z archiwum X: wielka bujda. Agentka Scully w drugim odcinku piątego sezonu źle trzymała skalpel. Wielki minus dla twórców serialu.
Pomijając śmieszność wybiórczego alfabetu zastanawiam się jak można opierać krytykę jakiegokolwiek SERIALU TELEWIZYJNEGO na porównywaniu go do rzeczywistości…
Namiastkę realizmu okraszoną specyficznym kunsztem aktorskim widzimy w takich produkcjach jak W11 i Detektywi. Efekt nie jest zaskakujący.
W imię prawdy może pan zawsze ustawić kamerkę w swoim gabinecie, a filmiki publikować wyniki w sieci…
Powodzenia.
A ktokolwiek twierdził, że to, co się ogląda w tym serialu ma jakiś związek z rzeczywistością?
K-jak kazuistyka.
Nieśmiało chciałbym zauważyć, że dr House z reguły dostawał pacjentów, którzy nie zostali zdiagnozowani przez innych lekarzy. W związku z tym podejrzenie o „choroby drobnego druku” wydaje się uzasadnione.
p.s. gdyby rozkładać na zimno wszelkie filmy ub seriale, to niestety nie było by co oglądać. Świat kina to nie jest realizm i film dokumentalny. Niestety to, że dużo odbiorców filmów odbiera je bezrefleksyjnie, bardziej świadczy o nich, a nie o autorach scenariusza. 🙂
Po pierwsze: bardzo się cieszę, że pojawił się blog lekarski. Masowo blogują sportowcy, artyści i celebryci, a głosów lekarzy jak na lekarstwo.
A na marginesie rozważań o sposobie diagnostyki Dra House’a: jak często zdarza się lekarzowi powiedzieć: „nie wiem, jaka jest diagnoza”? Ewentualnie, jak współczesna medycyna zachodnia zapatruje się na diagnozę w rodzaju: „dolegliwości o podłożu psychosomatycznym” (nie mam tu na myśli chorób psychicznych sensu stricto)?
T jak toczeń. Że niby toczeń to taka niespotykana i rzadka choroba? No, z pewnością nie jest to grypa ani nawet reumatoidalne zapalenie stawów, ale jednak każdy szpital jest pełen pacjentów z toczniem. Więc to nie jest jakaś niespotykana choroba. (choć jak powiedział sam House, gdy ktoś z jego zespołu zasugerował toczeń jako diagnozę „Nie, to nigdy nie jest toczeń!”)
Najpierw polubiłam Hausa za detektywistyczne zagadki, ale przede wszystkim za pokazanie, że lekarz może być wrednym typem byle by był dobrym fachowcem. Po pewnym czasie zagadki już nie były takie ciekawe a chamstwo doktora stało się męczące. I jeszcze ta cudowna lekkość terapeutyczna. Nie szkodzi, że wątroba, płuca, nerki zniszczone. Zrobią przeszczep i po kłopocie. Ciekawe czy serial miał jakiś wpływ na naszych roszczeniowych pacjentów.
Jeśli chodz o prawdomówność pacjentów, to pan doktor raczy się mylić 🙂 kilka lat temu mój mąż na komisji lekarskiej mającej wycenić kwotę odszkodowania z polisy ubezpieczeniowej udawał, że z barkiem po wypadku prawie wszystko w porządku, dostał niewielkie odszkodowanie. Bark boli go i nie jest w pełni sprawny do dziś, ale mąż za nic nie chciał pokazać się jako mężczyzna nie w pełni sprawny 🙂 Nie jest jedynym takim przypadkiem w rodzinie i wśród znajomych – niektóre z koleżanek wchodzą do lekarza razem z mężem, bo wiedzą, że do wielu chorób czy dolegliwości sami się nie przyznają 🙂 A kobiety nie są lepsze, która przyzna się przed lekarzem, że nie miała czasu zażyć zgodnie z zaleceniami wszystkich leków? Może jednak doktorze, wzorem House’a, nie należy ufać wszystkim pacjentom, bo niektórzy nie powiedzą całej prawdy, żeby pana , na przykład nie zmartwić 🙂 No, i niestety lekarze nie są już autorytetami dla pacjentów, stąd nie każda terapia lekami, przepisana przez lekarza jest realizowana, tylko ilu pacjentów przyzna się do tego przed panem w gabinecie 😉
Zastosowałam kiedyś metodę House’a wobec samochodu. Jechaliśmy w dość daleką trasę, gdy nagle auto zaczęło się psuć. Wzmagał się hałas silnika. Zepsuł się wyświetlacz poziomu oleju. Zablokowały się tylne drzwi. Nic fajnego, jak się jest za granicą (i to wschodnią). Pomyślałam jak House: kilka objawów w jednym czasie wskazuje na jedną chorobę.
Guzik prawda. Blokada tylnych drzwi – kierowca przypadkowo wcisnął blokadę dziecięcą 🙂 Poziom oleju – minął termin wymiany, komputer pokładowy po niemiecku się jej domagał. Hałas silnika – obluzowane koło. Które dokręciliśmy. Metoda House’a nie zdała egzaminu. No, ale to był samochód, i może też zbieg okoliczności.
Wierzę, że w serialu scenarzyści starali się, aby przypadki doktora były jak najbardziej prawdziwe. Ale House za długo (jak dla mnie o 1 przynajmniej sezon) męczył nas swoim chamstwem. I tyle.
Nie jest pewnie zamierzeniem tego bloga zbieranie narzekań na jakość pracy lekarza, ale zgadzam sie z Jarutą. Kiedyś odebrałam zdjęcie RTG z opisem: ‘obraz właściwy do wieku pacjenki’. Co to miało znaczyć? Myślę, że powyższy opis jest również dobrym komentarzem do punktu A – diagnostyka (staranna obserwacja i gromadzenie danych, logiczna analiza tych danych, oraz precyzyjne wnioskowanie). Punkt D – jak diagnostyka różnicowa – na nieśmiałe pytanie: ‘panie doktorze co to może być?’ otrzymałam odpowiedź: ‘wszystko’ oraz plik recept, rzeczywiście na wszystko, na każdy objaw z osobna. Dobrze, że jest internet, to przed zakupem przeczytałam wszystkie ulotki i zamierzam iść do innego lekarza. Właściwie do każdego z powyższych punktów mogłabym dodać jakąś anegdotę, ale zrobło mi się raczej smutno. Co do dr House’a, to w przypadku poważnej choroby chciałabym jednak trafić do niego :), mimo wszystko. Pozdrawiam.
Wpis autora i wiele komentarzy to jest dopiero humor przy którym wysiada Bareja. Uśmiałem się setnie. Sam jestem lekarzem ale żeby analizować ten wspaniały serial od strony medycznej – tego by jak to się mówi „Mrożek albo Witkacy nie wymyślił”.
Panie kolego to nie film popularno-naukowy o diagnostyce na „Discovery”!
Szanowny Kolego
Zastanawiam się czy wiesz, skąd wzięło się przewodnie motto bohatera tego serialu, mówiące „wszyscy kłamią”.
Pewnie nie znasz kóltury panującej za oceanem. Nic nie wiesz o tamtejszym zrozumieniu pozdrowienia „Hi how are you?”. Po polsku to oznacza zapytanie „Cześć, jak się masz?”. Niestety w Stanach jest to obecnie jedynie zwrot grzecznościowy. Powiem nawet więcej. Amerykanie są ciężko zdziwieni gdy na rzucone od niechcenia „hi, how are you”, europejczycy momentalnie opowiadają jak to źle się czują i co im dolega. Ich to WCALE nie interesuje.
Są zdziwieni europejską otwartością w tej sprawie. U nich liczy się „keep smiling”. Nie ważne jak się naprawdę czujesz, szczerz się do wszystkich, susz zęby i ZAWSZE odpowiadaj „I’m ok”. (U mnie wszystko gra).
Podam Ci nawet mały przykład ichniego rozumienia świata.
W tej chwili mam 90 lat. Jestem rocznik ’34. Przez wiele lat pracowałem na oddziale ortopedii sportowej w St. Lucas-Roosewald Hospital w NYC. W latach osiemdziesiątych poprzedniego stulecia, zostałem poproszony o konsultacje na psychiatrii, ponieważ mieli pacjenta, którego podejżewano o bardzo głęboką depresję. Mimo podawania najróżniejszych medykamentów, facet wciąż nie wykazywał poprawy, a nawet stan jego się nasilał. Jak się okazało, pacjentem był POLAK. Jako iż akurat w tym czasie byłem tam jedynym lekarzem urodzonym i wtchowanym w II RP, poproszono mnie o rozmowę z tymże pacjentem i pomoc w zrozumieniu jego zachowań. Zaznaczam iż pacjent ów kiepsko znał język angielski. W wyniku rozmowy z pacjentem, nota bene o nazwisku Antonii M[…], okazało się iż ten człowiek JEDYNIE zachowywał dystans do swojej osoby i ŻARTOWAŁ z samego siebie. Amerykanie tego nie rozumieją. Dla nich, pokazywanie samego siebie w gorszym ustawieniu niż rzeczywiste, jest objawem silnych zaburzeń umysłowych. Dla Europejczyka jest to poprostu skromność. Ale oni tego pojęcia nie znają.
Konkludując
Szanowny kolego doktorze. Proszę o lepsze zrozumienie kulturowe seriali amerykańskich. Po pierwsze są one robione dla rozrywki gawiedzi. Po drugie. Nie są to dokumenty naukowe a właśnie przedstawienia rozrywkowe. A po trzecie są to orzedstawienia robione dla AMERYKANÓW przez AMERYKANÓW. I tak dobrze że na gruźlicę, bohater nie stosuje lekarstw na raka lub łamania na kole z pozytywnym skutkiem. Przecież amerykanie to idioci i mogliby to kupić.
Z uszanowaniem